czwartek, 31 października 2013

Plany na Halloween

Dzisiaj mamy Halloween. Żałuję, że wyjątkowo w tym roku nie urządzam żadnej halloweenowej imprezy. Tak fajnie stroiło mi się zawsze pokój! Jesienne liście porozrzucane po pokoju, żelkowe robaki w ziemi (którą zastępowało kakao), duszki wiszące i kołyszące się po całym pokoju, masa świeczek, potworne smakołyki. Jak ja lubię te klimaty! Uznałam jednak, że spędzę ten czas w samotności. Ostatnio coraz bardziej ją cenię, choć wolałabym w tym momencie być z Arusiem, za którym tak bardzo tęsknię!
 Na pewno zrobię sobie jakiś potworny deser, a oprócz tego, zasiądę przy świeczkach i... może to dobry czas na postawienie kart tarota, których nie używałam od długiego czasu. Mama powiada, że karty powinno stawiać się we wtorki i czwartki.

Naff w kicie, w której nigdy nie chodzi. Bo moc tkwi w rozpuszczonych włosach!

Może nigdy o tym nie pisałam, ale od dawna jestem fascynatką białej magii i wszelakich wróżb. Niegdyś w dni szkolne, potrafiłam siedzieć do 5 nad ranem, żeby zgłębiać ich tajniki. Wiecie, może to dziwne, ale jest masa książek o białej magii! Nawet w mojej bibliotece. Biała magia jest po to, by pomagać innym, dlatego tak bardzo mnie intryguje. Tak. Naff zbawiający świat magią. Trochę śmiesznie brzmi! Specem od tego niestety nie jestem, wciąż się uczę!


Moje plany na dziś, to upieczenie super wymyślnych babeczek z białymi duszkami i pajęczynkami, chwila zadumy nad świecami i wydrążenie dyni! Moim marzeniem od zawsze było pobawić się z taką dynią. W Halloween w sklepach się od nich roi, a nie są drogie, więc... Dynio, przybywam! Cieszę się, że dzisiaj mam wolne od szkoły! Do później, bo to nie ostatnia notka. 

środa, 30 października 2013

Szaro wszędzie, co to będzie?

TAG'a porwałam od Izz. Uważam, że jest nawet fajny, więc czemu nie. Jego nazwa, to "Pierwszy raz". 
Na ogół nie mam zdjęć, nie mam życia, ale mam wolne, więc korzystam. 
Niedługo wszystkich świętych. Lubię to święto. Ma taki... klimat. Nie uważam, że w tym dniu ludzie powinni się smucić. Raczej z radością wspominać zmarłych. W tym roku odeszły dwie bardzo bliskie mi osoby i choć to dalej boli, chcę ten dzień poświęcić właśnie im. A dla mojego psiaka zrobię malutki stroik i zapalę tyci znicza. To też członek rodziny!


1. Czy rozmawiasz jeszcze ze swoją pierwszą miłością?
Nooo, rozmawiam, bo moją pierwszą miłością jest mój obecny chłopak. Trudno ukryć XD.
2. Jaki był Twój pierwszy napój alkoholowy?
Piwo? Chyba tak. 
3. Jaka była Twoja pierwsza praca?
Praca w kawiarni nad morzem, z jakieś 3 lata temu.
4. Jaka była pierwsza osoba, która dziś do Ciebie napisała?
Mój Aruś. Bo nikt inny do mnie nie pisze. Tak, czuję się niekochana.
5. Jaka była pierwsza osoba o której dziś pomyślałaś?
Aruś. Bo się zmartwiłam, że mógł zaspać na autobus.
6. Gdzie po raz pierwszy leciałaś samolotem?
Jeszcze nigdy nie latałam samolotem, choć to moje marzenie!
7. Gdzie po raz pierwszy zostałaś na noc?
Ha, a to dobre pytanie. Rodzinnie - pewnie u dziadków, znajomi - u Niku.
8. Kto był pierwszą osobą z którą dziś rozmawiałaś?
Mama. Zawsze jest pierwszą osobą z rana, którą widzę.
9. Co było pierwszą rzeczą jaką dzisiaj zrobiłaś?
Wyłączenie budzika i rzucenie komórką w ścianę.
10. Jaki był pierwszy koncert, na którym byłaś?
To za odległe czasy! Na pewno jak byłam mała, chodziłam na jakieś koncerty, ale tak ze świadomych, poważniejszych, to koncert Czesława 
11. Pierwsza złamana kość.
Tu się wszyscy dziwią. Zostałam w przedszkolu legendą, z moim drewnem wbitym w kolano (do dziś straszą nią dzieci, a dzieci pytają: A ona przeżyła?! - tak, nie mogłam z tego), podwórkowym bohaterem, bo załapałam oparzenie ostatniego stopnia i miałam martwicę skóry. Do dziś nie czuję w tym miejscu niczego. Jestem ogromną fajtłapą i cholera nic do tej pory nie złamałam, choć masę razy zwichnęłam. Cud nad cudami.
12. Pierwszy piercing.
Nigdy nie miałam niczego przebitego i... nie chcę mieć.
13. Pierwsze państwo za granicą do którego pojechałaś.
Albo Czechy albo Niemcy. Wiem, że od maleńkości jeździłam z rodzicami na zakupy za granicę, więc nie wiem które z tych dwóch państw było pierwsze.
14. Pierwszy film, który pamiętasz.
Zbyt skomplikowane, ale jak sięgam pamięcią, to moim filmem dzieciństwa było "Polowanie na mysz"
15. Pierwsza uwaga w dzienniku.
Kiedy to było! Może podstawówka? Bo w głowie mi tkwi wciąż zdanie, które miałam napisać po angielsku 250 razy... "I won't disturb on the lesson". Cóż, pewnie wtedy za to przeszkadzanie musiałam dostać uwagę.
16. Pierwszy współlokator.
Eee... Tak na ogół, to od dziecka zajmowałam pokój z rodzicami, więc nie wiem czy można ich nazwać współlokatorami XD. Później, po przeprowadzce, miałam już własny pokój.


Zdjęcia z ostatniej, jesiennej sesji z Arusiem. Już za nim tęsknię! Tymczasem uciekam, bo w czasie wolnym Saga o Ludziach Lodu sama się nie przeczyta! Pozdrawiam <3

niedziela, 27 października 2013

Letnia jesień

Aruś pojechał. Teraz czeka nas niestety dłuższa przerwa. Kurczę, niby to tylko dwa tygodnie, a jednak. Szokuje mnie to, że kiedyś wytrzymywałam bez niego 2, 3 miesiące. Teraz mi się w mózgu poprzewracało od wygody. Może trochę musu czekoladowego? Wiecie, zauważyłam ostatnio, że jak już o czymś pisze, to piszę o jedzeniu. Ale jedzenie jest fajne. Jedzenie jest dobre. Dla jedzenia się żyje, do jedzenia się tęskni. To moja filozofia życiowa.

Lubię to kiepsko przerobione, roztrzepane zdjęcie!

Z dzisiejszego spaceru. Pogoda jakby lato było, więc chodziliśmy bez kurtek. W głowie się nie mieści, że te pory roku potrafią się tak... poprzekręcać. Boję się jednak o to, że zima znowu będzie długa i sroga, a wiosna w ogóle nie nadejdzie.

piątek, 25 października 2013

Kącik gastronomiczny Naffa

Ostatnio moje życie to rutyna na którą na szczęście nie narzekam. Mimo wszystko nie będę pisać bezsensownych notek o niczym. Lubię pisać o czymś, co jest choć trochę ciekawe. A nie sądzę, aby: wstałam, do okna zaglądał mi robotnik z domu na przeciw, choć pierwsze co pomyślałam zaraz po przebudzeniu, to to, że widzę spidermana, poszłam jak naćpana do łazienki, zjadłam śniadanie, byłam w szkole i takie tam nudy - było w jakiś sposób ciekawe. A robotnicy serio mnie już wkurzają. Chyba następnym razem jak wstanę, to wystawię im.... Łapkę i im pomacham! Tak.
Dzisiejszy piątek zaczęłam oczywiście spotkaniem z Arusiem. Teraz czeka nas dłuższa przerwa w niewidzeniu się, a więc cieszę się nim, póki mogę.
A dziś zrobiliśmy mus czekoladowy! Był taki puszysty, że mniam!

Mus czekoladowy, to naprawdę prosta sprawa! Pyszny i krótko się go robi!
A to nowa zdobycz mamy. Chyba niedługo zrobię ciasteczka czekoladowe z chilli!
Zawsze zastanawiało mnie, jak to smakuje!

Ostatnio mieliśmy na praktykach temat o herbacie. Wypiłam chyba 2 litry herbaty i zakochałam się w tej o nazwie "herbata po angielsku". Wygląda to tak. Robi się mocną esencję ze zwykłej herbaty, wlewa 1/4 do szklanki i resztę zalewa... gorącym mlekiem. Nie, to nie jest bawarka. Przy okazji serce mało mi wczoraj od nadmiaru teiny nie wysiadło. Praktyki wyjątkowe! Zjedliśmy na niej jajecznicę, powidła, wypiliśmy masę herbaty i jeszcze upiekliśmy budyń. A teraz kącik gastronomiczny Naff'a. Budyń, to tylko nazwa handlowa dla tego, co rozrabiamy z saszetki. Tak naprawdę zwie się to... kisielem mlecznym. Budyń w gastronomii, to jakby ciasto na bazie piany z białek i masy z żółtek. Zawsze robiony na parze. Może być na słodko, albo słono. Zapisać, zapamiętać. Dziękuję, żegnam, do zobaczenia!

wtorek, 22 października 2013

Silnym być

Siedzę chora w domu już drugi dzień i nie mogę wytrzymać. Jutro wracam do szkoły! Nigdy nie sądziłam, ze w ciągu dwóch dni tak za nią... zatęsknię. Hahaha. Nie. Nie tęsknię, nie chcę mieć po prostu zaległości, choć zauważyłam, że nauka w domu też może być... ciekawa. Wczoraj cały dzień poświęciłam na wkuwanie calutkiego działu o układzie odpornościowym i na zrobienie (z pomocą Arusia) 24 zadań z Liczb Rzeczywistych. Nie wiem co mi się stało. Może to dlatego, że oglądnęłam stare, dobre i wesołe "Było sobie życie".

Może nie taka znowu piękna ta Naffowa, ale ze szczerym uśmiechem!

Nie dzieje się w sumie nic. Mało jadam, w nocy nie sypiam, bo czytam książki, uczę się i śpię. Taki swoisty... no-lifizm. Nie, czasami człowiekowi jest potrzebne odejście od rzeczywistości, od ludzi. Nigdy nie byłam typem towarzyskiej osoby i zawsze uważałam, że samotność jest piękna. Naff outsider. Mogłam czytać książki, gdy inni upijali się alkoholem już w wieku 16 lat, a może nawet wcześniej. Lubiłam ciszę i spokój, gdy inni chodzili na głośne imprezy. Słuchałam nauczycieli i nawet ich lubiłam, gdy inni twierdzili, że zwyczajnie się podlizuję. Robiłam coś z poświęceniem, a gdy się potykałam i ruszałam dalej do boju, słyszałam tylko "Kaleka". Miałam swoją własną, odmienną radość życia, a wszyscy nazywali mnie dziwną. Prowadziłam głośne wojny ze światem, a w domu milkłam z rozpaczą malującą się w oczach. Chciałam się odizolować, bo... jestem dziwna, jestem inna. Och, ile razy takich rzeczy się nasłuchałam! Nawet od chłopaka, który nieziemsko mi się kiedyś podobał! Gdy koleżanka spytała go co o mnie sądzi, powiedział: "Jest dziwna". I może jestem. Ale tą dziwność traktuję jako pewną oryginalność. Stoję ponad tym wszystkim i ze zdziwieniem patrzę w przeszłość. Teraz jestem silna, nie rażą mnie słowa innych - no, niektóre co prawda bolą! To trudna sztuka, a tak wiele osób się poddaje. Być sobą, to najważniejsze. Jestem kompletnie ześwirowana, bawię was dziwnymi tekstami, ale to jestem ja. Optymistyczna, może trochę płaczliwa, empatyczna, radosna i silna. I kocham ludzi, mimo wszystko. Kocham swoją rodzinę, kocham Arusia, kocham życie. I nie wiem co mnie podkusiło, żeby o tym napisać. To wypłynęło tak nagle ze mnie. Czasami chyba istnieje potrzeba wygadania się. Wy też bądźcie silni, moi mili. Wtedy życie jest piękniejsze.

sobota, 19 października 2013

Jesienny spacer

Och, jaki dzisiaj piękny, słoneczny, jesienny dzień! Do tej pory to właśnie na weekend mieliśmy całą brzydotę świata, a dziś sobota mnie zaskoczyła. Przyjechał do mnie Aruś. Nasze plany ustalane od tygodnia, to: nauka, nauka, nauka. A jak to często (zawsze) bywa, koniec końców obijaliśmy się, pożerając tone frytek z przyprawą do kebaba, ciastka z posypką cukrową, pijąc ciepłego liptonka, śpiąc i grając na dwóch laptopach. Witajcie w leniwym świecie! No, oczywiście spacer też musiał być.

Moc Photoshopa. Chociaż... chciałabym zobaczyć taki czerwony las!
Aruś i listek!
Tulam liścia, bo liść to mój przyjaciel!
Listek też ma rogi!
Nie, nie mam czerwonych refleksów.
Mina a'la: pure evil
No i oczywiście zdjęcie z Arusiem. Uwielbiam je. Szkoda tylko, że tak Arusia przycięło!

Bardzo mi się niektóre zdjęcia podobają. Z przykrością jednak stwierdzam, ze to jeszcze nie ta całkowicie "żółta" część jesieni. No, nic. Będę czekać. Obym się jednak nie spóźniła, jak w tamtym roku! Miłego weekendu życzę <3 a my powracamy do grania.

czwartek, 17 października 2013

Liść w obiektywie

Łał. Nie powiem, trochę zszokowały mnie Wasze komentarze odnośnie mojego śpiewu. Jestem pozytywnie zaskoczona, ale i... zawstydzona. Tak, Naff taki mały wstydzioszek, któremu brak pewności siebie. Wiecie? Niewielu osobom śpiewam. Niewiele razy też coś nagrałam. Zazwyczaj moje nagrywanie kończyło się płaczem i krzykiem: NIE UMIEM ŚPIEWAĆ! NIE WYCHODZI MI! Powiedzmy, że jestem taką małą... perfekcjonistką, o czym doskonale wie Aruś. Dziękuję bardzo za pozytywne opinie i mam nadzieję, że coś mi się jeszcze kiedyś uda nagrać. No, pomijając śpiewający projekt. A może ktoś chciałby pośpiewać z Naffem ^___^? Jestem gotowa na takie wyzwanie!


Tak dziś wyglądał mój poranek. Uwielbiam siadać na łóżku, obudzona przez piosenkę "Lonely day" (taaaak, idealna piosenka na rozpoczęcia dnia. Taka optymistyczna) i patrzeć się przez okno na budzący się dzień.
Ostatnio nie dzieje się nic szczególnego. W końcu zaczęłam się... uczyć. A to dzięki nauczycielce od matmy, która zjechała równo naszą klasę i postawiła mi trzy pały. Nie wiem jak z tego wyjdę, ale ponoć nie ma rzeczy niemożliwych. Pękła nam dziś rura w łazience. Tak. Interesująca rzecz. No i w końcu odzyskałam swoją kochaną lustrzankę. Witaj z powrotem, Nikusiu! Już zdążyłam pójść na jesienną, krótką sesję na bunkier i zdobyć kleszcza! Utopiłam dziada w tłuszczu z cebulki. Niech zginie.








Można powiedzieć, że pan liść był dzisiaj moim modelem. Nie są to idealne zdjęcia, ale za lepsze zabiorę się jutro, gdy przyjedzie Aruś. Mam nadzieję, że słoneczko nam dopisze, bo coś ostatnio pogoda nie ta. A teraz idę powkurzać Arusia moimi śpiewami na skypie i uczyć się diet. Sayounara!

wtorek, 15 października 2013

Uciekaj lub słuchaj i giń! - Naff śpiewa po japońsku

Piszę dosyć króciutką notkę. Taką bardzo, bardzo krótką. Do domu wróciłam cała i zdrowa, wieczór spędziłam na skubaniu listków szałwii i nad myśleniem, co mogłabym zaśpiewać na konkurs u Yukari. Myślałam i myślałam, a jak już nagrałam, to postanowiłam to wstawić na YouTube, żebyście (odnośnie przyszłego projektu śpiewającego) mogli oswoić się z moim wyciem C: jeszcze odnośnie projektu. No, nie powiem, że jest zawieszony, bo coś czasem nagrywam, ale w obecnej sytuacji, kiedy cały tydzień się uczę, a w weekendy albo jeżdżę do Arusia, albo on przyjeżdża do mnie... trochę o to ciężko. Myślę jednak, że do świąt jakoś mi się uda go skończyć!


Dla ludzi, którzy nie są fanami Japonii, może to być trochę... lekki wstrząs. A więc ostrzegam. Mnóstwo tam szumów, raz jest cicho, raz rozwala uszy, są momenty niewyraźne, jest moment wyjęty z japońskiego porno (tak! Śpiewałam porno piosenkę!), są opóźnienia spowodowane złym działaniem mojego programu do nagrywania, ale... no, coś tam, coś, chyba nie jest tak źle. Zapraszam więc do przesłuchania mojego wykonania piosenki Kobayashi Yu o nazwie Hanaji (KRWOTOK Z NOSA! Yea!). Szalona taka piosenka, ale kocham i anime i ją.
Przy okazji zapraszam do starego, biednego, zapomnianego przez ludzi opowiadania autorstwa Naff'a i Arusia. O łowcach dusz! Planuję zaraz wstawić nowy rozdział <<klik>> Pozdrawiam, me dzieciątka <3

poniedziałek, 14 października 2013

Cyfrówką przez Wrocław

Pisze do Was Naff, prosto z Wrocławia. Czy wy też macie wolny poniedziałek? Ja tak i dlatego postanowiłam wykorzystać dłuższy weekend na odwiedziny Arusia C: jest naprawdę fajnie. Aktualnie leżę w łóżku pod cieplusią kołdrą, pożeram bułeczki z serem, które kupił mi Aruś i piszę do Was. Cudowny, choć może odrobinę szary poranek. O 12 czeka mnie nie lada wyzwanie. Idąc z prowizoryczną mapą Arusia w ręce, muszę wsiąść do odpowiedniego tramwaju, wysiąść na Pomorskiej i JAKOŚ trafić na jego uniwersytet. Tak się tego boję, że aż w nocy miałam koszmar o tysiącu drzwiach. 1000 drzwi uniwersytetu - niczym 50 twarzy Greya, które ostatnio czytam i jestem załamana. Nie wiem, może jestem za... mała, może za niewinna, może za naiwna... albo to społeczeństwo jest zbytnio napalone, ale... nie, nie rozumiem jakim cudem ta książka została bestellerem. Sado-masochistyczne zachcianki i układ a'la: będziesz moją dziwką, a ja twoją panem - jakoś mnie nie porusza. Oprócz tego widzę tu trochę niedociągnięć autorki, dosyć nierealne dzieje (sorry. 21-letnia studentka, czy ile tam ona miała, nigdy nie pije i nagle koniec egzaminów, a ona: hello! Uwalę się dzisiaj! Hahaha!) i inne takie. Grey to zło, które mimo wszystko chcę przeczytać do końca. Krzyżyk na drogę dla Naff'a.
Przy okazji chciałabym Wam wszystkim, moi drodzy, podziękować za życzenia urodzinowe <3

Nieogarnięte danie z patelni. Nie, to nie glizdy, to makaron z sosem teriyaki i kurczakiem!~

A teraz z ostatnich, weekendowych wydarzeń. Pominę już to, że gdziekolwiek nie pójdę i czegokolwiek nie zrobię, Aruś denerwuje mnie tekstami związanymi z Greyem. Myślałam ostatnio, że w tramwaju babka wysiądzie przystanek wcześniej ze śmiechu. Ech.
"Gotuj z Naff'em!" to nic dobrego. Biedny Aruś zawsze się denerwuje, jak z nim obcuję w kuchni, jednak rzeczy, które wspólnie przyrządzamy są pyszne C:
Makaron prosto z Japonii (no, dobra, z Ameryki), brązowy i... średnio dobry. Smak trochę polepszył sos od Blue Dragon'a (teriyaki) i mięso, które Naff wyjadł w pierwszej kolejności.

Wcina, aż się uszy trzęsą C:

Ach, przy okazji. Jakość może być odrobinę... zrąbana, bo wymieniłam się aparatami z koleżanką, która dzierży teraz moją lustrzankę, a ja jej zwykłą, malutką cyfrówkę. Dziwnie uczucie wrócić do czasów cyfrówki. Chyba mi się w du.... tylnym aspekcie osobowości poprzewracało od luksusu. Bynajmniej, o ile dziś odzyskam lustrzankę, idę na podbój okolicznych, jesiennych drzew.

Mistrz lewitującej piłki. Magia.

W galerii dominikańskiej powstał... kącik naukowy, że tak to nazwę. Jest tam od zarąbania rzeczy związanych z fizyką i matematyką. Chodziliśmy chyba z godzinę po różnych stanowiskach, bawiąc się i bawiąc. Fajna sprawa, nie powiem, ale najlepsza i tak była lewitująca piłka. W zależności jak podłożyłeś ręce, zmieniał się kierunek jej lotu. This is... magic. Zawsze wiedziałam, że jestem wiedźmą.
Ogółem dużo czasu spędziliśmy w galerii. Wcinalismy McDonaldy i inne dobre żarełko, chodziliśmy po rynku... fajna sprawa.

Roztrzepany, nieśmiały Naffuś. I ta cyfrówkowa jakość. Ej, sorry. Ja tu
nie wyglądam na 19 lat. Cyfrówka kłamie!

Mam taką wielką dziurę w pamięci. Mam świadomość, że powinnam pamiętać o jakiś dziejach we Wrocławiu, ale wiem tylko tyle, że spacerowaliśmy, obijaliśmy się, spaliśmy, jeździliśmy tramwajami, rzucaliśmy się po podłodze i wyglądam, jakby mnie ktoś pobił z tymi moimi siniakami, jedliśmy jak oszołomy... O, i spotkaliśmy naszego przyjaciela gołębia. Gdy sytuacja była napięta, popatrzyliśmy w bok, a tu idzie nasz naćpany kumpel o czerwonych oczach! Taaak. Odkąd spotykaliśmy się we Wrocławiu, gołębie nas... niesamowicie śmieszyły. Nie pytajcie dlaczego.

A wczoraj byliśmy w nowej, japońskiej restauracji. Sufit z lampionami mnie... powalił!
Darmowa przystawka. Byłam... pod wrażeniem!
I nasz zestaw po 58 zł.

Przyznam szczerze, że żałuję, iż wcześniej chodziliśmy ciągle do tej samej, wrocławskiej restauracji. Jak wpadliśmy do tej, to... byłam po prostu w niebie. Na dodatek szefem kuchni, była Japonka! Wystrój śliczny, lampiony w górze mnie oczarowały. Na ścianach maski z Japonii, parasolki, wszędzie bambusy mniejsze i większe i cudowny zegar z sushi. Nie spodziewaliśmy się darmowej przystawki, a była dosyć pokaźna. Mimo swej prostoty (zwykły bulion z tofu, szczypiorkiem i wodorostami, sałatka z ogórków, kapusty z sezamem i sosem oraz dwa kawałki zmielonej, panierowanej rybki), było całkiem smaczne i już samą przystawką się najadłam! W menu wybór był mega ogromny. Może trochę wprawiał w... zaskoczenie, zdezorientowanie, bo co w końcu mamy wybrać, ale podoba mi się to. Wybraliśmy zestaw po 58 zł i uwierzcie, połowa z tego została niezjedzona i poprosiliśmy o spakowanie na wynos. Sushi... pycha, a na dodatek dostaliśmy je naprawdę bardzo szybko! To dzięki zręcznym dłoniom pani Japonki. Byłam w szoku, jak zobaczyłam zielony (świecący w ciemnościach?) kawior. Najmilsze wrażenie zrobiło na mnie pożegnanie. I szefowa kuchni się uśmiechnęła, mówiąc do nas ze swoim japońskim akcentem, polskie "do widzenia" i kelnerki... no, naprawdę świetnie. Polecam wpadać do MICHIKO, jak będziecie we Wrocku. Tanio, nawet jeśli chodzi o sushi i idzie się najeść.
A teraz uciekam, bo nie zdążę na moją misję. Żegnajcie i do zobaczenia!

czwartek, 10 października 2013

19-nastka Naffa!

Taaak. Dokładnie dzisiejszego dnia skończyłam 19-naście lat. Tak. Jestem już taka stara. To moje ostatnie -naście. Rozpaczam. Przyznam szczerze, dzień nie był jakiś szczególny. Rano byłam na zakupach (praktyki), bo nasza pani stwierdziła, że chce koniecznie pyzy od Nordisa.Wymagania. Przy okazji dostałam w prezencie czekoladę truskawkową od Luśki C:

Dzisiejsze próbowanie skittelsówki!

Ogółem cały dzień czuję się fatalnie. Brzuch mnie bolał tak, że aż moja nauczycielka powiedziała, iż nie może na mnie patrzeć i mam iść do domu. No cóż. Przynajmniej słonko dla mnie ładnie świeciło i ubrałam się tak, jak chciałam. Spódniczka, moje kocie rajstopki, trampki (na szybko prane z rana), koszulka z "I like cakes" i zakręciłam sobie włoski. Życie jest piękne C: 

A to cudowny rysunek od Reni! To małe, brązowe, to ja! A ten chłopak,
to postać z naszego starego opowiadania. Śmieję się, że to jak romans z samą sobą, bo
Satoś był moją postacią!

Nawet została mi zaśpiewana piosenka z dedykacją! Urodziny mimo wszystko wypadły dobrze. Jednak jutro będzie lepiej. Skrócone lekcje i... wyjazd do Arusia! Tak bardzo się cieszę...
No i przepraszam za taki chaos w pisaniu! Nie mam już na nic sił. Przy okazji zapraszam do TAG'a od Winterki C:


ZASADY:
Tag powstał celem poprawienia humoru każdej istniejącej istocie. Po prostu, żeby było chociaż troszkę bardziej pozytywnie. Żadnej filozofii tu nie ma. Odpowiadamy na pytania, a na końcu znajdują się dwa zadania specjalne. I oczywiście tagujemy! Ile chcecie i kogo chcecie, 
Bawcie się dobrze!

1. Nie pal wspomnień, tych ważnych...
Co dobrego stało się dzisiaj? Było coś, co na prawdę poprawiło Ci humor, coś, co zapamiętasz na długo?

Co dobrego dzisiaj się stało? Miałam urodziny! To piękny czas. Wszyscy składają ci życzenia, są dla ciebie mili, dostaję prezenty... Zapamiętam ten czas, bo to moje święto <3

2. ...i tych małych. 
Jedna, drobna rzecz, która sprawiła, że dzisiaj nie było takie złe.

Dostałam czekoladę w trzech kolorach! 

3. Punkty kontrolne.
Trzy najlepsze decyzje Twojego życia?

1. Związanie się z Arusiem - to zdecydowanie. Uważam to za najlepszą decyzję mojego życia. Kocham go nad życie!
2. Zgłoszenie się do solówki w gimnazjum. To była pierwsza sytuacja w życiu, kiedy przeciwstawiłam się własnej osobie i zrobiłam to, o czym marzyłam od 3 lat. Byłam z siebie niesamowicie dumna. Szczególnie, że śpiewałam przed całym miastem i na zakończenie 3 klas - pamiętam, że dostałam wtedy silnej gorączki i prawie zemdlałam, ale uparłam się, że zaśpiewam! Wtedy dostałam tyle komplementów...
3. Zdawanie prawa jazdy. Nie byłam do tego chętna, ale cieszę się, że koniec końców rodzice mnie namówili i... że nie poddałam się, mimo tego, iż tak wiele z tym problemów miałam!

4. Dym i mgła.
Jakie będzie jutro? Opisz kilka pozytywów, które na pewno będą miały miejsce.

Ojej, jutro mam skrócone lekcje i kończę o 12, a nie o 15! A o 16 jadę do Arusia, do Wrocławia i spędzimy cudowny weekend C:

Zadanie specjalne nr. 1!
Jest proste. Naprawdę. 
Uśmiechnij się do kogoś. Do przypadkowej osoby. Jeśli odpowie tym samym - zaliczone! Jeśli nie, idź dalej, szukaj. Do skutku. 

Uśmiechnęłam się! <3 i starsza pani też mi odpowiedziała uśmiechem!

Zadanie specjalne nr. 2!
Napisz kilka zdań do osoby, która Cię otagowała. Tak, żeby poprawić jej humor.

Ojej. Lubię Winterka! Jest taka... miła i fajna i... jest tak bardzo związana z przyjaciółmi, co mi się nieziemsko podoba C: lubię jej bloga, lubię jej komentarze... Fajna z niej dziewoja -^___^-

wtorek, 8 października 2013

Urodzinowe paczki

Nawet nie wiecie, jak mnie pocieszyliście z tą matematyką. Cieszę się, że nie jestem sama i mam nadzieję, że jakoś przebrnę przez tą maturę ;3.
Dziś już wróciłam do szkoły. Myślałam, że będę umierać, a tymczasem czuję się o wiele lepiej. Choroby nigdy się mnie długo nie trzymały i to chyba dobrze. Został mi tylko katar. Siedzenie w domu, grzanie się, picie ciepłej herbaty i pożeranie tabletek dużo daje. Pominę moczenie nóg. Nigdy więcej tego nie zrobię. NIGDY. A jak już zrobię, to z daleka będę trzymać wszystkie elektryczne rzeczy. Mądry Naff utopił wczoraj w nocy ładowarkę od laptopa. Tak skwierczała w tej miednicy, że myślałam, iż lada chwila wybuchnie. Skakałam jak oszalały kangur po pokoju, nie wiedząc co zrobić. A wystarczyło odłączyć kabel od zasilania. Brawa dla Naff'a.

Moja cudowna, nowa półeczka, pełna Sag w starych wersjach!
Stare, dobre arigato.

Dzisiaj przyszły mi dwie przesyłki. Lubię moje urodziny ze względu na to, że zawsze przychodzi mi masa paczek i listów od znajomych i z allegro! To takie... miłe dla mnie, materialisty C:
Doczekałam się swoich wymarzonych 47 tomów Sagi o Ludziach Lodu i już zajęły szczególne miejsce na mojej półce. Matko, nabyłam więcej książek w jeden dzień, niż przez całe swoje życie. Radość, szczęście, szał gołych ciał. Druga przesyłka, to prezent od Natalii. Poznałam ją dzięki mojemu dziadkowi. Bardzo fajna dziewczyna i nie przypuszczałam, że wyśle mi paczkę. Dostałam magazyn Arigato i cudowne, mangowe życzenia C: jestem taka szczęśliwa! A teraz niestety muszę oddać ładowarkę tacie, więc bywajcie!

poniedziałek, 7 października 2013

Chory Naff bawi się serwetkami

I stało się. Choroba walnęła mnie w twarz i powiedziała, że mam dzisiaj zostać w domu. Tak więc siedzę pod kołdrą, piję ciepłe płyny i... w sumie sama nie wiem co robię. Nienawidzę tak bezczynnie siedzieć. Jutro chociażby się paliło, chociażby się waliło, do szkoły muszę pójść. Czeka mnie kartkówka, fakultet z Biologii... 200 słówek i dział z układu krążenia, którego przeczytałam dopiero pierwszą stronę. Na to nigdy nie ma czasu, ale na odcinek anime zawsze. Dzisiaj np. skończyłam oglądać Shingeki no Kyojin. Jaram się.

Mój cudny kubek z żyrafkami takimi jak ja wysokimi i laptop + anime. Życie na krawędzi.

Dzisiaj wpadła do mnie Luśka. Uważam ją za bóstwo w tworzeniu serwetek, origami i innych pierdół. To jest jedna z tych rzeczy, których za cholerę nie potrafię zrobić. Mam na to za mało cierpliwości i wyobraźni przestrzennej. Tak się zdarzyło, że dzisiaj na przedmiocie zwanym "Obsługą konsumenta" (przedmiot zawodowy, który ma polegać na kelnerstwie, a u nas wygląda tak, że myjemy naczynia) miało być zaliczenie z układania serwetek. Całe szczęście, nie było mnie. Za to Luśka zrobiła mi małe przeszkolenie i mam te 5, durnych sposobów na serwetki. Jestem z siebie niesamowicie dumna i aż wstawię tutoriala. Ohoho.

Mama nazwała to kwiatem lotosu, Luśka lilią wodną, a ja to zwę serwetką.

Ehm, ehm. Przydałaby się dosyć... sztywna serwatka. Miękkie szybko się rozwalają. Rozkładamy ją, składamy na cztery części, a potem robimy to jeszcze raz. Tak złożoną na dwa razy serwetkę, obracamy na drugą stronę. Znowu składamy na cztery części, ale tym razem raz. Mamy ładnego, sztywnego kwadrata. Ostrożnie wyciągamy ze spodu jeden róg, wkładamy w niego palucha i robimy tak, żeby był wklęsły. Czynimy tak z pozostałymi. Mamy ładnego kwiatka. Więc teraz wywijamy ze spodu kolejne rogi na płasko. Tadam. Śliczna serwetunia.

Moje 5 sposobów. Najłatwiejsze, bo po co się trudzić?
I dwie lilijki.

No. W ogóle to jestem załamana. Ja tu taka pewna siebie, że przynajmniej tróję będę miała ze stereometrii, a tu... matma rzuciła mnie cegłą i powiedziała: "Masz pałę, ty płasko patrząca antymatematyczko!". Kolejny dowód na to, że chociażbym chciała, nie widzę dobrze w sposób przestrzenny. No, nic. Może z innymi działami nie będzie tak źle. Matura i egzamin zawodowy mnie zabiją. Idę kopać grób.

niedziela, 6 października 2013

Impreza urodzinowa

Och, moi mili, kochani blogerzy. Serce mi się raduje i kraja zarazem, jak widzę Wasze komentarze. Mam Was wszystkich ochotę objąć swoimi szerokimi barami, które starczą dla całego świata! Dziękuję za słowa otuchy. To dla mnie naprawdę ważne <3. Cieszę się, że Was mam. Dziękuję też serdecznie za życzenia urodzinowe. 19 lat tak naprawdę skończę 10 października, ale nigdy za wiele świętowania. Ohoho.
A teraz tak jak obiecałam, relacja z wczorajszej imprezy. Będę szczera. Jestem zmasakrowana. Wystarczył jeden dzień, żebym zachorowała. Katar, ból gardła, zaspane oczka i... ta radość C: mimo, że impreza nie była jakaś nadzwyczajna, podobało mi się. Co jak co, ale mieć wszystkie ukochane osoby na urodzinach, to jest coś! I jeszcze przesiedzieć całe na biednych kolanach Arusia.


A teraz poznajcie mój tort! Był to prezent główny, od wszystkich. Ach, owszem, podejrzewałam, że dostanę tort na zamówienie z masy lukrowej, ale nie spodziewałam się, że... taki! Znajomi nawkręcali mi, że będzie w kształcie pomidora z lawą z soku z pomidorów - a ja tego nienawidzę, haha. Oczywiście nie byłam zła, a wręcz myślałam, że będzie śmiesznie zjeść tak smacznego pomidorka, ale... zamiast tego, mam ulubione sushi! Jak tu nie płakać? Jak go zobaczyłam, to się dosłownie poryczałam. Szkoda tylko, że gdy chciałam spróbować sushi pałeczkami, to się pałeczki połamały. No, a oprócz tego zapomniałam kupić świeczek i okazało się, że zamiast 19 lat, kończę roczek z połową żółtej, starej świeczuszki C:

Sushi w przybliżeniu. Jak prawdziwe!
Torcik w środku. Masa jogurtowa z malinkami

Ogółem dostałam masę świetnych prezentów (Naff materialista, najpierw o prezentach). Słodycze, książkę Stefana (czyt. Stephen'a King'a) "Czarny dom" z dołującym podpisem, że jestem starą dupą i to moje ostatnie -naście lat, własnoręcznie robioną koszulkę ze znakiem Fairy Tail, cudną orchidee, jajcową gazetę z Hello Kitty (w której były przypinki! Słodką poduchę ze słonikami, rajstopy z kotami, pończochy z kokardkami (które zaraz podarłam - tak, to ja), dwa somersby - moi znajomi wiedzą, co lubię C:, skittelsówkę (wódka ze skittlesami w 4 wersjach!) i masę saszetek ze "Słodką chwilą". Wiecie co mnie w tym cieszy naprawdę? Że oni wiedzą, co lubię, co mnie interesuje... Oczywiście nie jest tak, że kocham ich za prezenty. Kocham ich za wszystko (razem z prezentami) <3.

Wybrane prezenty

Żarcia na stole było tyle, że się nie mieściło. Byłam z siebie dumna, ale mam świadomość, że bez kochanego Arusia nic bym nie zdziałała! Najszybciej oczywiście poszły nuggetsy z sosem czosnkowym. Ubolewałam też, że Krawiec zjadł mi wszystkie kanapki bez pomidorów :C. Alkoholu i napojów było dużo, a mimo tego, nie piliśmy zbyt wiele. Szał wśród gości zrobiła wódka "Mariola delux" (od imienia mojej mamy i od gorzkiej żołądkowej deluxe). Jednak wszyscy bali się spróbować jej dzieła (spirytus rozrabiany z wodą). Posypały się też karniaki w postaci wódki z octem. Specjalna wersja dla Krawca, który spóźnił się aż o dwie godziny! Jednak nie dał się nabrać. A szkoda. Aruś po tej sytuacji stwierdził, że jestem mściwa.
Cała impreza minęła na robieniu zdjęć, śmiechu i śpiewaniu rockowych piosenek. Fakt, może trochę krótko to trwało, bo od 19 do 23, ale za to gdy już wszystkich odprowadziliśmy, wróciliśmy się w czwórkę do domu. Niku, ja, Krawiec i Aruś. Dajecie wiarę, że siedzieliśmy do 3 w nocy? Po prostu tak się zagadaliśmy! Nie ma co, impreza udana. Teraz tylko czekać na ukończenie tej nieszczęsnej 19-nastki.

Żarełko! Nuggetsy, kanapki, sałatka, babeczki, jajka faszerowane, ogórki i inne!
Krojenie cudownego tortu. Jak mi go było szkoda...
Z Patryciątkiem i babeczką!
Buziak od Gosiaka <3
Luśka w 3d i Niku z miną szalonego kaczora
Epicki zaciesz i załamka Krawca
Ostateczne stukanie
I zdjęcie grupowe, na którym zabrakło niestety Patryka!

Tak to było. O 4 nad ranem spacerowaliśmy jeszcze z Arusiem po opustoszałym, zimnym mieście, w domu wypiliśmy ciepłą herbatkę i poszliśmy spać. Dzisiejszego dnia, mój ukochany wrócił do Wrocławia. Jednak widzimy się znowu za tydzień. Mam wolny poniedziałek, więc może pobędę trochę dłużej! Matko, jakie to cudowne spotykać się z nim co tydzień, a nie co miesiąc! Rozpiera mnie radość! 
Niestety, nauka mnie czeka. Matma, biologia i te sprawy. Więc trzymajcie się i życzę Wam miłej resztki niedzieli <3.