poniedziałek, 6 lipca 2015

Internetowe przyjaźnie

Cleo to osóbka, na której bloga z opowiadaniem wpadłam w lutym 2014 roku. Z zamiłowaniem czytałyśmy własne opowieści blogowe i komentowałyśmy rozdziały. Z czasem zaczęłyśmy się w tych komentarzach także poznawać. A potem szło już z górki! Fejs, wiadmości SMS i ostatecznie: nasze pierwsze, listopadowe spotkanie w Katowicach, gdzie u niej nocowałam. 
W życiu codziennym mamy wielu przyjaciół, wiele znajomości. Nie sądzę, że są złe, ale często rutynowe. Internet daje nam możliwość poznania osób, które mają podobne zainteresowania, mają podobny widok na świat. Z moimi hobby często bywało tak, że zamykałam się w domu i siedziałam nad nimi, nie mając z kim się tym podzielić. To cudowne znaleźć takie osoby z którymi rozmowa klei ci się od samego początku i czujesz się, jakbyś znała tą osobistość całe życie. Cleo do jednych z takich osób należy <3. Nasze spotkania, choć rzadkie, są po prostu magiczne. I pomyśleć, że połączyło nas zamiłowanie do tworzenia własnych historii. 
Dziękuję za cudowny weekend! Pozwolił zapomnieć mi o pracy i sprawił, że przypomniałam sobie, iż Wrocław kryje w sobie jeszcze wiele, wspaniałych miejsc, których nie zwiedziłam. Można powiedzieć, że na nowo pokochałam to miasto! Przypomniałam też sobie, jak to jest nie spać do 6 nad ranem i oglądać z okna wschód słońca! <3

Wycinek z filmiku, gdzie razem próbowałyśmy zaśpiewać "When I'm gone", wersję kubkową!

Piątek, godzina 21. Po trzeciej 12-nastce w pracy, zmęczona i równocześnie zadowolona, wyruszam na dworzec PKP. Z Cleo witam się na dworcu uściskiem. Jedziemy do mojego Maca. Robert przeżywa przed kasą, że go ugryzłam, Kajetan udaje, że Robert go kręci, Przemo narzeka, że znowu tu przyjechałam, a Bogdan robi smutną minę i ucieka. Cleo miała okazję poznać moją pracowniczą ekipę. Jemy (Cleo próbuje wrapa, Naff wcina kilogram frytek i BicMaca, popijając Iced Frappe) wracamy do domu. Przy herbatce i ciasteczkach owsianych upieczonych przez Cleo, siedzimy w kuchni do 3 w nocy. Niekończące się tematy tak bardzo.
Następny dzień zaplanowany na szybkiego. Jedziemy na rynek, wpierw do taniej księgarni. Przechodzimy obok sławnej, wrocławskiej Małpki, która otwarta jest do godziny 26 (dosłownie). Później Kopalnia Słodyczy, latanie obok kurtyny wodnej i... ostatecznie galeria o poczciwej nazwie: "Miejsce". Zawsze chciałam tam pójść, ale czas mi na to zbytnio nie pozwalał. 
W środku przywitały nas miliony pocztówek, kartek i to nie takich znowu drogich, bo od 1 zł do 3 zł. Wszelakie obrazy, poduszki, torby, zeszyty, notesy, kubki, poduszki, książki i przypinki z ilustracjami od Ilustris, które mają swój nieziemski urok. Po pocztówkowych zakupach, kupiłyśmy sobie na miejscu białą i zieloną herbatę, ściągnęłyśmy buty i... trafiłyśmy na górę do krainy spokoju.

Te lampy są nieziemskie <3
Trochę uroczych kartek
Kartek ciąg dalszy! I to na różne okazje!
Moja najulubieńsza <3 i to nie dlatego, że postacie na niej przypominają mi postacie z opowiadania! Nieeeee! Ma swój urok <3
Przed wejściem na antresolę :3
Kartka z dziewczynką i kartami leci do Królika, bo... karty! Dziewczynka z koroną (księżniczka Naff tak bardzo) zostaje u mnie. 
Ostatnio degustowałam z Gosią fasolki z HP, teraz kupiłam z Cleo Bean Boozled. Sto razy ohydniejsze niż ich poprzednik.
Tak właśnie wygląda antresola. Spokój, cisza i... erotyczne obrazy?
Cleo, Naff i nogi, które zajęły połowę pierwszego planu!
Jedna z autorskich poduszek, która strasznie nam się spodobała <3
Jak to nazwałyśmy z Cleo: kubek w kobiety c:
I nasz epicki stoliczek. 
Pan krokodyl z "Kopalni Słodyczy". Jak go zobaczyłam - nie mogłam się oprzeć!
Siostry różanych plecaków!
Naff z kotałkową poduchą <3

Przesiedziałyśmy tam ponad godzinę. Cleo zajadała się kostkami cukru trzcinowego, a Naff wcinała miód z pudełeczka, tarzając się po dywanach i poduchach. Siedząc tutaj uznałam, że jeżeli kiedykolwiek zabraknie mi weny na pisanie, przybędę tutaj. To też świetne miejsce na zimowe ogrzanie się przy kocu, który leży w rogu. "Miejsce" staje się dla mnie numer 1 w odwiedzanych przestrzeniach budynkowych (i ten moment, kiedy brakuje ci synonimów na słowo "miejsce).
Tego dnia zwiedziłyśmy jeszcze ogród japoński, którego latem nie polecam. Najpiękniejszy zdecydowanie jest na wiosnę, gdy wszystko kwitnie. Teraz to tylko dobre miejsce na wypoczynek.
Wróciłyśmy do domu z toną żarcia (która do tej pory zalega u mnie w lodówce). Zrobiłyśmy pizzę, dwukolorowe galaretki z truskawkami i mus czekoladowy, a o 22 znalazłyśmy się na pergoli. Obok Hali Stulecia, dokładnie o 22 odbywa się pokaz multimedialny na fontannach. Świecą, latają w rytm muzyki, wyświetlają obrazy, a także puszczają... ogień. Przyznam szczerze, na pergoli bywałam nie raz i takich pokazów muzycznych w południe oglądałam wiele, ale nic nie pobije pokazu wieczornego. Masa ludzi, flesze aparatów, ciarki. I ten moment, kiedy po pokazie na środek fontanny wbiega jakaś para, która zaczyna tańczyć. Na moje nieszczęście, coś się stało z moim aparatem i nie zapisało tych zdjęć :c. Bynajmniej sam motyw tańca na fontannie podrzucił mi pomysł do opowiadania!

Jeszcze przed pokazem. Zielono mi <3
A tu już w trakcie. Co prawda mój aparat trochę się buntował, ale mu się nie dziwię. Ciemność i ruch nie sprzyjają Nikonowi D3100.

Oczywiście powrót w zatłoczonym tramwaju. Mieliśmy takie małe party hard. Motorniczy zapuścił głośne bity, a my cisnęliśmy się jak te sardynki w puszce. Poczułam się jak w komunikacji miejskiej podczas Sylwestra.
Dom. Zbliżała się północ, a więc robiąc za lektora, zaczęłam czytać ostatni rozdział swojego opowiadania na głos (to jedno z dwóch opowiadań, które skończyłam, więc duma!). Słyszeć śmiech Cleo na żywo i widzieć jej zaciesz - bezcenne. A potem nocny seans. Pitch Perfect, Król Lew przy którym mówiliśmy wszystkie kwestie i śpiewy. Całość trwała do 6 nad ranem. Przeżyłyśmy nawet wspólnie piękny wschód słońca! Ale i tu mój aparat się zbuntował.
Kilka godzin snu i... jazda! Śpiewy i wariactwa z kubkiem, a potem podróż na Sky Tower na którym niestety wszystkie miejsca były już zajęte. Nic straconego! Wybrałyśmy się po hibiskusowy napój do Sturbacksa, a potem na piętro ruchowych gier i wydałyśmy 10 zł na głupią maszynę do robienia zdjęć, gdzie można je przerabiać. Automat nas oszukał dwa razy. Raz zakończył swoje działanie przed upływem czasu, drugi raz jak nacisnęłam "drukuj", sam się wyłączył. No, nic! Największe jaja mimo wszystko działy się w tramwaju. Wsiadamy, próbuję kupić Cleo bilet. Transakcja odrzucona. No, to siadam obojętnie, bo to nie moja wina. Na nasze nieszczęście na następnym przystanku wsiada kanar. Zrywam się z siedzenia i próbuję kupić bilet. Zauważył to i przy nas stał. Prób kupienia biletu? 5. Zaczęłam się bać, że nie mam już środków na koncie, w końcu jestem przed wypłatą (bieda tak bardzo). Serce bije, robi się gorąco. Pan kanar bardzo niemiły typ. Pani siedząca obok potwierdza, że przystanek wcześniej próbowałam kupić bilet i nic. Naff prawie płacze z myślą: świetnie, będzie trzeba płacić mandat. I nagle... automat zaskoczył. Zupełnie, jakby jakaś magiczna siła przelała mi na konto 3 zł. Kamień spada z serca. Oczywiście Naff musiała wyrazić swoje oburzenie do niemiłego pana kanara, bo niby dlaczego tak się burzył? Co się potem okazało? Pojechałyśmy tramwajem nie w tą stronę co trzeba. A więc powrót. Na koncie bankowym 58 groszy. Na szczęście mózg działa. Spytałam czy ktoś w tramwaju ma pożyczyć kartę do zapłaty, a ja oddam pieniężnie. W takich momentach odzyskuję wiarę w ludzkość. Dziękuję za równo pani, która się za nami wstawiła i nawet chciała nam kupić bilet przy kanarze, a także chłopakowi, który bez chwili zastanowienia przyłożył kartę do automatu. Bo czynione dobro zawsze do ciebie wraca!
Dotarłyśmy na PKP. Pociąg Cleo opóźniony. Żegnam się z nią i... chce mi się płakać! Obiecujemy sobie, że spotkamy się na jesień.
Moje wakacje to jakiś szczególny miesiąc na spotkania z internetowymi znajomymi. Najpierw Cleo, w lipcu szykuje się Slaczu w Gdańsku, którą znam w internecie od podstawówki, a w sierpniu istnieje możliwość, że wybiorę się do Królika. Uwielbiam takie podróże <3. 
A teraz powoli się ogarniam i wracam do rzeczywistości. Od 22 zaczynam nockę. Mam nadzieję, że nie usnę!

7 komentarzy:

  1. To pierwsze zdjęcie i te ręce w stronę sufitu - Boże, dopomóż!
    Lauriel na kartce tak bardzo :3
    I to pamiętne: "Ej, dlaczego ja przeczytałam żuj obuwie zamiast zzuj?" <3
    Fasolki. Ja wciąż mam w pamięci smak rzygowin zaraz po psie. Błee. Never again.
    Wciąż staram się ogarnąć, dlaczego na antresoli były same erotyczne obrazy. Jakaś niezrozumiała dla mnie wizja.
    Twój kubek był w egzotyczne ptaki, dlaczego się tu nie pojawia? Ach, no tak, byłoby za dużo zdjęć.
    Ta para przy fontannie była świetna! Choć ja miałam nadzieję, że ten chłopak nagle klęknie i się oświadczy. To by było piękne :3
    Ten kanar to normalnie stanie się moim koszmarem.
    A Sky Tower będzie nasze następnym razem! <3

    Dziękuję po raz n-ty za wspaniały weekend! :*
    Ściskam i powodzenia na tygodniu nocek! Tylko Roberta już nie gryź!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale mialyscie fajny weekend. Tyle atrakcji we Wrocławiu :D ciekawi mnie gdzie tą budke znalazlyscie do robienia zdjęć? Sama musze sie ze znajomymi wybrać :D teraz powrót do rzeczywistości. Miłego i lekkiego tygodnia ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe jakie atrakcje ja w końcu zwiedzę we Wrocławiu XD

    Ja większość znajomości akurat przez internet głównie utrzymuje, z takich osób "na miejscu" miałam 3, ale się poprzeprowadzały i też teraz głównie kontakt przez internet.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wrocław jest przecudownym miastem! Muszę go wreszcie kiedyś odwiedzić :D
    Widziałam filmik gdzie śpiewałyście, zakochałam się w nim, a raczej w waszych głosach <3 Dodawajcie coś jeszcze ^^
    Znajomości przez internet... Hmmm, jest trochę tego ale nigdy nie utrzymuje kontaktu.. Jakoś się urywa, a wielka szkoda bo niektórzy są naprawdę ciekawi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj zazdroszczę takiej znajomości. <3 Ja ogólnie ostatnio mam wrażenie, że robię się jeszcze bardziej nietowarzyska niż byłam i pomijając fakt, że moje znajomości w świecie realnym kończą się na tym "kończę szkołę - zrywam kontakt", tak teraz mam wrażenie, że nawet te internetowe ciężko mi utrzymać, bo moje hobby zaczyna odbiegać w nieco innym kierunku i nie rozmawiam już tak często z osobami, z którymi kiedyś pisałam codziennie.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Miejsce" koniecznie musisz mi napisać gdzie to dokładnie jest (mam nadziję, że gdzieś w centrum bo inaczej to się zgubię, nie znam Wrocławia :'))! Przy kolejnej okazji, kiedy będę we Wrocku to tam wpadnę, bo wygląda naprawdę interesująco! Swoją drogą o ja w końcu muszę wpaść do Twojego Maca, tylko jakoś nigdy mi nie po drodze, albo znajomi marudzą, że trzeba tramwajem z pkp, choć pasaż przecież nie tak daleko, można się przejść :)
    Kurcze, naprawdę ciekawa przyjaźń. Ja wychodzę z założenia, że znajomości internetowe są całkiem dobre. W końcu w taki własnie sposób przyjechał do mnie kolega z Japonii. To niestety tylko jeden przykład który mogę podać. Nikogo innego poza nim nie poznałam naprawdę, mimo że odległości są duużo mniejsze. A szkoda, bo sądzę, że wiele internetowych znajomości jest bardzo wartościowych, . :)
    Pozdrawiam cieplutko. *_______*

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że internetowe przyjaźnie na prawdę bywają niedoceniane. Cudownie, że miło spędziłaś czas!
    Bardzo podobają mi się te plecaczki, są przeurocze!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję wszystkim za komentarze <3! Na pewno się odwdzięczę -^___^-