Do tego koloru z tego co widzę, dużo osób ma zastrzeżenia, ale ja z czystym sumieniem i sercem mówię, że nawet go lubię. Oczywiście nie tak bardzo jak czarny, ale wolę żeby wystrój bloga był bardziej w wesołych barwach, skoro jest o moim życiu. Szczęśliwym zresztą. Więc... peace.
A to jedyne w miarę wyraźne zdjęcie robione wczoraj
na koncercie Genesis. Zrobiłabym więcej, nagrałabym więcej, ale
...
Padł mi aparat.
Koncert wypadł świetnie! Co prawda strasznie zmarzłam i ledwo słyszałam na lewe ucho, ale... warto było postać te 1,5 h i wsłuchać się w cudowny wokal Ray'a Wilson'a... a ta gitara... a ta perkusja... o mój Boże. Warto było ogłuchnąć!
Jedno z w miarę lepszych nagrań Genesis. Ale nie z
wczoraj. Wygrzebałam na youtubie największy hit Genesis w nowej,
Ray Wilsonowej wersji.
Czyli: Another day in paradise. Nie wierzę, że ktoś starszy ode mnie
tego nie zna ;))))
Na razie o koncercie. Później się odezwę. Czas na sprzątanie mojego cudownego burdelu. Bye.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję wszystkim za komentarze <3! Na pewno się odwdzięczę -^___^-