Minął pierwszy tydzień studiów. Co osobiście mogę powiedzieć? Na pewno tyle, że jest to bardziej trafiony kierunek niż bezpieczeństwo żywności na którym byłam rok temu. Do nauki siadam z uśmiechem, brak jakichkolwiek przedmiotów ścisłych niezmiernie mnie raduje. Wszystko co mam do zrobienia zapisuję zawsze na różowych karteczkach, które wieszam nad biurkiem, po materiały chodzę do biblioteki uniwersyteckiej, na zajęcia chodzę tylko 3 dni w tygodniu - resztę poświęcam na naukę i przyjemności. Informacja naukowa i bibliotekoznawstwo jak najbardziej na plus. Przy okazji doceniłam możliwość uczenia się. Mogę was obdarzyć małą przestrogą. Chciejcie się uczyć, gdy skończycie edukację w szkole średniej, bo uwierzcie, pracę ciężko jest znaleźć, a robienie w McDonaldzie tylko niszczy zdrowie i chęci. Teraz, gdy studiuję, doceniam wolny czas, który mam. Na dodatek starcza mi go i na naukę i na własne zachcianki. Jedyna wada to ta, że nie jestem już niezależna finansowo.
1. Zaspany, poranny Naff przy herbatce w kuchni. 2. Pierwsze, wypożyczone książki z BU. I ta radość, mimo tego, że to tylko książki naukowe. Na dodatek BU wygląda jak Hogwart! Chętnie przejdę się do magicznej czytelni pełnej książek. 3. Trampki, z nudów. Tego dnia czekałam na Arusia aż skończy zajęcia. Wynudziłam się przez tą godzinę. 4. Opowiadanie/shot podarowany mi przez Królika na urodziny, który stał się moją bajką na dobranoc. 5. Śniadanie Naff, bo polubiła serek wiejski.
Obok Sky Tower mieszka mi się wspaniale. Zatłoczonym tramwajem wczesnym porankiem jeździ mi się wspaniale. Słucham każdego ranka śpiewanego "Arkady Capitol" i czuję się wspaniale. I mimo lekkiej, jesiennej chandry, która czasem się we mnie odzywa, naprawdę czuję się dobrze. Mam wrażenie, że dawny stres związany z pracą, pieniędzmi i innymi rzeczami minął. Niech nie wraca. Na razie jedyną rzeczą, która mnie martwi jest to, że pierwszy raz będę sama. W takim rodzinnym znaczeniu. Moi rodzice postanowili wylecieć na kilka miesięcy do Norwegii, a kto wie, czy już nie na stałe. Jutro wylatuje tata, za jakiś tydzień mama. Skończą się moje wypady do rodzinnego miasta. Będę tam jeździć tylko po to, aby doładować się słoikami, które mama zostawi mi w piwnicy. Ale jak wiadomo - nie będzie ich miliony (chociaż znając mamę, może mi wybudować fortecę z fasolki po bretońsku).
Urodzinowe Naffy z misiem od Gosiaka, który przyszedł w paczce, prosto z Anglii <3
10 października pierwszy raz w swojej życiowej i świadomej karierze, postanowiłam spędzić w inny sposób niż zwykle - to znaczy nie urządzałam imprezy urodzinowej dla znajomych. Wydaje mi się, że z tego wyrosłam, a szkoda, bo w tym roku moje urodziny wypadały akurat w sobotę.
Zaczęły się w sumie fajnie. Pomijając zderzenie z futryną, zaraz po północy, otworzyłam paczkę od Królika. Prezenty bezcenne, ale najbardziej w świecie pokochałam to, co dla mnie napisała. "50 twarzy Astleya" (Astley = fikcyjny bohater z opowiadania w którym ewidentnie jestem zakochana). Nie, nie było to coś w stylu Greya. Same tytułowe twarze, zastępowały rozdziały. Jedna była zirytowana, inna euforyczna, jeszcze inna romantyczna. Ten prezent stał się nieodłączną częścią mojej "bajki" na sen i szczerze mogę przyznać, że to najlepszy podarunek moich urodzin.
Oprócz tego dziwnym trafem w tym roku dostałam aż trzy butelki alkoholu. Była też książka kucharska od Luśki i jej gofr <3, słodka paczuszka od Gosi z Anglii, słodkie prezenty od Arusia, epicki pakunek ze ściereczką z Frozen od Niku, hajsy, upominki, tyle tego było! Wszystkim serdecznie dziękuję!
Dnia 10 października, postanowiłam wykorzystać swoją urodzinową koronę. Zostałam prawdziwą księżniczką - oczywiście nie znaczy, że na co dzień nią nie jestem. Często zachowuję się jak taka księżniczka, która płacze, gdy czegoś nie osiągnie.
Mimo, że nie urządzałam imprezy dla znajomych, imprezę miałam. Dzieliłam ją jednak z tatą, który ma urodziny pięć dni wcześniej niż ja. Przyjechali dobrzy znajomi rodziców, których ja też bardzo lubię, miałam przy sobie Arusia, tatę, mamę, wieczorem wpadła nawet Niku. Było dobre żarełko, w tym nowe wymysły mamy o treści: karkówka z porem i serem, mój wymarzony, pomidorowy tort, a nawet karaoke - bo z kim jak nie z rodziną, dobrze jest pośpiewać? Pierwszy raz usłyszałam na temat swojego głosu tak... dziwne opinie. Dziwnie fajne opinie, z którymi niestety nijak się zgadzałam. Rodzina stwierdziła, że jestem zdecydowanie za bardzo nieśmiała, a Dorota, że powinnam coś robić z głosem. Chciało mi się śmiać, a zamiast tego się rumieniłam. Publiczne śpiewanie nie jest dla mnie. Nie mniej jednak - kocham to robić od dziecka. To znaczy... śpiewać dla siebie, nie publicznie. Hity takie jak "bałkanica", hity Rubika (i to klaskanie gości), "ona tańczy dla mnie", "Hallelujah", nuty BEP, dzięki którym w raz z Niku poczułam się jak za czasów małego dzieciaka i wspomnienia, gdy kiedyś jako gimnazjalistka siadałam z mamą przy laptopie i śpiewałyśmy polskie piosenki. Bezcenne.
A to jeszcze dzień przed. Aruś w ramach urodzin, postanowił zabrać mnie do naszego ulubionego Michiko Sushi. Wybraliśmy się tam po skończeniu spraw z bibliotekami i zakupami na zajęcia. Przy okazji pozwiedzaliśmy stare zakątki z naszych pierwszych, wrocławskich spotkań. Na zdjęciu gratisowe przystawki.
Podkreślam, że trafiliśmy tam piekielnie głodni, a ja już po pierwszej zupie z tofu i sałatce miałam ochotę skończyć jedzenie. Niestety (a raczej na szczęście), czekał nas jeszcze Maki Set Combo, nasz ulubiony, stały zestaw. Zjedliśmy tylko te małe kawałki z ogórkiem i łososiem, resztę kazaliśmy spakować na wynos, gdyż... czekało nas coś jeszcze.
Udon, mający w sobie rzodkiew, łososia i ogromną krewetkę w tempurze, surimi, wodorosty, makaron udon i coś jeszcze, co miało naprawdę interesujący smak, a nie mogłam tego rozpoznać. Może i jedna zupka kosztowała 37 zł, za to micha była ogromna. Pani Michiko śmiała się z naszych trudów i prób zjedzenia wszystkiego, niestety, nie podołaliśmy!
To była jedna z lepszych wypraw do Michiko. Z tejże okazji, pozwoliłam sobie na oddanie moich ostatnich 10 zł na napiwek. *10 zł, 10 października, zgadza się*. Napisałam też małą karteczkę z podziękowaniami, szczególnie dla szefa kuchni i narysowałam małą, mangową buzię. Wyszłam stamtąd szczęśliwa.
A tu z innej beczki - prezent urodzinowy od Gosiaka. Wiedziała, co lubię! Nie dość, że masa słodyczy, to jeszcze ukochane michałki, miś, naklejki i cudna kartka od której łezka się w oku kręciła <3 Gosiek, Darson, dziękuję!
Cała paczuszka od Królika <3 a w niej skarpetki w sówki, herbatki, zeszyty, ramka z naszymi zdjęciami i inne, urocze rzeczy!
Wśród kuchennych prac, znalazłam godzinkę na spotkanie z Luśką. Zostałam zaproszona do nowej cukierni w naszym rodzinnym mieście (która swoją drogą - została moją ulubioną) na gofra.
Oczywiście księżniczka Naff, widząc słodkie ciasteczka, nie powstrzymała się.
Prezent od Luśki - Domowe smaki <3 ślicznie oprawiona książka kucharska.
A tu domowe smaki wersja prosto od mamy. Karkówka z pieca <3
I tort-pomidor, który sobie zażyczyłam. Dorota spytała mnie czy tak bardzo lubię pomidory, że mama musiała mi zrobić tort w jego kształcie. Moja odpowiedź była jasna: nienawidzę pomidorów, ale ich motyw jest słodki (pomijając to, że sama jestem takim POMIDORKIEM).
I stół pełen pyszności typu: gyros, karkówka, jajka z łososiem i majonezem, sałatka z kus-kusem <3, którą robiłam na spółkę z Arusiem.
W przerwie na jedzenie, Naffrusie.
<333
Urodziny mimo tego, że mroźne to jednak słoneczne. Zwyczajne, ale miłe. Najważniejsze, bo spędzone z najbliższymi. Jeżeli miałabym wybierać pomiędzy wszystkimi swoimi urodzinami, na pewno wybrałabym te 21. Bo mimo tego, że jestem przerażona tą liczbą, moje wejście w "oczka", nie było takie złe <3.
Wow, jakie prezenty! Cieszę się, że urodziny wypadły tak pozytywnie. Że studia się podobają.
OdpowiedzUsuńNie masz prawa wpadać w chandrę, gdy jest tak dobrze.
Trzymaj się cieplutko!
Jeju jakie prezenty! A ta paczka od królika - magiczna! Musi Cię serio kochać, tak samo jak Aruś haha :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony to fajnie że Twoi rodzice wyjeżdżają do Norwegi, tam jest cudownie....No i przede wszystkim lepsze warunki życia. Szkoda, że jak nie jesteś nastolatką tak gdzieś w gimnazjum to też byś tam mieszkała hahah :D Ale teraz tu masz Arusia i jest cudnie! <3
Tort pomidor - wymiata...Ale chyba czegoś nie zrozumiałam...Czy on też miał smak pomidorowy?? :O
mybeautifuleveryday.blogspot.com
Ten pomidorowy tort jest cudowny!
OdpowiedzUsuńJa osobiście uważam, że jeżeli można sobie pozwolić na taki luksus jak skupienie się na studiach i niepracowanie podczas ich trwania to dobrze jest z tego skorzystać i póki można zostać jeszcze dzieckiem i skupić się na nauce. xD Chociaż każdy ma oczywiście inne priorytety i to zależy od osoby, i podejścia do życia~
OdpowiedzUsuńTort wygląda świetnie!
To włosy mojej młodszej siostry. W dodatku sprzed dwóch lat., W te wakacje miała odcienie fioletu. Ja swoich nigdy nie farbowałam, nienaturalne odcienie wydają mi się aseksualne :) Ale co kto lubi.
OdpowiedzUsuńHej :D
OdpowiedzUsuńPamiętasz może starą Sinke Nah, z takiego bloga z pierdołami, który umarł ze 2 lata temu? Kurde, jak pamiętasz, to cię uwielbiam :D nie wiem w sumie po co tak sobie piszę, ale kurde, sentyment mi kazał. Spóźnionego wszystkiego najlepszego! I świetnie, że ciągle blogujesz. Jej, jak się cieszę :D
nie wiem, jak byś była chciała poczytać coś spod mojego pióra to bądź 3 osobą która ma ten link xD
http://drogi-nikt.blogspot.com