Siedzę przed laptopem z gorącą, malinową herbatą przy boku, w otoczeniu porozrzucanych wszędzie zeszytów i oddycham z radością, bo czeka mnie dłuższa przerwa świąteczna. Cała rodzina dziwi się, że potrafię teraz codziennie siedzieć przy książkach (naukowych) i jeszcze traktuję to zadanie z radością. Po prawie miesiącu, jestem w stanie stwierdzić, że kierunek mimo ogromu pracy, bardzo mi się podoba. Co prawda wielu rzeczy nie rozumiem, ale zaletą (a może wadą :o?) jest to, że nie siedzę w tym sama. Nie udało mi się z twórczym pisaniem, ale bibliotekoznawstwo nie wyklucza mojej możliwości szkolenia się w tym zakresie. Doszły mnie słuchy, że wiele opcyjnych przedmiotów na drugim roku rusza w kierunku edytorstwa, a nawet samego procesu wydawania książek. Wykładowczyni opowiadała nam, że istnieje taki przedmiot jak: "jak wydać własną książkę". Zaświeciły mi się oczy i obiecałam sobie, że wytrwam, chociażby nie wiem co.
Poza nauką są też chwile przyjemności. Posiadanie okularów nie uczyniło mnie jeszcze totalnym kujonem >D. Jedną z moich weekendowych przyjemności był wypad z Arusiem do Krakowa. A głównym celem: Targi Książek, gdzie miałam spotkać się z Królikiem <3
Ściana mocy z poleceniami czytelników. Razem z Królikiem postanowiliśmy zrobić kryptoreklamę i zareklamować własne opowiadania!
Na Targach Książek byłam raz, w Katowicach, rok temu. Nie było to jakieś szczególnie ciekawe doświadczenie, pomijając oczywiście spotkanie z dziewczynami, które było epickie. O wiele lepiej wyglądały Targi w Krakowie i niewątpliwie zamierzam wpadać na nie częściej. Mimo ciasnoty, ogromu ludzi, którzy cię popychali lub się o ciebie obijali, było całkiem miło i było w czym przebierać.
Z Królikiem miałyśmy jakieś cztery godziny dla siebie, co zleciało tak szybko jak kilkanaście minut. Ledwo zdążyłyśmy wymienić się prezentami i książkami, polatać trochę po hali i zaraz Królik musiał wracać. Poza samym spotkaniem z moim zajączkiem, podobało mi się kilka rzeczy. Przede wszystkim tanie książki >D - muszę się przyznać, że od długiego czasu ich nie czytałam, gdyż zwyczajnie nie miałam do tego weny i zawsze znajdowała się inna robota. Gdy jednak dobrałam się do pierwszej, kartkowanej przedstawicielki beletrystyki, stwierdziłam, ze nie dość, że wróciła mi mania na kupowanie to jeszcze na czytanie. Teraz się zastanawiam jak mogłam odrzucić na cały rok to, co kochałam robić od dziecka.
Co jeszcze mi się podobało - na pewno możliwość zrobienia zdjęć z których układana była potem zakładka do książek oraz średniowieczne przebieranki i sesja zdjęciowa. Ach, była jeszcze korona! Nikt nie miał takiej jak my i chyba z trzy osoby nas o nią pytały. Ten moment, kiedy prosimy o koronę, a babka zaczyna do nas gadać po rosyjsku. Na szczęście szybko przerzuciła się na angielski i nawet poprosiła nas o zrobienie zdjęcia. Uroczo.
Słodki Króliczek i ufo. Zawsze uważałam, że miejsce skąd pochodzę jest wśród kosmitów!
Naff z psem, który tak naprawdę jest smokiem!
I ta cudowna, średniowieczna sesja zdjęciowa, tak bardzo przypominająca nam własne opowiadanie. Nieśmiały Królik, wyniosła Naff. Ale i tak najbardziej w świecie lubię zdjęcie drugie <3.
Selfie musi być.
Uważam, że spotkanie z Królikiem bez zdjęcia to nie spotkanie >D
I tak bardzo książkowo na samo zakończenie. Poprosiłyśmy panią o zrobienie nam zdjęcia, a ona jeszcze wpadła na pomysł, że nam da książki do pozowania >D
Na targach książek zawsze jest miliony okładek. Ta spodobała mi się najbardziej i to właśnie od niej zaczęłam czytanie.
Nasza cudowna zakładka z naszymi zdjęciami (i te napisy na tabliczce: "buszujący w zbożu" czy "mały książę" oraz zdjęcie ze średniowiecznej sesji od pana fotografa.
I to cały zbiór w raz z zakładkami. Tytuły, które nabyłam to Agata Christie "I nie było już nikogo" jako, że ostatnio na literaturę powszechną miałam przeczytać inne jej dzieło, które nie było takie złe, poza tym tą akurat książkę polecała mi i Olga i Aruś i pani wykładowczyni, druga książka była za darmochę, więc czemu nie: "Wybacz mi, Leonardzie", a trzecia książka zainteresowała mnie swoją okładką, no i następnie treścią, inaczej bym jej nie kupiła, czyli "Serce ze szkła". Trzy pozostałe książki od dołu idąc, są książkami pożyczonymi mi przez Królika.
Oczywiście bez wzajemnych prezentów się nie obeszło. Od Króliczka dostałam cudowny zaparzacz-kwiatek, kubek, zeszyt, mnóstwo herbatek, świeczki!
Mimo, ze mam już miliony kubków i Aruś jęczy mi pod nosem, że niepotrzebny mi następny, zakochałam się w nim <3. Poza tym kubków nigdy za wiele!
Jeżeli chodzi o książki, w pierwszej kolejności wzięłam się za te pożyczone u Królika, a mianowicie: "Ja, diablica". Nie czytuję zazwyczaj książek polskich autorów, ale ta do mnie przemawia, szczególnie rozwalającymi tekstami o śmierci, która stworzyła system Vistę.
Co jeszcze u mnie. Może tyle, że rodzice wybyli do Norwegii na kilka miesięcy. Wczoraj odwoziłam mamę na lotnisko i odbierałam jej nożyczki na odprawie (taa, pewnie kogoś by nimi zadźgała w samolocie). Wypiłyśmy kawę, dużo rozmawiałyśmy. Stwierdziłam, że brakowało mi tego, a teraz będzie brakować mi jeszcze bardziej. Aktualnie cała moja bliska rodzina znajduje się w Norwegii. Na miejscu z bliższych osób został mi sam Aruś i babcia, która jednak trochę kilometrów od Wrocławia mieszka. Jest mi trochę smutno, dlatego odliczam czas do świąt Bożego Narodzenia.
Większość weekendów będę teraz spędzać we Wrocku, za to ten spędzę u Arusia w rodzinnym mieście, gdzie nie byłam od dwóch lat. Zapowiada się ciekawie.
Kolejna notka z serii: odwiedziny Krakowa, za kilka dni.