sobota, 27 czerwca 2015

Na weselu

Ta notka miała powstać już dawno. Zdjęcia były przerobione, wstawione, podpisane, brakowało tylko tekstu. Mimo tego, że cały tydzień pracowałam po 8 godzin, nie miałam czasu, żeby nawet wejść na laptopa! Cały czas coś się działo. To Arusia urodziny, to zakupy, to przyjazd znajomych. Przynajmniej nie narzekam na rutynę i mam o czym pisać w następnej notce!
Ostatnio z moim życiem trochę lepiej. Miewam depresyjne noce, chwile zwątpienia, ale... ostatnio stwierdziłam, że podoba mi się tak, jak żyję. Mam swoje pieniądze, a więc zawsze mimo marnych wypłat w Macu, mogę sobie na coś pozwolić, robię co chcę, zwiedzam, chodzę gdzie chcę. Nawet przyzwyczaiłam się do 12-godzinnej roboty na kuchni - dzięki ludziom czas szybko mija. 
Cieszmy się z małych rzeczy <3.

Gosiek, Darson, Luśka w tle, latający ryż, płatki róż, a nawet latające hajsy! >D Ja to potrafię robić zdjęcia! Na dodatek na oślep, sypiąc ryż!

Mam nadzieję, że Gosia mnie za to zdjęcie tępym nożem nie zadźga. 
W końcu nadszedł ten wielki moment na który tak czekaliśmy! Ślub Gosiaka i Darka. Oczywiście Naff nie mogła obejść się bez płaczu. Mam coś takiego, że nawet jak oglądam oświadczyny albo trailery ślubów na internecie to nie mogę powstrzymać się od łez (podkreślmy to, że Naff płacze widząc nawet staruszka podpierającego się na lasce). Nie mogę wyobrazić sobie w przyszłości własnego ślubu (trzeba zafundować sobie wodoodporny makijaż). Pomijając. Widząc Gosię i Darsona mówiących sobie przysięgę w tak ładny sposób, po prostu nie mogłam nie płakać <3.Chyba nigdy nie widziałam tak mocno i szczerze kochających się ludzi, dlatego z całego serca życzę im szczęścia! 

Ślubny torcik. Wyglądał pięknie, za to przez flesze aparatów nie mogłam mu zrobić w całości dobrego zdjęcia. Motylki doczepiłam sama, bo leżały tak samotnie z boku.

Wesele minęło bardzo spokojnie i kulturalnie. Trochę potańczyliśmy, powygłupialiśmy się, trochę pouciekałam od kamerzysty, który rzucił mi tekstem: "jeszcze cię dopadnę" (cooo), ludzie śmiali się ze mnie bo jadłam wszystko co wpadło mi w ręce (Wrocław - tak bardzo głodzi ludzi), wypiłam litry mleka z kawą (tak, mleka z kawą, bo kawy z mlekiem nie pijam), a w nocy... co najdziwniejsze! Siedzimy z Arusiem w ogrodzie, nagle patrzymy: o, kot! No, to go wołamy. Kici, kici, chodź tu mendo. Ale kot się na nas patrzy i się nie rusza. Zerkam na Arusia i nagle: Ej. To jest lis. Trochę się podjaraliśmy, bo... nazwisko panieńskie Gosi to właśnie Lis. Uznaliśmy, że przyszedł się z nią pożegnać! (oczywiście zanim to uznałam, przytuliłam się do Arusia bo myślałam, że lis się na nas rzuci).
Wróciliśmy dosyć wcześniej bo o 3 w nocy. Byłam za bardzo padnięta po pracy.

Tu już zdjęcie z poprawin! Aruś, Naff i Jula (która swoją drogą była na weselu jako osoba towarzysząca Krawca - przyjechałam z nią Wrocławia, razem pracujemy w Macu :3)
I te nasze małe/wielkie sesje na zewnątrz. Naff nie może wyrobić ze śmiechu. Nigdy nie umiałam publicznie okazywać zbyt wielkiej czułości, stąd też czułam się trochę dziwnie!
Nasza trójka na górce :3
Krawiec i jego cudowne rogi >D
Cała czwórka na moście, który pilnowała Maryja :o
Wszyscy tacy powabni, wszyscy tacy seksowni!
Twórcze zdjęcie musi być, choć muszę przyznać, że więcej narobił ich Krawiec niż ja :D te akurat mojego autorstwa.
Twórczość Krawca >D

Na poprawinach nie byliśmy jakoś szczególnie długo, bo musieliśmy wracać do Wrocławia. 
Czułam się tak radośnie, mogąc dosiąść starą Cordobę braci! Zawsze bałam się aut i drogi (Naff, jak ty zdałaś prawo jazdy?!), a tymczasem jazda sprawiała mi radość. Pominę to, że Krawiec i Julka stwierdzili, iż więcej ze mną nie wsiadają do auta.
Wieczorem zaciągnęliśmy do siebie Julkę i w czteroosobowym składzie (my + Lunatyczka), graliśmy w wojnę, piliśmy wino domowej roboty (tzw. Mariolka deluxe) i wcinaliśmy babeczki rafaello, które przesiedziały cały weekend w lodówce.

Tu jeszcze trochę zdjęć z poprawin <3
10 prób, jedno zdjęcie udane >D
Twórczy posąg >D
I różyczki - takie piękne <3

Po wczorajszej wojnie z nową platformą w naszym Macu i spaniu do 16 (chyba pierwszy raz spałam tak długo), nadszedł czas na 4-dniowy odpoczynek. Specjalnie zarezerwowałam sobie wolne na poniedziałek i wtorek, bo muszę jechać po wyniki matur. Zapowiada się całkiem fajny, czas wolny. A już w przyszłym tygodniu przyjeżdża do mnie Cleo <3.
Wam wszystkim życzę miłych wakacji! Ja co prawda będę w nie pracować, ale nie powiem, że nic nie będę robić. W lipcu mnie i Arusia czeka wypad do Gdańska, a w sierpniu prawdopodobnie polecę do Norwegii. Nie jest źle! A wy macie jakieś plany na te wakacje?
Pozdrawiam <3.

wtorek, 16 czerwca 2015

Deszczowy wieczór panieński

Wtorek, dzień wolny od pracy. Postanowiłam, że wyjątkowo spędzę go... po prostu się obijając i robiąc to, co lubię. Tak więc skończyłam przy laptopie, odpisując na listy, komentując blogi, czytając i pisząc opowiadania. Tęskniłam za takim słodkim nic nieróbstwem.
Weekend miałam bardzo intensywny. Rano fryzjer i zakupy na panieński, podczas których zgubiłam w Biedronce telefon. Luśka straszliwie dziwiła się mojemu stoickiemu spokojowi. Stwierdziła, że ona zaczęłaby panikować, gdyby zgubiła komórkę. Wytłumaczyłam to tym, że już tyle razy zgubiłam telefon - czy w kinie, czy w sklepie, że po prostu przestało to robić na mnie wrażenie. Zresztą nie tylko telefon gubię. Raz zostawiłam w Macu portfel, innym razem zgubiłam czapkę w autobusie, potem kupiłam jeszcze raz tą samą i znowu ją zgubiłam. Julka podczas słuchania grających na gitarze chłopaków, uznała, że tekst: "spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś" - idealnie do mnie pasuje. Nie zaprzeczę!
Zakupów zrobiliśmy masę. Głównie były to jakieś pierdoły strojące, mające nas wyróżnić - np. hawajskie zawieszki na szyję, wielkie okulary, czy rogi diabła i motyla.

Tak wyglądało poniekąd strojenie. Każdy rysował co chciał po balonach. Wg. koncepcji Naffa, to miało być przyszłe dziecko Gosiaka >D
Pan Radosny, zawieszony przy wejściu na działkę Luśki >D

Jak widać, bardzo starałyśmy się o to, aby działka wyglądała jak najlepiej. Miliony wstążek balonów, świeczki porozstawiane na ścieżce, żeby wieczorem zrobić klimat. Wszystko było idealne. Mama Luśki przywiozła Gosię pod działkę z zawiniętą na oczach chustą. Poprowadziliśmy ją przez trawę i pagórki, żeby nie zorientowała się gdzie jest prowadzona i na nasze nieszczęście złapała nas ulewa. Balony zaczęły pękać, fruwać, wszystkie napisy się zmyły, świeczki zamokły, a impreza z altanki musiała przenieść się do domku działkowego. Na dworze szalała burza i ulewa, ale to nam nie przeszkadzało, żeby dobrze się bawić :). 

Taki tam Naff. Już po pierwszym łyku drinka dostała świra.
Cała nasza, imprezowa ekipa :D
 Ekipa po raz drugi. Ile było zabawy, żeby w końcu złapać wszystkich na zdjęciu!
Dziewoje i jedna blada dupa albinosa, wiecznie uciekająca przed słońcem >D

Jak już można było zauważyć, na naszym wieczorze panieńskim był Krawiec XD. Początkowo ubraliśmy go w damską perukę, ale długo jej nie ponosił. Cholernie się za nim stęskniłam! Razem tworzymy zespół braci złego porodu >D. Więc jak się tylko spotkaliśmy to mieliśmy odpały. 
Oczywiście oprócz siedzenia w altance, piciem, jedzeniem i świrowaniem wyszliśmy też poza naszą bazę. Akurat na weekendzie odbywały się dni naszego miasta. Gdy tylko mama powiedziała mi: "Loka będzie w sobotę o 21", nie mogłam odpuścić takiej okazji <3. Co prawda znam tylko dwie ich piosenki, ale totalnie się w nich kocham, a trzeba przyznać, że nie jestem osobą, która lubuje się w nowych, polskich piosenkach. Zazwyczaj określam je jako dno. Na nasze szczęście, ze względu na deszczową pogodę, pod sceną nie było prawie nikogo. Tak więc trochę poszaleliśmy, potańczyliśmy, pomachaliśmy rękami, gościu z Loki zwrócił szczególną uwagę na naszych wariujących kolegów >D. Dziewczynom obiecałam, że uciekniemy spod sceny tylko jak będzie moja ulubiona piosenka: "prawdziwe powietrze", ale... była na samym końcu XD. Przypadek? Nie sądzę. "DNA" oczywiście też zrobiło wrażenie. Biedny, Królik, zaspamowany moimi filmikami na fejsie.
Wróciliśmy do altanki i tam zapaliłyśmy wreszcie świeczki na ścieżce. Efekt? Nieziemski, aczkolwiek mojemu aparatowi chyba się nie podobało, bo nie mogłam żadnymi ustawieniami złapać ostrości ;___; 

Jedyne, w miarę wyraźne zdjęcie :c

Do domu wróciłam o 2 w nocy. Powrót w ulewie? Niezapomniany. A już za tydzień wesele, którego nie mogę się wręcz doczekać <3. A teraz wracam do obijania się, bo jutro czeka mnie kolejne 12 godzin pracy.

sobota, 13 czerwca 2015

Lato, lato wszędzie

Chyba nie muszę mówić, że moje życie obraca się wciąż głównie wokół pracy i myśli, żeby się z niej jak najszybciej urwać? Chyba nie. O dziwo ostatnio nie haruję jak mrówka na sterydach z zapałkami na oczach. Ten tydzień miałam dosyć luźny, a następny mam jeszcze luźniejszy. Grafik mnie wręcz zaskakuje. Na dodatek 21 czerwca zamykają Maca na 5 dni, bo będzie remont i zmiana platformy (wiecie, taki McDonald, co czekasz na kolej swojego numerka). Liczę na jakieś wolne.
Zrobiło się gorąco, przyszło lato. Z domu nie ruszam się bez moich okularów, inaczej wypala mi oczy jak wampirowi. Stanie przy gorących olejach nie jest zbytnio pocieszające, ale wszystko naprawiają ludzie. Jak zawsze zresztą. Człowiek to taka magiczna istota, która potrafi równocześnie coś zepsuć i naprawić. Poniedziałek był idealny. Cała ekipa McDonalda spotyka się pod... KFC i idą na szkolenie dotyczące nowej platformy. Jest kilka rzeczy, które mnie na niej cieszą, kilka takich, które wcale. Będziemy mieli zajęcia praktyczne, wtedy przekonam się jak jest naprawdę. Bynajmniej połączenie dwóch kuchni w jedną i nazwanie jej MFY (czyt. Made for you) jest... dziwne. Albo ten gościu, który składa zamówienia - będzie się nazywał runnerem (dobrze, że nie maze runnerem).
Po szkoleniu wszyscy dostali na konta wypłatę. Bieganie po schodach z Julką w hotelu i darcie się, że idziemy żreć do KFC bo wypłata przyszła - bezcenne. Ukrainiec i jego: "Ale jak to tak w KFC? Do McDonalda żreć" - bezcenne po raz drugi.

B-smart jest lepszy niż 2forU w Macu! I tu mają lepsze mięso. Za to ta "bomba" lodowa o smaku bananowo-czekoladowym była ohydna.

Jak się okazało, cała nasza ekipa z Maca poszła do KFC. Śmieszna sytuacja, widzieć tych wszystkich menadżerów przed kasami, a nie za nimi >D.
Poza szaleństwami w kuchni, szkoleniem Ukraińca na czerwonej kuchni ze wstawiania mięsa i milionami nowych, naprawdę fajnych osób - jeden chłopak podłapał zdrobnienie mojego imienia i zaczął nazywać mnie Marlenką. Zresztą... wiele osób w Macu tak do mnie mówi, co mnie niesamowicie irytuje ;___;  - sama ostatnio miałam szkolenie na... serwisie! Tak, stałam przy kasie. Wyobraźcie sobie zarumienionego, wystraszonego Naffa przy kasie, mówiącego: "dzień dobry, witamy w McDonald's!". Niewyobrażalne. Tworzenie zestawów, duma, bo wiem co jest w jakiej kanapce i inne. Zgodziłam się na to szkolenie dlatego, żeby wyjść godzinę wczesniej i zdążyć na pociąg. Oczywiście musiałam jeszcze podarować Bogdanowi milion przytulasów w podzięce. Mina Arusia widzącego Naffa przed kasą? Bezcenna. Aż chłopak podszedł i zamówił u mnie kawę <3.

Moja ostatnia, krótka wizyta w "Słodkie czary mary" - miejscu, gdzie wyrabia się lizaki i cukierki <3
Zeszyt, któremu mimo tych 8 zł, nie mogłam się oprzeć. Będzie na przepisy <3
Różyczki z ogrodu, które zerwał dla mnie Aruś o 2 w nocy, gdy wracaliśmy z pracy <3 uwielbiam ogrodowe róże. Mają większy urok niż te kupne! I śliczniej pachną.
Oczywiście nie mogłam się oprzeć słodyczom. Cukierki ze "Słodkie czary mary", pójdą do kogoś listem, tak samo jak pandziochy. Białe oreo (czarnego nienawidzę, a to wręcz pokochałam) i jagodowe pocky (jedne z lepszych, jakie jadłam, a próbowałam już kiedyś jakieś borówkowe) oczywiście dla Naffa, prosto z Kopalni Słodyczy!

Swój ostatni, wolny czwartek spędziłam na mega wielkich zakupach. Kilka prezentów do listów, przyjemności dla własnej osoby i buty na wesele, które sprawią, że pod koniec miesiąca będę jadła suchary i piła wodę z kranu. Wystarczył tydzień, aby z mojej wypłaty zostały marne grosze. Oby do następnej wypłaty!
Wczoraj późną nocą przybyłam do rodzinnego miasta. Jestem podekscytowana. Trafiłam akurat w moment, kiedy są jego dni, na dodatek szykujemy na dzień dzisiejszy wieczór panieński <3. Poranek spędziłam u fryzjera i na zakupach przygotowujących z Luśką. Niewiele o nim napiszę, ponieważ nasza panna młoda czyta Naffowo, ale... będzie się działo <3.
Pamiętam, gdy pisałam, że koniecznie chcę się urwać z mojego miasta bo go nienawidzę. Dziś się z tego śmieję, bo... naprawdę lubię tu wracać. Są tu wszystkie moje wspomnienia, ulubione trasy, spokój i cisza. Nie martwię się ludźmi, którzy kiedyś zepsuli mi tą wizję. Przecież dziś już ich nie widuję. Wrocław podoba mi się ze względu na to, że jest to miejsce, gdzie mogłam zacząć zupełnie nowe życie jako nowa osoba. Bardzo lubię to uczucie - bycie kimś... nowym, bardziej odświeżonym.
Koniec tego pisania! Uciekam się pakować i... czas zacząć Ladies Night!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Weekendowy wypoczynek

Siedzę w domu, załamana swoim obecnym stanem konta (wynosi aż 1 zł - tak bardzo umiem zarządzać pieniędzmi) i dziwię się temu, że czeka mnie wyjątkowo lekki tydzień w pracy. Jedna dwunastka? Wow, niewiarygodne. Na dodatek wolny weekend, wolny poniedziałek (tylko 4 godziny szkolenia na nową platformę Maca) i czwartek. Mam już dosyć zgadzania się na dodatkowe godziny pracy. Przestałam się dawać. Ja też mam życie, chcę z niego korzystać. Pocieszam się faktem, że jeszcze trzy miesiące i na nowo stanę się studentem. Koniec zapieprzania w pocie czoła.
Miałam ostatnio takiego farta, że pracowałam w nabożeństwo. Wiecie jakie to uczucie, gdy spieszycie się do pracy, a przed waszym autobusem przetacza się z wolna procesja? Not bad. Spóźniacie się do pracy, a następnie czekają was "happy hours" w McDonaldzie. Ci ludzie jakby szału dostali. Nabożeństwo? Chodźmy żreć do Maca! Lepiej kupić sałatkę za 12,90 zł z tłustym kurczakiem niż zrobić sobie żarełko w domu.
Nasz Ukrainiec okazał się być spoko gościem. Na pocieszenie zawsze mówimy sobie nawzajem: "jesteś pojebem"! A najbardziej w świecie lubię jego dissy na rzeczywistość. Uwielbia mówić o tym jak to nienawidzi dzieci i McDonalda. Śpiewałam z nim nawet "my little ponny"!
Na przeciwną kuchnię został zatrudniony Piotrek. Nie raz tańczymy z nim na kuchni i nazywamy się nawzajem robaczkami. Naszą najlepszą zabawą na nudy, gdy mamy słuchawki na uszach jest zgadywanie, która kuchnia będzie robić zamówienia na drive'a (na co Ukrainiec nazywa nas pojebami).

Hardkorowy tort Oliwii prosto z kosmosu XD. I ta frajda przy jego krojeniu i podpalaniu świeczek.

Wszystkiego najlepszego dla Lunatyczki! Dnia wczorajszego urządzała swoją imprezę urodzinową. 21, ciężki wiek. Pomyśleć, że mnie to samo czeka w październiku (diss na starzenie się!). Impreza mimo małej ilości ludzi była zabawna. Najbardziej mogę wyróżnić wśród niej grę w wojnę. Jeżeli ktoś ją przegrał, dostawał zabójcze wyzwanie. Tylko Lidce udało się nie dostać żadnego. Bartek śpiewał ballady pod krzakiem niczym Romeo do Oliwii-Julii na balkonie, Aruś musiał nazbierać mi nocny bukiet i wyskoczyć przed jakiegoś gościa z podwiniętą koszulką, śpiewając: "what does the fox say?!", ja miałam za zadanie zjeść połówkę pomidora (a pomidor to dla mnie najgorsza rzecz świata), Oliwia usiąść przy sedesie w wc z wódką i pseudo domestosem w dłoni, a ja zrobić jej zdjęcie i wstawić na fejsa, Alek wypić zabójczy koktajl i... to chyba było najzabawniejsze: podejść do kogoś i spytać: "gdzie jest moja koza?" - zrobił to w przezabawny sposób. Pobiegł przez krzaki, wyskoczył przed rowerzystki i spytał je głosem niewinnego dziecka gdzie jest jego koza. Bezcenne.

Środek wyglądał całkiem ładnie <3
Galaretki, których prawie nikt nie zjadł do końca! Tyle słodyczy!
Hardkorowy koktajl jako wyzwanie dla Alka: prażona cebulka, mleko, truskawki, cynamon, pieprz, bita śmietana, dżem i milion innych świństw.
Gra w wojnę niczym gra o życie >D przegrana osoba dostawała w zamian wyzwanie.
Moim wyzwaniem było zjeść pół pomidora, ponieważ to jedyna rzecz, której nie tykam. Moja misja zakończona niepowodzeniem. Cóż, przynajmniej po raz pierwszy od czasów podstawówki, zjadłam jego kawałek >D
Mały bukiecik z bratków od Arusia! To także była jego misja <3

W ten weekend wyjątkowo odpoczęłam. Czuję energię na cały tydzień i mam nadzieję, że niczym niemiłym mnie nie zaskoczy. Czerwiec zapowiada się ciekawie. Jednym z pocieszeń jest to, że McDonald będzie zamknięty na ponad 5 dni ze względu na zmianę platformy (ten nowy system z zamówieniami na numerek). Oprócz tego panieńskie, wesele Gosi, dni mojego miasta, urodziny Arusia, a na początku lipca przyjazd Cleo. Mam się z czego cieszyć!

Maltersy prosto z Anglii przywiezione przez Gosię. (są pycha <3) Spotkaliśmy się na weekendzie!
Najtańszy i najzdrowszy sposób na najedzenie się. Pomysły na kolacje zawsze przychodzą nam znienacka. Ostatnio była tortilla, teraz była sałatka. Po prostu wymieszaliśmy kapustę pekińską, paprykę, kukurydzę, ogórki, kurczaka i doprawiliśmy sosem winegret.
Sezon na truskawki - a więc obowiązkowo koktajle <3

Ostatnio dużo myślę nad wakacjami. Wiem, że moje fundusze nie pozwolą mi na zbyt wielkie szaleństwo, tym bardziej, że pracuję i mam tylko wolne weekendy, ale pojawiają się przede mną jakieś świetliste plany. Morze z ekipą, wyjazd do braci do Norwegii, być może krótki wypad do Krakowa lub Warszawy. Jestem dobrej myśli! A wy macie jakieś wakacyjne plany :3?
Trzymajcie się i miłego tygodnia.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Krótko, zwięźle, bo przed pracą

Notka nie będzie zbyt długa. Pozostała mi niecała godzina do odjazdu autobusu ku pracowitej zagładzie. Tak, tak, dziś Dzień Dziecka, wpadajcie dzieci do Maca, zrobię wam miliony cheesów i niczym prawdziwy magik, zapakuję je w pergamin. Cheesy będą latać. Pociesza mnie jedynie fakt, że dzisiaj robię tylko 9 godzin, a jutro mam wolne. 
Weekend miałam spędzić we Wrocławiu, ale mama namówiła mnie na jednodniowy przyjazd do rodzinnego miasta. Powód? Bo Dzień Mamy, bo Dzień Dziecka, będziemy świętować! Świętowaliśmy, choć trochę zdechle bo nie byłam do końca o siłach. Wystarczył kęs kiełbasy z grilla, łyk piwa i spałam jak dziecko do późnej nocy. Nie zaprzeczę, że mimo długich podróży pociągiem wypoczęłam. Praca nauczyła mnie jednego. Masz dzień wolny? Zapierniczasz, sprzątasz, latasz po całym świecie, pierzesz, podlewasz kwiatki i gotujesz? Cudowny odpoczynek! Na pewno lepszy niż zasuwanie po Macu!

1. Róża dla mamy, która przetrwała podróż pociągiem. 2. Truskawki z ogródka ze śmietaną <3 czuję nadchodzące lato! 3. Wypasiona tortilla w wersji Naffrusia (przed zwinięciem)

Z serii: Nie ma to jak po powrocie do Wrocławia, wpaść na ambitny pomysł zrobienia sobie "wrapa" (mówcie co chcecie, mam schizę po pracy w McDonaldzie i teraz nie istnieje dla mnie tortilla, tylko wrap). Nasz domowy, warzywny placek z kurczakiem był wypasiony, mega dobry i tańszy niż ten w Macu. Jadłabym. 
To na tyle. Muszę jeszcze ogarnąć tapetę i spakować torbę zagłady. Miłego Dnia Dziecka!