sobota, 1 sierpnia 2015

Gdańsk, Sopot, kasowniki

Przybywam. Długo nie pisałam, ale to raczej kwestia moich przygotowań do tej notki. Jest cholernie rozległa. Samo przerabianie i zmniejszanie zdjęć zajęło mi 3 godziny. Chyba z ciekawości je przeliczę. Wow, samych z aparatu około 80-ciu. Nieźle. I tak wielu z nich nie wstawiłam. Zostawiłam trochę na fanpage'a, a więc i tam zapraszam!
Jest o czym pisać i co pokazywać! Dlatego myślę, że zacznę od czasu, kiedy nie byłam jeszcze na urlopie. Jak zwykle praca. Ostatnie nocki okazały się być nader ciekawe. Przyzwyczaiłam się do nich. Od wielu ludzi usłyszałam, że jestem takim małym, radosnym typem, który wiecznie się uśmiecha. Kasia stwierdziła, że lubi ze mną pracować, bo wystarczy, że się zaśmieję i od razu uśmiech wchodzi na twarz. Serj, stwierdził, że zawsze jestem radosna i bardzo mu się to podoba. Moja specjalna misja pod tytułem: wypad z kuchni, idź na parking, pilnuj, żeby nikt nie stawał autem, bo będą malowane pasy. I ta kartka podpisana markerem: "NIE PARKOWAĆ!" ze znakiem stop. Jak mi przykro, że odbiłam "nie parkować" na biurku w menadżerskim. Musiałam potem siedzieć ze ścierą i to czyścić *sierotka Naff - bo nie ma to jak parkowanie na biurku*. Kilka razy na wieczór rzucali mnie na serwis. Byłam Runnerem - składałam zamówienia. Raz przyjęłam zamówienie na drivie, wow. Ale serwis nie jest dla mnie. Miałam rozwalony mózg. No i przed samym wyjazdem lekko się... przeziębiłam. Chodzenie na nockach do chłodni i mroźni w krótkim rękawku i cienkich spodniach - jedno wielkie: NIE, ale nocki niestety tego wymagają.

1. Naff w swoim służbowym stroju z Maca, ze słuchawką, jako wspomnienie przyjmowania zamówienia na drivie. Namiętny głos i to: "dobry wieczór, witam w McDonald's, czy mogę przyjąć zamówienie?" 2. Epicki obiad z Julką zaraz po naszych zakupach. Smażone udko, mizeria, fasolka, ziemniaczki, piwo i truskawkowa herbatka om nom nom <3 3. Jedno z epickich śniadań z Arusiem. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy i omlet z dżemem! 4. Ostatnio ulubiony deser w Grycanie. Lody o smaku: mięty, wanilii i czekolady - tak bardzo kojarzone z bohaterami opowiadań! 5. Nowe zeszyty na czas studiów.

Wolność. Piątek przed wyjazdem spędzony z Julką na zakupach i szukaniu mieszkania oraz na obijaniu się do 3 w nocy. Postanowiliśmy z Arusiem, że nie będziemy spać, bo po co? Nasza 8-godzinna podróż dostarczy nam trochę snu. Wrocław nad ranem mocno schizujący. Ci ludzie, tacy pijani, straszni. Jak psychopaci. Mam wrażenie, że Wrocław jest w miarę bezpieczny do godziny 2 w nocy. Potem już trochę mniej.
Autobus spóźniony o pół godziny. Dziwnie jest oglądać jak miasto ogarnia poranek. 
Praktycznie 8 godzin cudownego snu z otwartą buzią. Pewnie ludzie mieli ze mnie polewkę. Nic nie poradzę na to, że moja szczęka staje się bezwładna, gdy siedzę i śpię. 
Przyjazd i trochę gubienia się w Gdańsku, bo jak dotrzeć na przystanek? Ale w końcu wylądowali. W Brzeźnie. Okolicy psycholi i sadystów. A wydawało mi się, że była spokojna.
Pokoik mały, z kratami (to przerażało), ale to i tak były dobre i tanie warunki. Mi na ogół do szczęścia potrzebne jest tylko łóżko i jedzenie. No i laptop z internetem, dlatego nie było pełnego szczęścia, bo byłam pozbawiona wifi. Smuteg.

 Można powiedzieć, że taka sukienkowa sklejka!
1. Lekko przyćpani i roztrzepani po ciężkiej podróży do Gdańska, bo nie ma to jak nie spać całą noc, odsypiać w autobusie i po powrocie. 2. Naff, która przymierza sukienkę jeszcze we Wrocławiu - zawsze mamy taki rytuał z Arusiem. Przymierzasz coś? Wyślij zdjęcie! 3. Taki uśmiechnięty, rozespany Naff na kołdrze w Gdańsku.

A teraz trochę o spostrzeżeniach z samego Gdańska. Gdańsku, och, Gdańsku, masz taką straszną komunikacje miejską. Gdy jedziesz tramwajem, cycki skaczą ci do gardła, a pomarańczowy kasownik uśmiecha się do ciebie swoją starością. No i ten brak automatów w transportach. To jakaś... inność w tym mieście. Bilety możesz kupować na zewnątrz, nie w środku, chyba, że u maszynisty/kierowcy, który daje ci bilety tylko z drobniaków (jak to wspominała Slaczu). Mała niedogodność. Ludzie? Sprawiali wrażenie bardzo niemiłych. O ile we Wrocławiu rzadko spotykam się z chamstwem, tam z dosłownie cztery razy w ciągu 6 dni ktoś zdzielił mnie z bara i spojrzał na mnie wrogo. Raz zostałam chamsko nadepnięta na stopę przez jakąś starszą babkę, która spieszyła się, żeby usiąść na wolnym siedzeniu w tramwaju (zupełnie, jakby miało dostać skrzydeł i odlecieć), raz gościu, zamiast mnie przytrzymać, bo cofnęłam się do tyłu z powodu upartej pszczoły, po prostu mnie zdzielił. Tak, naprawdę, uderzył mnie i jeszcze coś na mnie warknął. I ten pan w tramwaju, który spojrzał na mnie wrogo i powiedział: "zaraz tego loda na kogoś wywalisz i będziesz za to płacić" - kiedy był to lód w kubeczku, a więc zabezpieczony (McDonald dba o twoje dobro lol). Miasto jako miasto, wygląda ciekawie, ale osobiście nie mogłabym tu mieszkać i muszę przyznać, że stęskniłam się za Wrockiem.
Ach, jeszcze ponarzekam na pogodę. W ciągu naszego urlopu, jeżeli słońce pojawiło się na pół godziny - było dobrze. Oczywiście musiałam wyglądać pięknie, więc chodziłam w sukienkach, a potem trzęsłam się z zimna i ubolewałam nad deszczem, który zalewał mnie kilka razy dziennie.
To tyle z narzekań. Na ogół było świetnie i nawet pogoda mi nie przeszkodziła w przygodzie!

1. Jeden z deszczowych dni w Gdańsku, kiedy to mądrze nie wzięliśmy ze sobą parasolki. 2. Mój najukochańszy balon ever! Przyjechał ze mną do Wrocka! 3. Jedno z naszych obiado-kolacji pełnych tłuszczu, kij, że frytki z oliwą, jak nią ociekały po same końcówki, no, a w tle anime! Mieliśmy wiele takich seansów do późnej nocy. 4. Kawałek naszego malutkiego pokoju w Gdańsku. Jedyne co tu przeraża, to te kraty. Brzeźno, dzielnica psychopatów i sadystów.

Brzeźno. Taka dzielnica. Dlaczego psychopaci i sadyści? Sądząc po zabezpieczeniu domu gościnnego w którym byliśmy, gdzie zamykasz furtkę, drzwi wejściowe i swój pokój, a wszystkie okna mają kraty jak w więzieniu... coś jest nie tak. Oprócz tego Slaczu naopowiadała nam ciekawe historie o zakopanym 5-latku w parku, o samobójcach z Brzeźna itd. itp. Od drugiej zaś koleżanki usłyszałam, że to jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic. Nie wiem. Nie zauważyłam tego. Chodziliśmy nocą po plaży i nawet miły gość z fajką spytał nas czego szukamy. Uznajmy, że mieliśmy farta.

Wyżerka pierwszego dnia. Burżuazja szaleje, póki pieniądze są! Oczywiście wszystko to do seansu anime <3. Nanatsu no Taizai i Tokyo Ghoul!
Dwa roztrzepańce, zaraz po przebudzeniu. Na dobry wieczór, herbatka <3

Poza spaniem pierwszego dnia, ogólnym obijaniem się, jedzeniem, oglądaniem anime i zwiedzaniem pobliskiej biedronki, Naff wpadła na ambitny pomysł: pójścia w nocy na plaże, bo nigdy nie była na niej w nocy. Niestety, ciemne, władcze morze przypominało mi o moich koszmarach. Często śni mi się, że się topie. W nocy. W morzu. Albo, że jest sztorm i wielkie fale zabierają mnie ze sobą. Dlatego nawet nie zbliżyłam swojej stopy do wody. Raczej maltretowałam piasek.

Naffrusie. Przyćpani po spaniu. A tak na serio to ten flesz tak razi w oczy.
Blada dupa albinosa maltretująca piasek.
Cześć, mam parasolkę, choć nie pada i trzymam buty w ręku jak bosa sierotka!

Drugi dzień w Gdańsku był już bardziej zajmujący. Zgodnie z planem, spotkaliśmy się ze Slaczem. Takie tam spotkanie w tramwaju po latach. Ze Slaczem znam się od podstawówki, ale do tego dnia nie widziałam jej na oczy. To znaczy widziałam na zdjęciach, filmikach czy też kamerce internetowej, ale nigdy nie stałyśmy obok siebie. To było niesamowite uczucie. Takie... niedowierzające. Tematy miałyśmy na okrągło. To była jedna z osób z którą od razu załapałam kontakt i czułam się, jakbym rozmawiała z nią na co dzień. Rozmawiałyśmy o naszej dziecięcej przeszłości, o forum związanym z Czarodziejką z Księżyca, gdzie się poznałyśmy, o rysunkach, głupich parodiach z Naruto, wspólnych opowiadaniach, o ludziach, którzy rozeszli się po drodze. 
Poszliśmy też na piwo. A nawet dwa, tylko, że w różne miejsca. Wtedy też kupiłam pozytywkę z Harry'ego Pottera i balona dmuchanego helem, który od razu skradł moje serce. Stwierdziłam na głos, że to było moje marzenie, na co pan sprzedający powiedział: "No i widzisz? Znalazł się w końcu taki łysy gościu, który spełnił twoje marzenie!" <3.
Było też rozważanie na temat cosplayów. Naff - pamiętny człowiek-karimata i Slaczu, która chyba zabierze się za cosplay człowieka-kasownika. Bo oszukać przeznaczenie w śnie, kiedy kasownik spada ci na głowę takie piękne.

Rudawo-czerwonawe włosy. Zawsze je farbowałam szamponetką na wakacje, więc czemu nie teraz? 
Siedzenie "U Szkota" z Hello Kitty!
Aruś i jego mistrzowskie selfie. Szyja strusia zawsze spoko!
To był czas spędzony na bezustannym śmiechu <3
Piwo musi być!
No i nasze piękne, słit focie! Zawsze o takich marzyłam <3. 
Pominę trochę treści i powstawiam zdjęcia! 
Naff oczekujący na najdroższe danie swojego życia, dnia trzeciego w Gdańsku.
Mina a'la: no, dawać to żarcie, głodna jestem do cholery.
Całe 73 zł za dwie, nie aż tak wielkie porcje. Biedne portfele. No, ale jak to mówiła mama: "jak to tak, jechać nad morze i nie zjeść ryby?". Jedyną akceptowaną przeze mnie i Arusia rybą jest właśnie łosoś.
No i miejsce na gofra z bitą śmietaną i borówkami też się znalazło! 

Jedyne czego żałuję podczas pobytu w Gdańsku to to, że nie było tu tylu fajnych rzeczy na stoiskach jak w innych, mniejszych, morskich miasteczkach, przystosowanych głównie do odwiedzin turystów, gdzie wszystko jest praktycznie w kupie. Nie mogliśmy też znaleźć żadnego salonu gier, a więc rozpaczałam, bo... odwiedzić morze i nie zagrać w stepmanie/DDR?! To jak zbrodnia.

Morskie, zachmurzone niebo. Everyday, everytime. Ale trzeba przyznać, że i ono ma urok!
Molo w Gdańsku. Akurat w Brzeźnie. Przypadek? Nie sądzę. Mieliśmy do niego z jakiś kilometr.
No i molowy Naff, bo jak to tak bez Naffa? Pierwsze zdjęcie z serii: daj mi ten aparat, też chcę porobić fotki!
A tu już bezpośrednie odwiedziny morza. Wyszłam na tym zdjęciu jak niedospany ćpun, ale i tak uważam, ze ma w sobie jakiś morski urok.
Ćpane fotki ciąg dalszy. Niech was nie zmyli mój wzrok, wcale nie patrzę w dół!
No i jedno z tych mangowalonych.
Wspólna fotka musi być. Aruś w końcu mistrzem słit foci. Ta długa ręka pozwala na wiele.
No i plaża. Prawie żadnych fali morskich. I te meduzy. "Ej, one parzą?!"
Burżuazja, bo Azjatycki Tydzień w Biedro. Kupili dwa opakowania krewetek i zrobili je z masłem, czosnkiem i ziołami <3. Om nom nom. Idealna kolacja.
Leżenie z hello kitty po ciężkim dniu.

Jeden z dni, które najmilej wspominam to dzień w którym wieczorem wybraliśmy się z Arusiem na gdański rynek. Miał swój niepowtarzalny klimat. Byłabym skłonna powiedzieć, że przyjemniej spędziłam na nim czas spacerując niż we Wrocławiu. No i oczywiście odkąd zobaczyłam plakat na dworcu z "Hard Rock Cafe", nie mogłam się oprzeć, bo o owym miejscu już słyszałam, tyle, że nie wiedziałam, iż jest gdzieś poza Warszawą!

Te mikrofony pozawieszane pod sufitem były iście epickie!
Z bliska - cudowne.
Hard Rock Cafe to dosyć... droga knajpa, ale uważam, że warta swojej ceny. Za owego drinka, który na pewno miał w sobie kokosowe Malibu, a reszty to nie pamiętam, zapłaciliśmy ok. 30 zł, ale był naprawdę cudowny. Jak taki rozgrzewający koktajl w którym nie czuć alkoholu.
A ten deser w ogromnym pucharze za 25 zł, podbił moje serce. Oto słodycz, która staje na piedestale moich smaków. Do dziś czuję ten czekoladowy zapach gorącego brownie, leżącego pod zimnymi, waniliowymi lodami i bitą śmietaną, obleganymi przez orzechy włoskie. Gorące ciasto i zimne lody - nieziemskie doznanie. Nie mogliśmy jednak z Arusiem wcisnąć deseru do brzucha w całości!
A to port. Nocą. Nieopodal diabelskiego koła.
Jedno z lepszych zdjęć, jakie udało mi się chyba zrobić w Gdańsku. I ten moment, kiedy widzisz kartki z tym samym widokiem i wiesz, ze zostały przerobione w photoshopie do bólu.
Oczywiście mój nieomylny wzrok nie pozwolił mi na obojętne przejście obok epickich, podświetlanych fontann, które znajdowały się obok dworca.
Ta kojarzy mi się trochę z... liliami wodnymi! Nie mam pojęcia dlaczego!

No i docieramy do tego dnia, kiedy w raz z Slaczem mieliśmy z buta pójść do Sopotu, ale lało tak, że woleliśmy wybrać drogę prawilnego busa. I w jedną i w drugą stronę, bo nawet parasol nie pomagał. Sopot - ładne miasto, choć zdecydowanie bardziej zatłoczone niż Gdańsk. Wrażenie na mnie zrobił krzywy domek. I tylko chyba on, bo molo to nie było coś szczególnego. Płacić 7 zł za wejście na nie? Naprawdę, nie wart swojej ceny, bo widoki takie same jak na darmowych, gdańskim molo. Może po prostu jest troszkę dłuższe, szersze.

Pobudka z rana!
Krzywy domek w Sopocie c:
Plac w Sopocie, który w jakiś sposób mi się podobał. Nie był tak zatłoczony.
No i samo molo, skąd wszyscy ludzie w pewnym momencie zaczęli uciekać, bo nieziemsko lało.
Ach, no i natrafiła na nas także burza. Ale to nic.
Statki takie epickie. 
No i ci dziwni, pseudo piraci, którzy niby zbierali na jakąś fundacje, a strasznie nachalnie do tego podchodzili i nawet nie wyjaśnili o co chodzi z tą fundacją. Pirat chciał odstrzelić jajka Arusia, a ja miałam ochotę wyrąbać mu aparatem, którego byłam w stanie poświęcić dla dobra ludzkości. Zdecydowanie nie lubię nachalnych i chamskich ludzi.
Kij, że pada, że wszyscy ludzie uciekają. Ja sobie pochodzę bez parasolki. W krótkiej sukience. Nie, wcale nie jest mi zimno, ani trochę.
Słit focia w deszczu ze splątanymi włosami - zawsze spoko.
No i sopocki, nietypowy kebab na który zabrała nas Slaczu. Ogórki kiszone i baranina, om nom nom nom.
No i już na przystanku, kryjąc się przed wielką ulewą, która potem spowodowała, że wiele torowisk gdańskich zostało zablokowanych i musieliśmy iść z buta do domu.
Przyczajony Assassin - Slaczu! Naff - udająca niewinną.
No i trochę Gdańska, bo jak to tak? "Mama wie, że paczysz?" po prostu nas rozwaliło.
Rynek, domy. Dosyć ciekawie wyglądały, to trzeba przyznać.
Diabelskie koło, które kosztowało aż 40 zł. Wow.
Neptun, jako punkt orientacyjny... wszystkiego.
Statek! (bo po co więcej treści?)

Gdańsk to miejsce, które będę kojarzyć głównie z jednej rzeczy: z internetowych spotkań. Początkowo miałam się widzieć tylko ze Slaczem, ale pewnego wieczora dostałam wiadomość od Hanonka: "To ty jesteś w Gdańsku?!" i następne spotkanie było umówione. Hanonek to osóbka, którą poznałam w gimnazjum na forum, gdzie dubbingowałyśmy anime. Do tej pory nie pamiętam jak zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. W głowie mam wspomnienia ze śpiewania piosenek, z rozmów na skypie, gdzie robiłyśmy rzepową parodię. Z tych świeższych wspomnień: na pewno blogi. Za miejsce naszego spotkania uznałyśmy oliwskie zoo w Gdańsku. Droga do niego była długa i wyboista, ale w końcu tam trafiliśmy. Co prawda... z około godzinnym opóźnieniem, ale to się wytnie! Można powiedzieć, że to było takie spotkanie: 2foru (niczym w Macu). Hanonek z Kacprem, Naff z Arusiem. Było naprawdę miło i uroczo. Te nasze zacieszanie ze zwierzątek. Bo lamy takie urocze, bo surykatki takie cudowne, bo słoń nam tańczył, bo tygrys się lenił! Przy okazji Hanonek i Kacper to urocza para, której aż nie dało nie robić się zdjęć <3.

Koteł w zoo. Taka dodatkowa, chodnikowa atrakcja o specjalnych przywilejach.
Słit focia z lamą! Akurat paczała w obiektyw!
Epicki profil lamy. I te dźwięki, które wydawały.
A ta cały czas za mną patrzyła, jakby chciała mnie opluć. To było przerażające.
Smutny osiołek. I ten moment, kiedy podchodzi do siatki i wystawia do ciebie łepka, a ty ze łzami w oczach wracasz się do niego i gładzisz go po łepku. Kij, ze wszędzie w zoo pisało: "niebezpieczne zwierze, uwaga" - nie ufam im! 
Kangury! Takie trochę zmulone. Ogólnie wszystkie zwierzęta albo były pochowane albo strasznie leniwe, smutne. Tak, jakby życie za kratami odbierało im wszelką radość. A może to moja wyobraźnia?
Pan wielbłąd, który godny jest miana: thug life. Jadł trawę pod siatką z prądem i zgrabnie ją omijał. I ten moment, kiedy nagle prostuje gwałtownie głowę z miną a'la: not bad, oszukałem przeznaczenie. Brakowało tylko raperskiej nuty, okularów i czapki rapera.
Surykatka. Chyba przy nich zrobiliśmy największą sesję zdjęciową. Tak smutno piszczały.
A najbardziej epicko wyglądały, gdy wygrzewały się przy lampie!
Pingwiny! Niestety, mój ograniczony zoom nie pozwolił na zbytnie przybliżenie. Ale pingwinia forteca, wyglądająca jak w Rzymie, zasługuje na wstawienie.
Psi kamień!
A tu już tak krajobrazowo, w trakcie wyprawy. Oczko wodne!
Moim zdaniem, to miejsce robi mega wrażenie.

Domek, który był malutki tak, że pewnie gdybyśmy obok niego stanęli, to wyglądalibyśmy jak olbrzymi!
No i nasze epickie zdjęcia w czwórkę. Już mówiłam, że Aruś to mistrz słit foci?
Śmiechu wiele!
I ta mina w stylu: co ty robisz Aruś, boję się ciebie!

Zoo to było niesamowite doznanie. Ostatnim razem byłam tam, gdy byłam dzieckiem, a moje jedyne wspomnienie z niego to to, że koza gryzła mi sukienkę. Ach, w tych wspomnieniach miejsce ma też struś, który wsadził nam głowę do auta. 
Oczywiście po naszej wyprawie wkręciła nam się piosenka: "Male zoo, małe zoo, moje małe zoo!", którą śpiewaliśmy nawet podczas jazdy autobusem. Gdańskie zoo zaliczone, teraz szykujemy się z Arusiem na wrocławskie! (w końcu)
Obżeranie się w Macu i to pytanie gościa: ej, jak się kasuje na bonify kartę? Naff mina a'la: lol, nie pytaj mnie, stałam dwa razy na kasie. Rozmowy o studiach i... park oliwski, który zabił nas swoim urokiem <3. Bo kto nie chciałby spotkać wody a'la leśna Wenecja, kamiennego wodospadu po którym można poskakać (ze względu na problemy ze stopą musiałam odpuścić ;___;) czy wielkich żywopłotach, które przypominały Labirynt z "Więźnia Labiryntu"?

Uroczy zbiornik wody <3 (bo nie nazwę tego jeziorem)
Wodospad i kamienie, takie epickie.
No i przyczajona fontanna, którą cudem ujrzeliśmy. Właśnie wtedy chcieliśmy już wychodzić z parku, a tu coś nam zabłyszczało na czerwono w tle jak ogień!
Mam dziwny sentyment do wszelakich fontann!
Zdjęcie, które zrobił nam Kacper. I muszę mu przyznać, że jak na pierwszy raz z moim Nikonem - wykonał świetną robotę. Kocham to zdjęcie <3

Następny dzień - typowe pożegnanie. Wymeldowanie o 9, autobus dopiero o 16, a więc można jeszcze poszaleć. Wybraliśmy się na "pożegnanie z morzem", po drodze kupiliśmy na straganie z warzywami i owocami agrest i borówki, które po prostu uwielbiamy, wzięliśmy piwo (którego nie wypiliśmy) i poszliśmy posiedzieć na plaży. Oczywiście nie trwało to długo, bo nie dość, że było zimno, to jeszcze w pewnym momencie się rozpadało - do tego to się akurat już przyzwyczailiśmy. Bynajmniej było miło.
Okulary - jeden z epickich nabytków tej podróży. Bo nie ma to jak chwycić swoje stare w rękę i samym lekkim dotykiem sprawić, że i szkiełko i rączka od okularów ci odpadają. COOO. Mam tę moc!
Bo jak Naff ma koncepcje na zdjęcie to nie ma zmiłuj się i Aruś doskonale o tym wie. "No, niżej na ten piasek, otrzepiesz się potem!"
Morze, które tego dnia śmiałam nazwać jeziorem, ze względu na totalny brak jakichkolwiek fal. Takiego spokojnego morza to jeszcze w życiu nie widziałam.
Spokój i cisza, nic się nie dzieje. Tylko mewy jedzą nam borówki.

Moim marzeniem było zwiedzić zawsze Gdańsk i Sopot. To jedne z licznych miejsc, które mogę oznaczyć na liście ptaszkiem. Bawiłam się świetnie. Spędzałam czas i aktywnie i leniwie i jedyne co mogę powiedzieć to to, że za szybko ta przygoda minęła! Urlop jak najbardziej udany. Teraz planujemy z Aruseim udać się do Warszawy. Oczywiście to jest plan długoterminowy.
Dziękuję Slaczu za cudowne spotkanie, tak samo jak dziękuję za spotkanie Hanonkowi <3. Miło było kogoś spotkać po tylu latach znajomości, a wiadomo, że internetowe przyjaźnie są naprawdę wspaniałe! Chyba jednym z moich hobby stanie się: spotykanie z ludźmi z internetu na żywo!
A teraz idę się chillować. Bo zostały mi dwa, niepełne dni odpoczynku od pracy. Do boju, lenistwo!

10 komentarzy:

  1. Tyle żarcia!
    Zdjecia, tyle zdjęć!
    Nie, ŻARCIE!
    Piękne lampiony, coś naprawdę magicznego.
    I żarcie!
    Lamy, kangury i pan wielbłąd. Thug wielbłąd. Psi kamień świetny C:
    Sopot jak zwykle piękny, fajnie iść tak w deszczu przez molo. Naprawdę fajnie :_;
    Tyle szczęścia w życiu, zazdroszczę! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, dziewczyno, ale jeździsz po sobie :D
    chciałam napisać, że piękna sukienka, bo sama mam dokładnie taka samą, heheh :v
    I jak zwykle cudowne zdjęcia, uwielbiam na Was patrzeć ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko, jaka relacja. A ilość zdjęć powala. Fajnie, że tak miło spędziliście czas :)
    Ściskam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak już spełnisz plan pojechania do Warszawy to odhacz mnie na liście internetowych znajomości bo na pewno się spotkamy!
    Notka długa, obszerna, ale przyjemnie się czytało i oglądało zdjęcia!
    Mimo pogody widać, że super się bawiliscie! A pyszności - jak zawsze! :D
    mybeautifuleveryday.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak mnie dawno tu nie było. Tak tęskniłam za Twoimi pozytywnymi notkami :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Może i było zimno, ale za to wszystkie stylówki piękne. Ładnie Ci w sukienkach, więc trudno, musisz pocierpieć. xD haha
    Burżuazji łososia będą jeść, wiadomo, że nad morzem będzie mega drogi, tam wszystko jest mega drogie, ale na wycieczkach się kasy nie liczy, można ewentualnie płakać po. xD

    OdpowiedzUsuń
  7. To wszystko jest tak zajebiste, że aż nie wiem, jak to skomentować, serio.
    W ogóle tak bardzo zazdroszczę Ci urody :<

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdansk to moje wakacyjne dziecinstwo! Co ruku tam jezdzialam, ale zawsze na camping - "Stogi". Nie bylam tam juz 10 lat i w tym roku znow tam jade, ty razem z przyjaciolmi i Panda. Tak dobrze wspominam Gdansk, ze az trudno mi uwierzyc, ze sa tam niemili ludzie. Choc z ta komunikacja miejsca, to fakt, Wroclaw ma bardzo dobry system. Choc u mnie w miescie tez mozna kupic bilet tylko u konduktora albo kierowcy. :)
    Zawsze mnie zastanawiao... Jak robi lama? Nie wiem jaki wydaje dzwiek, ale kiedys sie tego dowiem :D
    Dobrze, ze udal Ci sie urlop. To najwazniejsze! ^_^
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdansk to moje wakacyjne dziecinstwo! Co ruku tam jezdzialam, ale zawsze na camping - "Stogi". Nie bylam tam juz 10 lat i w tym roku znow tam jade, ty razem z przyjaciolmi i Panda. Tak dobrze wspominam Gdansk, ze az trudno mi uwierzyc, ze sa tam niemili ludzie. Choc z ta komunikacja miejsca, to fakt, Wroclaw ma bardzo dobry system. Choc u mnie w miescie tez mozna kupic bilet tylko u konduktora albo kierowcy. :)
    Zawsze mnie zastanawiao... Jak robi lama? Nie wiem jaki wydaje dzwiek, ale kiedys sie tego dowiem :D
    Dobrze, ze udal Ci sie urlop. To najwazniejsze! ^_^
    Pozdrawiam! :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Uwielbiam zdjęcia z zoo <3
    Mnie nad morze jakoś nie ciągnie, tam jest tak... płasko *tuli się do swoich gór*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za komentarze <3! Na pewno się odwdzięczę -^___^-