Ostatnio zrobiłam sobie rachunek sumienia i stwierdziłam, że Naffowo jest zdechłe. Zdechłe jak szczur leżący w odmętach ścieków przez dobry rok. Ludzie uciekają, ja uciekam, już nie robię notek z taką chęcią jak dawniej. Długo zastanawiałam się nad usunięciem fanpage'a i chyba rzeczywiście się go pozbędę, blog też mało nie stanął przed Sądem Ostatecznym. Nie mogę niczego obiecać nikomu, kto czyta mojego bloga, ani obiecać sobie, że będzie lepiej. Czasami po prostu się nie da. Chciałabym znaleźć sobie wolny dzień, aby powędrować po różnych blogach, poznać nowych ludzi, żeby komentować chociaż blogi, które mam w obserwowanych, ale mój wolny dzień polega na tym, że robię notki, piszę opowiadania, sprzątam i takie inne pierdoły domowe. Na razie szukam motywacji. Obym ją znalazła, bo ciężko będzie pożegnać mi się z tym, co robiłam przez 3 lata życia. A teraz bez smętów i żali, tydzień świętego spokoju, który spędziłam w mieście rodzinnym. Z bólem powracam jutro do studenckich trudów. 2 semestr pora zacząć.
Dom, słodki dom. Dosłownie słodki. Nareszcie wypróbowałam swoje zimowe foremki do muffinek. Skorzystałam też z tego, że mam w domu piekarnik, bo we Wrocławiu takich luksusów nie posiadam. Oprócz babeczek robiłyśmy z mamą wojnę na wypieki z ciasta francuskiego. Mama robiła ciastka z marmoladą i lukrem, ja ciastka z jabłkami i rodzynkami. Wojna nie została rozstrzygnięta, bo wszystko było dobre. Czy wy też kłócicie się zawsze z mamami w kuchni? Jednym z moich marzeń jest mieć kuchnię na własność, żeby nikt mnie nie pouczał, ażebym uczyła się na własnych błędach. Na zdjęciu babeczki marcepanowe, jedne z moich ulubieńszych!
Miałam przyjemność robić je w egipskich ciemnościach. Co za ironia losu, że prąd powrócił gdy babeczki siedziały już w piecu.
Spotkanie z Krawcem. Bo nie ma to jak rozmowa: "Co dziś na obiad, mamo?", "Zupa z wczoraj", "Znowuuuuu?" i stwierdzenie, że skoro obydwoje mieliśmy tą samą rozmowę, wybierzemy się zjeść coś na mieście. Hamburgery mutanty i chęć wrócenia się po talerzyk z tekstem: "Może pani jednak dać ten talerz? Bo jestem świnią". Z serii: Naff i jej syndrom dziecka, śmiecącego papką w koło. Wiele nocy poświęciliśmy z Krawcem na grę w Elsworda. Powróciły wspomnienia za czasów szkoły średniej.
Mama i córka (mam włochatą córkę, wow). Elis to moja osobista kołdra grzejąca nogi. I budzik, który zrywa mnie zawsze o 8 lub 9 rano, bo siku. Brakuje jeszcze tego, żeby stała mi nad głową i mówiła: mamo, mamo, siusiu. Dzisiaj myślałam, że skoro tata nie pracuje i wyprowadzi psa rano to sobie pośpię. Owszem, Elis wyszła na dwór, ale gdy wróciła, wpadła mi do pokoju i zaczęła piszczeć, bo... jest głodna. Coraz bardziej zaczynam sądzić, że szczeniaki są jak niemowlaki.
Ostatnio przeżyłam szok. Końcówka lutego, wychodzę rano na dwór z Elis, a tu bum, przebiśniegi. Za rok to pewnie będą już w grudniu...
Babeczki nr. 2. z białych michałków. Tylko ten krem. Pierwszy raz mi się rozleciał. Nie mam pojęcia dlaczego. Smak był jednak taki jak zawsze. Mocno kakaowe ze słodziutkim kremem z michałków i słone orzeszki na wierzchu. Om nom nom.
Mimo tego, że Elis już kilka razy była u mnie w rodzinnym domu, dopiero teraz znalazła sobie sposób na stalkowanie ludzi. Siada na poduszce i patrzy przez okno. Jak ktoś przejdzie, zaczyna szczekać. Raz była nawet taka sytuacja, że wyszłam do kuchni i szybko wróciłam, bo zaczęła piszczeć. Co zrobiła Elis? Weszła na parapet i nie umiała z niego zejść.
Jedno z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie spotkań. Stęskniłam się za Luśką (moją osobistą kosmetyczką >D), której nie widziałam już z dobry miesiąc jak nie więcej. Piwo pobudziło nas do życiowych rozmów na temat rodziny, przyszłości, zmian, miłości i innych. Lubię takie tematy, ale nie z każdym je poruszam! No i oczywiście nasz najulubieńszy gyros.
Ostatnio obiecałam sobie, że jeżeli zaliczę wszystkie egzaminy w pierwszym terminie i zjadę do domu, spotkam się z osobami, które bardzo rzadko widuję. Madzi obiecałam już kiedyś, że do niej wpadnę. I stało się. Spacer na piechotę do miejscowości obok, wspominanie starych czasów, czyli naszych porytych opowiadań i nowości z życia. Było naprawdę miło, choć krótko! Milenkę - córeczkę Madzi pokochałam od razu kiedy ją zobaczyłam!
Pierwszy raz karmiłam dziecko. Butelką. Nie cyckiem, jak to sugerowała mi większość rozmówców w tym temacie. Mendy jedne.
I zdjęcie z Madzią. Ten moment, kiedy okazuje się, że mamy cholernie podobne okulary!
Milenka! Najbardziej urocze dziecko jakie w życiu widziałam!
Jak mnie zobaczyła i zaczęłam się nią zacieszać, pokazała mi swoje dwa ząbki w szerokim uśmiechu! Radość Naffa - bezcenna. Tak, kocham wszystkie dzieci. Nie, wcale nie patrzę na nie jak pedobear.
I ta radość, bo Milenka!
Miałam jeszcze jedno spotkanie. Z Asią poszłyśmy w chłodne i deszczowe południe do parku z psami. Elis nareszcie poczuła do kogoś respekt. Gdy tak się za mną kryła w strachu i skakała, żebym wzięła ją na ręce wreszcie poczułam, że mnie lubi i to nie tylko za jedzenie.
Ten tydzień był trochę leniwy, trochę towarzyski (szczególnie końcówka), odrobinę chorowity. Chyba powinnam zacząć jeść więcej witaminy c. Owoców, warzyw, czegokolwiek. Od września zachorowałam po raz czwarty lub piąty. Zawsze choruję, gdy mam wolne. Mój układ immunologiczny robi mnie w balona. Żyję z nim w sprzeczności, podobnie jak z całą resztą ciała. Poczyniłam jednak progres. Moją kolejną obietnicą po zdanych egzaminach za pierwszym razem było wybranie się do lekarza. Poszłam? Poszłam. Jeżeli mam z kimkolwiek zawierać obietnicę, robię to ze sobą, bo mocno się ich trzymam.
Ostatnio przy codziennym, nocnym rozmyślaniu stwierdziłam, że lubię mieć plany na dany rok. I zazwyczaj są to plany podróżnicze. Wiem, że nie wypełnię wszystkich, ale miło by było polecieć w tym roku do Anglii w odwiedziny do Gosi (i tego jestem najbliżej), w końcu zjawić się w stolicy naszego państwa i spełnić swoje marzenie o koncercie Sixx a.m w Łodzi. Niczego więcej od życia nie chcę.