niedziela, 6 grudnia 2015

Szaleństwo dnia codziennego

Moje życie przez ostatnie kilka dni było czystym szaleństwem. O ile zazwyczaj nic się nie dzieje, a życie mija mi spokojne i statycznie, tak teraz miałam wielkie, życiowe BUM! Zacznijmy od tego, że ciągle jestem w biegu. Czasami zapominam jak mam na imię, zasypiam w ciuchach, ślinię poduszkę, jestem jak bezwładna kłoda, którą trzeba zepchnąć z łóżka, żeby dało się je pościelić. Rano jestem zmęczona, ale potem o tym zapominam, bo biegam w tą i z powrotem, jakby ktoś mi miał zabrać chodnik spod nóg, a za plecami zapłonął apokaliptyczny ogień. Niby często nie starcza mi na nic czasu, a z drugiej strony myślę sobie: właśnie takie życie lubię. W biegu. Nie mogę siedzieć w miejscu, wtedy jest mi źle. Muszę zwiedzać, muszę odkrywać nowe miejsca, nowe rzeczy, nie mam czasu na jedzenie, nie mam czasu na coś, co nie jest częścią mojego życia.
Kilka ostatnich wydarzeń pokazało mi, że powinnam czerpać radość z czyjejś obecności i uciekać jak najdalej od pesymizmu, który się we mnie zakorzenił. Jest trudno zwalczyć tego małego potwora w głębi siebie, ale grunt to się nie poddawać.


Elis na kolanach taty. Rośnie jak na drożdżach! Niedawno ważyła 2 kg, teraz waży już 5 kg! Oczywiście jest niegrzeczna i wciąż sika po kątach.

Zaczęło się od zniknięcia Elis. Dziecinne niedomówienie, kłótnia z Arusiem. On poszedł w swoją stronę, ja w swoją, a gdzie poszła Elis? Aruś myślał, że za mną, ja, że za nim. Była noc, a ona zaginęła bez śladu. Kilka godzin w mrozie, cienkich leginsach, krótkiej koszulce i zarzuconą jakkolwiek kurtką, wołając i drąc się na całą okolicę ze łzami w oczach: "Elis, chodź tu!". Miliony latarek, świecących się na podwórku, poruszało moje serce. Znowu odzyskałam wiarę w ludzi. Tu SMS-y od jakiegoś pana, tu pani, która przyszła i podała nam numer do schroniska, ale niestety: nie pomogło. W nocy wstawiłam kilka ogłoszeń na fejsa o zaginięciu psa. Nie mogłam spać, a jak już zasnęłam, miałam co najmniej cztery sny o Elis, która różnymi sposobami się odnajduje. Nie jadłam od południa poprzedniego dnia, do następnego, co mało nie skutkowało omdleniem, gdyż już kręciło mi się w głowie. Rano nie poszłam na zajęcia, a wydrukować ogłoszenia. Okolice Sky Tower zapełniły się białymi kartkami z ogromnym nagłówkiem o treści: "ZAGINIONA!". Nawet nie skończyliśmy rozwieszać, a dostałam podejrzany telefon. Czasami istnieją takie wskazówki, które naprowadzają nas na właściwy trop, to znaczy: domyśliłam się z jaką kategorią ludzi (choć nie lubię szufladkować) miałam do czynienia. Ja ich nazywam po prostu żulami. Rodzice do dziś twierdzą że mogli nawet porwać psa, w końcu lata za każdym, kto jej się nawinie.
Pierwsza niepokojąca informacja od pana żula: "A będzie jakaś nagroda?". Stwierdziłam, że jestem w stanie oddać za Elis nawet życie i wszystkie oszczędności, zdychać z głodu, żywić się suchym chlebem i wodą, dlatego się zgodziłam. Na miejscu okazało się, że to rzeczywiście Elis. Popłakałam się i było mnie słychać na całej ulicy, co rozbawiło przypadkowych przechodniów. Od dwóch panów już na kilometr było czuć alkohol, tak samo futerko Elis nie pachniało zbyt ładnie. Do tej pory nie wiem, czy Elis skakała, gryzła mnie i osikała z radości, czy po prostu byłam dla niej kolejnym, nowym człowiekiem z którym można się pobawić. Nieważne. Panowie żule targowali się, bo... przecież ją karmili! Chcieli stówę, na wszelki wypadek ją wzięłam, ale powiedziałam, że mam tylko 50 zł. 50 zł to za mało, co najmniej 70 zł. Dodałam, że tylko 60 zł, więcej nie wyskrobię. Udało się. Druga niepokojąca rzecz: "O resztę się kiedyś najwyżej zgadamy". Boję się, że mogą do nas kiedyś przyjść, na ogłoszeniach był adres, mają nasze numery telefonów, ale... nieważne, ważne, że jest Elis. Na koniec, musiałam pocałować czoło starego pana żula. Pomyślałam sobie: "Do cholery. Dlaczego mam zawsze takiego pecha, że muszę mieć styczność z żulami? Czy ja ich przyciągam jak magnes?". Bynajmniej Elis wróciła. I od tej pory chodzi cały czas na smyczy. Oczywiście bez szamponu na dzień dobry się nie obeszło, a w nagrodę dostała do pogryzienia ucho. Nie moje, choć je też lubi.


Anabelka. O niej poniżej!

W czwartek, dnia następnego, umówiłam się z Magdą (Neną) na spotkanie. Nena to koleżanka ze studiów z którą w sumie zgadałyśmy się przypadkowo na internecie. Żadna z nas nie miała bowiem pary na projekt wydawniczy. Jak się szybko okazało, wiele nas łączy. Chociażby oglądanie anime, muzyka, książki, a nawet gusta książkowe. Na tym podobieństwa się nie kończą. Ludzie na naszym kierunku mylą nas z... wyglądu. Przyzwyczajenia i udziwnienia też mamy podobne - usypiamy po alkoholu, mamy straszną orientacje w terenie. Jeszcze trochę i zacznę się śmiać, że jesteśmy klonami.
Plan był taki: najpierw oglądanie Gintamy u niej w domu i żarcie popcornu, potem wypad na wykłady i do bibliotek. Jak to często bywa, plany zmieniły się w trakcie. Spędziłyśmy ze sobą kilka godzin na rozmowie w kuchni i robieniu zdjęć Anabelce. Nena interesuje się lalkarstwem już od kilku dobrych lat i ma ich całkiem pokaźną ilość. W Anabelce po prostu się zakochałam i nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że przeraża ich jej wygląd! Jest cudowna!


Na każdym zdjęciu wygląda jak żywa, co mnie niezwykle fascynuje!

Dolfy już dawno mnie zainteresowały. O ile pamiętam, wstawiałam też ich zdjęcia na samych początkach istnienia Naffowa! Jednak nigdy nie mogłam sobie pozwolić na kupno takiej.

Lalkarstwo to kosztowna, ale urocza sprawa <3

Anabelka z naszym popcornem >D

Miałyśmy iść na konferencje książkowe z naszych studiów, ale uznałyśmy, że lepiej obskoczyć biblioteki, po bibliotekach pojawił się zaś plan obskoczenia jarmarku świątecznego. To już trzeci rok, gdy w nim uczestniczę. Lubię jego klimat. Lubię te wszystkie lampki i stoiska (z drogimi rzeczami lol), świąteczne piosenki, hałas, ludzi w szalikach, pijących grzańce. Oczywiście my też się na jednego skusiłyśmy. Nena wzięła wiśniowy, ja jagodowy. Siedząc na ławeczce, obgadywałyśmy tematy naszego przyszłego projektu i moje skomplikowane plany na opowiadania. Dawno tak dobrze z nikim mi się nie gadało.
   
Kieszonkowe zegarki. Aruś zawsze o takim marzył, mi też się nieziemsko podobają!
Były też małe sówki, biedronki i wszystko, co urocze <3 oczywiście drożyzna, że hej.
Reniferki i małe choinki. Chyba w tym roku w jakąś małą zainwestuję!
Niezwykle urocze pierniczki, które skradły moje serce. Cena jednego: 15 zł. Lol, nie, dziękuję.
Dzwoneczki <3 mnóstwo dzwoneczków. Kocham.
I świetne pierniki, które podobnie jak wszystko co na jarmarku, nie zaskakiwały swoją ceną.
Epickie wnętrze budki z grzańcami!
I ten epicki grzaniec jagodowy, za którego mogłam wydać 12 zł! Kij tam!
Już przy stoliczku. Dobrze było ogrzać się cieplutkim grzańcem w mroźny dzień.
A to my, już w Magnolii, gdzie robiłyśmy świąteczne zakupy!
I te piękne kwiaty w całej galerii *___* brałabym do domu.
Posiłek dla żołądka. Nienawidzę chodzić do tych knajpek, gdzie samemu nakładasz jedzenie. Zawsze biorę go za dużo, bo wszystkiego chcę spróbować. To była akurat jakaś azjatycka knajpa. Pierś z kurczaka we wiórkach kokosowych - boska.
I oczywiście jak zawsze po odwiedzinach "Kuchni Świata" - pocky.

Po powrocie, założyłam swój uroczy fartuch w świąteczne ciastki i zabrałam się do gotowania obiadu dla... Elis. Z ironicznym uśmiechem patrzyłam na mandarynkę, która leżała obok i wielką michę żarcia dla psa. Tak, pies zaczął jadać lepiej niż ja, a ja to już w ogóle mam ostatnio problem z żywieniem. U mnie nie istnieje coś takiego jak burczenie w żołądku, ani głód. Wystarczy mi jeden lub dwa posiłki dziennie. I tak, wiem, to nie jest dobre, ale często nawet nie mam czasu na jedzenie. Poza tym to głupie przyzwyczajenie z pracy w McDonaldzie, kiedy bardzo rzadko jadłam, bo w końcu w ciągu 12 godzin miałam tylko jedną przerwę. Swój żołądek staram się ostatnio zapełniać nienagannie wielką ilością mandarynek, w końcu... święta, trzeba korzystać.
Zaraz po gotowaniu, pędziliśmy z Arusiem na lotnisko, bo o to po dwóch miesiącach, miałam spotkać się z rodzicami, którzy byli w Norwegii. Wydaje mi się, że dotąd wmawiałam sobie, że daję sobie bez nich radę, że w ogóle nie tęsknię, że nie chcę z nimi rozmawiać na skypie, bo nie mam czasu. Ale gdy ich zobaczyłam, momentalnie wybuchłam płaczem. Człowiek potrafi sobie coś wmówić, ale nigdy do końca siebie nie oszuka. I wtedy odkryłam powód moich częstych dołów. Brak rodziny w Polsce. 
Czwartek był jednym z najszczęśliwszych dni moich ostatnich miesięcy. Nie szkodzi, że spaliśmy z Arusiem na podłodze, a Elis chodząca swobodnie w nocy po podłodze, ugryzła mnie, gdy spałam w usta (soczysty buziaczek). Najważniejsze było to, że rodzice znów przy mnie byli!

Jazda tramwajami z mamą i wielkie zakupy. Pistacje, żeby sobie pochrupać, jak to powiedziała moja rodzicielka, bo doskonale wiedziała, że kocham je jeść.

Rodzicom bardzo spodobała się Elis. Zauważyłam też, że zaczęła na mnie inaczej reagować. Po raz pierwszy, gdy wróciłam do domu, stanęła na łóżku, zaczęła piszczeć i szczekać na mój widok. Gdy zeskoczyła, rzuciła się na mnie, machając ogonem. Pominę oczywiście to, że na dzień dobry mnie pogryzła. Bardzo lubi szyje, poliki, nos, uszy, usta, raz mnie nawet ugryzła w oko. Najgorsze jest to, że nie wiesz kiedy się na ciebie rzuci. 
Poza piątkową radością z powodu pobytu rodziców we Wrocławiu, obiecałam sobie, że wybiorę się na wrocławskie targi książek. Myślałam, że będę musiała po nich śmigać kilka dni, a tu się okazało, że są... malutkie. Małe, darmowe, nie jakoś szczególnie zachwycające, odbywające się obok Hali Stulecia w centrum kongresowym Wrocławia. Miałam przygotowane pieniądze na książkowe szaleństwo, a kupiłam tylko cztery "czytadła", w tym jedno dla Arusia pod choinkę. Tak naprawdę tylko z pierwszej pozycji kupionej jestem zadowolona.
   
Jeszcze przed wejściem. Uwielbiam te kamienne przejścia między pergolą <3
Mała książeczka z mapą i wskazówkami
No i stoiska. Dużo mało znanych wydawnictw. Wiele dziecięcych, religijnych, naukowych. Znałam tam tylko "Ossolineum" (bo mam obok Ossolineum zajęcia) i "Znak".
Znalazło się też stoisko ze starymi książkami!
I od razu rzuca się w oczy Dick. Ostatnio czytałam jako lekturę jedną z jego książek "Człowiek z wysokiego zamku". Potrafiła nawet zainteresować, choć science fiction nie jest moim wyśnionym gatunkiem.
I takie tam książki z pierwszego lepszego stoiska. Gdy Nena przeglądała i zastanawiała się nad wyborem książek, ja robiłam zdjęcia, bo już dawno wszystko przeglądnęłam. I może to jest ta istotna różnica pomiędzy nami - ona długo kupuje i długo się przygląda, ja działam na zakupach szybko, bo ich nie lubię >D
I to jest właśnie ta książka, która od razu mnie przyciągnęła. Pierwszy raz coś spodobało mi się z: 1. Okładki. 2. Z tytułu (w końcu kocham herbatę) 3. Z gatunku (romans fantastyczny! NIEBO!) 4. Opisu. Jak dla mnie - książka idealna, zobaczymy co po przeczytaniu!
Z regału z książkami za 10 zł. Wybrane tylko dlatego, że fantastyka i czarownice, a je to kocham i sama o nich piszę w opowiadaniu.
Książka wzięta ze względu na tytułowego Suriela, bo tak bardzo kojarzy mi się z Sorielem, postacią z opowiadania. Opis średni, ale postanowiłam spróbować. 10 zł to nie tak dużo, żeby żałować.
No i pan Murakami już nie jako książka kupiona, a lektura na poniedziałek. Nie mogłam się go wręcz doczekać. Już kiedyś miałam przymiarkę do jego twórczości, ale surrealizm jednego z jego opowiadań po prostu mnie zabił i zaprzestałam czytania. "Przygoda z owcą" zapowiada się nieźle, choć wspomnienia o członku wieloryba, gdy główny bohater kochał się z jakąś dziewczyną, albo ucho, które zmieniało cały obraz dziewczyny... CO? Nie mniej jednak, podoba mi się jego styl!
Idąc już ciągiem: zdjęcia Naffa, testującego tryb "selfie" w nowym telefonie. 
Nie mogłam się go wręcz doczekać (nie, nie trybu selfie, tylko telefonu)

Oczywiście kompletnie nie znam się na smartfonach, dlatego zaufałam Arusiowi i podałam mu tylko jedno kryterium: ma robić dobre zdjęcia. I o to jest. HTC Desire 620, prosto z Norwegii, w angielskim języku (co na szczęście nie stanowi dla mnie problemu). Jedyny problem to to, że nie mogę zduplikować karty na mikro SIM, bo umowa nie jest podpisana na mnie, tylko na mojego brata, który mieszka w Norwegii. Wychodzi na to, że chyba sama sobie ją przytnę. Jestem ostatnio bardzo niezadowolona z usług Plusa i planuję przenieść się do Playa. Już pomijając to, że w Plusie mówią mi co innego, że na fejsie Plus mówi co innego i biuro obsługi też mówi coś innego. Postanowiłam, że jutro sama sobie przytnę kartę, najwyżej ją zniszczę, trudno.
Precz z Sony Xperią E! Na stos! Na stos! Nadchodzi era HTC!

Pierwsze dni to oczywiście czysty testing i zacieszanie się zdjęciami, jakie robi mój telefon. Mama i córka. I pomyśleć, że matka wychodzi na fotkach lepiej niż jej latorośl.
Kieliszek amaretto wypity u babci, gdzie dawno się tak nie najadłam (jak to u babci). Ostatnio miała imieniny, więc trzeba było je uczcić!
Mieniący się różnymi kolorami aniołek babci, którego podarowali jej rodzice. Ja dostałam grubego Mikołaja, który mieni się nimi tak samo, ale dodatkowo ma w brzuchu brokat. Pod spodem książka Murakamiego.

Tak dawno nie radowałam się pisaniem w takim stopniu! Muszę przyznać, że nawet zastanawiałam się nad zaprzestaniem prowadzenia bloga, ale ostatecznie uznałam, że to już część mojego życia. Blogowanie to coś, co sprawia mi radość, nie coś, co robię na siłę. Lubię dzielić się swoją codziennością, historiami, lubię te dwie, trzy godziny, podczas których upiększam swoje notki (dokładnie tak długo schodzi mi ich pisanie i oprawianie). Czuję, że to będzie przede wszystkim cudowna pamiątka na stare lata i niczego ważnego nie zapomnę (do czego mam tendencje). Oczywiście to nie jest tak, że wszystko tu piszę. Często powstrzymuję się od uczuć, wyrażania własnych myśli, ale uważam, że po to są pamiętniki. Naffowo to w dużej mierze po prostu moja codzienność.
Jest po północy, tak więc życzę wesołych Mikołajków! Za drzwiami widzę powieszoną na klamce torbę z prezentami, co sprawia, że się uśmiecham. Wciąż czuję się mentalnym dzieckiem i lubię takie niespodzianki. Mile spędzonego dnia!

6 komentarzy:

  1. Cześć :)

    O Elis wiem. Cholernie się cieszę, że się znalazła. Nadal twierdzę, że nie każdy żul to zły żul, ale podzielam Twoje obawy. Może jakoś zgubią/usuną Wasze numery? Byłoby dobrze.
    O prawdzie tęsknoty dowiadujemy się, gdy coś do nas wraca po bardzo długiej nieobecności. Pozdrów ode mnie rodziców!
    Jesteście podobne do siebie z Neną. Fajnie, że masz na roku kogoś, z kim tak wiele was łączy i macie tematy do rozmów.
    Anabelka. Może wygląda depresyjnie, ale mnie się podoba, a na zdjęciach wychodzi rewelacyjnie!
    W tym roku nie byłam na żadnych targach, przez co smutam, za to postaram się być w przyszłym roku przynajmniej na katowickich.
    Jarmarki są świetne! Pierwszy raz byłam w zeszłym roku w Katowicach, w tym także się na nie wybiorę w następną niedzielę - zajęcia do 14:15, trzy godziny do pociągu, to i z koleżanką się spotkam i jarmark zwiedzę. Jest na nim tyle pięknych rzeczy, tylko właśnie te ceny tak mnie przerażają.
    Chcę później wiedzieć, czy Herbata szczęścia to ciekawa książka, może w przyszłości się skuszę.

    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze ,że się znalazła :) Sama też oglądam Gintame od niedawna. Marlu i fotki zdjęć jedzenia nierozłączna część bloga XD Cała rodzinka we Wrocku i jest pewnie wesoło :) Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczęście, że psina się jednak odnalazła. Książki, książki, więcej ksiażek! :D
    Też mam nowy telefon i też się nim bawię, testując aparat xD Powiem ci, że masz naprawdę ładną mamę, a już na pewno ma piękne oczy. Jakiego są koloru? Fajnie jest mieć obok siebie znajomych z którymi ma się wiele wspólnych tematów. Zazdroszczę ci takiej osoby. A co do życia w biegu. Nah, to nie dla mnie. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyka to dla mnie jedno i to samo, co sf (wiem! błąd!), a dodając do całości słówko romans... to nie jest moja działka fikcji literackiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dobrze, że maluch się znalazł, chociaż współczuję całej tej sytuacji, bo nie wyglądała za ciekawie.
    Faktycznie jesteście do siebie podobne! haha Doppelganger!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam Świat Czarownic w okolicach yyy ... gimnazjum i tak mi się ta historia wtedy podobała, że chyba nawet fanarty rysowałam~! Teraz nie pamiętam nawet o co chodziło w tym cyklu, ale trudno :'), dobre wspomnienia pozostały.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za komentarze <3! Na pewno się odwdzięczę -^___^-