poniedziałek, 17 września 2012

Koncert Genesis.

      O mój Boże. Sama nie wierzę, że tu tak różowo ;) ale stało się. Nie zamierzałam tego. Poszłam z wystrojem na spontana.
Do tego koloru z tego co widzę, dużo osób ma zastrzeżenia, ale ja z czystym sumieniem i sercem mówię, że nawet go lubię. Oczywiście nie tak bardzo jak czarny, ale wolę żeby wystrój bloga był bardziej w wesołych barwach, skoro jest o moim życiu. Szczęśliwym zresztą. Więc... peace.

A to jedyne w miarę wyraźne zdjęcie robione wczoraj
na koncercie Genesis. Zrobiłabym więcej, nagrałabym więcej, ale 
...
Padł mi aparat.

Koncert wypadł świetnie! Co prawda strasznie zmarzłam i ledwo słyszałam na lewe ucho, ale... warto było postać te 1,5 h i wsłuchać się w cudowny wokal Ray'a Wilson'a... a ta gitara... a ta perkusja... o mój Boże. Warto było ogłuchnąć!

Jedno z w miarę lepszych nagrań Genesis. Ale nie z
wczoraj. Wygrzebałam na youtubie największy hit Genesis w nowej,
Ray Wilsonowej wersji.
Czyli: Another day in paradise. Nie wierzę, że ktoś starszy ode mnie
tego nie zna ;))))

Na razie o koncercie. Później się odezwę. Czas na sprzątanie mojego cudownego burdelu. Bye.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję wszystkim za komentarze <3! Na pewno się odwdzięczę -^___^-