Plan pożegnania z Arusiem mniej więcej wypalił. Zrobiliśmy nuggetsy, oglądnęliśmy filmy, spacerowaliśmy z Elis. Cała relacja zdjęciowa znajduje się na fanpage'u Naffowa, tu nie będę już niczego wstawiać. Raczej od razu przejdę do świąt. No, może od razu.
23 grudnia, 4 rano kładę się spać. Wstaję kilka godzin później z katarem i bólem gardła. Czas najwyższy posprzątać pokój i zapakować się do domu. Jestem cała jak w skowronkach, bo czeka na mnie cała rodzina i tyle nowości! Właśnie za to kocham święta. Wszyscy spotykamy się razem w jednym miejscu.
Wieczorne Naffy już we własnym pokoju. Lubię ten pokój we Wrocławiu, ale zdecydowanie bardziej wczuwam się w klimat miejsca, gdzie mieszkałam od dziecka. Gdzie jak nie tam, zapalałam świąteczne lampki i czytałam książki na dobranoc <3?
Na miejscu czekają już na mnie paczki od Królika. Szybka akcja ze skypem i otwieranie paczek z kamerką. Wszystko to przy okazji smażenia kotletów schabowych.
No i najcudowniejsze pudełko ever! Oczywiście jedzie ze mną do Wrocławia <3
Przyjeżdżam. Trochę się smucę, że nie mogłam ubrać choinki z tatą i bratem, ale zaraz zaczynam się uśmiechać z myślą, że przynajmniej nie musiałam wiązać cukierków jak co roku. Dom wygląda inaczej. Oprócz tego, że jest żywy, bo tylu w nim ludzi, widzę tu wielkie zmiany. Nowe, wygodne sofy, nowa podłoga w kuchni i na przedpokoju. Ozdoby świąteczne w całym domu, świecidełka u mnie. Pachnie ciastem i wiem, że niedługo, bo jeszcze wieczorem, będzie pachnieć moimi pierniczkami. Radość. Po prostu radość.
Wyrywkowe zdjęcia.
1. Naff gotujący w swoim fartuszku, w połowie przygotowana do świątecznej kolacji. 2. Okno Naffa oraz książka, którą czytałam do 3 w nocy. 3. Nowa piżamka plus idealna do leżenia sofa.
1. Choinka jak co roku taka męska. Uwielbiam ten rodzinny chaos na niej. 2. Lampki na przedpokoju. 3. Lampki w moim pokoju.
1. Z bratem w kuchni, przed Wigilią (to jedyna osoba w domu, która od razu ustawia się ze mną do selfie >D). 2. Najlepszy w wigilijnej kolacji: barszczyk mamy z uszkami, które co roku lepię. Uwielbiam go jeść. Przez cały rok mama nie zrobi takiego jak w święta! I wtedy lepiej smakuje. 3. Domowy keks, który czekał na mnie, gdy wróciłam <3. 4. Jemioła zawieszona przez brata.
Za każdym razem, gdy pomagam w kuchni mamie, robię te same rzeczy. Zaczynam od krojenia wora pieczarek, potem siekam kapustę, grzyby i inne warzywa, lepię pierogi, uszka, smażę rybę, robię sałatkę z tuńczyka i ze śledzia. To już moje stałe zajęcia. Oprócz tego, mam własne zadanie. Bo co to za święta bez pierniczków? W tym roku postanowiłam zaszaleć i trochę je przystroić. Miał być jeszcze domek z piernika, ale się połamał. Stwierdziłam, że w przyszłym roku zrobię go sama!
1. Naff w swojej pracowni twórczej razem z ciastkiem Astleyem <3. 2. Kocham te rękawiczki. Nieważne, że miłość do rękawiczek jest dziwna! 3. Polukrowane dzień wcześniej pierniczki, gotowe do dalszego strojenia.
A tak się zaczęło. Co roku, od czasów gimnazjum robię pierniczki z tego samego, epickiego przepisu. Zawsze wygrzebuję go z telefonicznej karty SD, ale zanim go znajdę, mijają wieki, bo zdjęć przecież na co dzień robię miliony! Tym razem wyszły ładne grubaski <3
Lukier w tym roku z innego przepisu. Zazwyczaj na oko robiłam lukier z cytryną i cukrem pudrem, teraz zrobiłam bardziej glazurowy lukier z białkami.
I ten moment, kiedy dosłownie nie masz gdzie położyć pierniczków, bo cały pokój i wszystkie szafki masz zawalone *syndrom rodzinnego robienia składzika, gdy opuszczasz gniazdko domowe*. Pierniczki wylądowały na łóżku, tam też schły.
Takie ładne i białe, jak śnieg, którego w tym roku nie ma <3
Masowa produkcja pierniczków schnących na papierze na łóżku!
Tak, to brązowowłose w rogu to ja!
Choinka, która zabrała ze sobą do domu babcia.
Najulubieńszy na świecie barszczyk <3
No i nie zabrakło prezentów <3
Nie spodziewałam się wielu prezentów, w końcu dostałam miesiąc wcześniej jeden z nich: nowy telefon, ale mimo tego dostałam kilka fajnych rzeczy. Przede wszystkim pieniądze, jakiś kosmetyk, nową piżamkę, bluzkę, słodycze. Mój prezent dla rodziny został otwarty jako ostatni. Brat podsumował go słowami: "I znowu w tym roku najlepszy prezent zrobiła Marlenka" (tak, cała rodzina mnie tak nazywa, o zgrozo). Był skromny, fakt, ale na pewno ważny. 122 zdjęcia rodzinne, które oglądaliśmy, przekazując sobie z rąk do rąk. I to nie takie drukowane w Rossmanie, tylko u fotografa. To rodzina utrzymała we mnie tradycję drukowania zdjęć. Czuję, że na moich barkach spoczywa wybieranie ich i utrwalanie na papierze, w końcu to ja mam wszystkie zdjęcia rodzinne, bo ja je zazwyczaj robię.
Na koniec oglądnęliśmy stary album, który zrobiłam rodzinie w gimnazjum i raz jeszcze obejrzeliśmy filmik, który skleiłam dla nich rok temu. I jak zwykle ryczałam. To się chyba nie zmieni. Tak samo jak płakanie z mamą przy składaniu sobie życzeń z opłatkiem.
Kocham święta, nieważne, że zazwyczaj wyglądają podobnie. Że w kuchni robię to samo, że na szybkiego się przebieram do kolacji, że zawsze Wigilia rozpoczyna się o 19, że prezenty nie mieszczą się pod choinką, że zawsze wisi nam nad głowami jemioła, że zawsze najem się przed kolacją i potem już nic nie mogę wciągnąć, a przecież tradycja mówi, że trzeba spróbować wszystkich 12-nastu potraw (wtedy podbieram po kęsie od każdego). Nawet tradycją jest to, że co roku w święta choruję - i tym razem nie uciekłam. Dlatego pierwszego dnia świąt, standardowo leżę, oglądam bajki, smarkam w chusteczkę, jestem cały dzień ubrana w piżamę i tylko jem, jem, jem i jem. Za to kocham grudzień <3. Mam nadzieję, że u was było równie dobrze!