piątek, 25 grudnia 2015

Pierniczków moc

Plan pożegnania z Arusiem mniej więcej wypalił. Zrobiliśmy nuggetsy, oglądnęliśmy filmy, spacerowaliśmy z Elis. Cała relacja zdjęciowa znajduje się na fanpage'u Naffowa, tu nie będę już niczego wstawiać. Raczej od razu przejdę do świąt. No, może od razu.
23 grudnia, 4 rano kładę się spać. Wstaję kilka godzin później z katarem i bólem gardła. Czas najwyższy posprzątać pokój i zapakować się do domu. Jestem cała jak w skowronkach, bo czeka na mnie cała rodzina i tyle nowości! Właśnie za to kocham święta. Wszyscy spotykamy się razem w jednym miejscu.

Wieczorne Naffy już we własnym pokoju. Lubię ten pokój we Wrocławiu, ale zdecydowanie bardziej wczuwam się w klimat miejsca, gdzie mieszkałam od dziecka. Gdzie jak nie tam, zapalałam świąteczne lampki i czytałam książki na dobranoc <3?
Na miejscu czekają już na mnie paczki od Królika. Szybka akcja ze skypem i otwieranie paczek z kamerką. Wszystko to przy okazji smażenia kotletów schabowych.
No i najcudowniejsze pudełko ever! Oczywiście jedzie ze mną do Wrocławia <3

Przyjeżdżam. Trochę się smucę, że nie mogłam ubrać choinki z tatą i bratem, ale zaraz zaczynam się uśmiechać z myślą, że przynajmniej nie musiałam wiązać cukierków jak co roku. Dom wygląda inaczej. Oprócz tego, że jest żywy, bo tylu w nim ludzi, widzę tu wielkie zmiany. Nowe, wygodne sofy, nowa podłoga w kuchni i na przedpokoju. Ozdoby świąteczne w całym domu, świecidełka u mnie. Pachnie ciastem i wiem, że niedługo, bo jeszcze wieczorem, będzie pachnieć moimi pierniczkami. Radość. Po prostu radość.

Wyrywkowe zdjęcia. 
1. Naff gotujący w swoim fartuszku, w połowie przygotowana do świątecznej kolacji. 2. Okno Naffa oraz książka, którą czytałam do 3 w nocy. 3. Nowa piżamka plus idealna do leżenia sofa.
1. Choinka jak co roku taka męska. Uwielbiam ten rodzinny chaos na niej. 2. Lampki na przedpokoju. 3. Lampki w moim pokoju.
1. Z bratem w kuchni, przed Wigilią (to jedyna osoba w domu, która od razu ustawia się ze mną do selfie >D). 2. Najlepszy w wigilijnej kolacji: barszczyk mamy z uszkami, które co roku lepię. Uwielbiam go jeść. Przez cały rok mama nie zrobi takiego jak w święta! I wtedy lepiej smakuje. 3. Domowy keks, który czekał na mnie, gdy wróciłam <3. 4. Jemioła zawieszona przez brata.

Za każdym razem, gdy pomagam w kuchni mamie, robię te same rzeczy. Zaczynam od krojenia wora pieczarek, potem siekam kapustę, grzyby i inne warzywa, lepię pierogi, uszka, smażę rybę, robię sałatkę z tuńczyka i ze śledzia. To już moje stałe zajęcia. Oprócz tego, mam własne zadanie. Bo co to za święta bez pierniczków? W tym roku postanowiłam zaszaleć i trochę je przystroić. Miał być jeszcze domek z piernika, ale się połamał. Stwierdziłam, że w przyszłym roku zrobię go sama!

1. Naff w swojej pracowni twórczej razem z ciastkiem Astleyem <3. 2. Kocham te rękawiczki. Nieważne, że miłość do rękawiczek jest dziwna! 3. Polukrowane dzień wcześniej pierniczki, gotowe do dalszego strojenia.
A tak się zaczęło. Co roku, od czasów gimnazjum robię pierniczki z tego samego, epickiego przepisu. Zawsze wygrzebuję go z telefonicznej karty SD, ale zanim go znajdę, mijają wieki, bo zdjęć przecież na co dzień robię miliony! Tym razem wyszły ładne grubaski <3
Lukier w tym roku z innego przepisu. Zazwyczaj na oko robiłam lukier z cytryną i cukrem pudrem, teraz zrobiłam bardziej glazurowy lukier z białkami.
I ten moment, kiedy dosłownie nie masz gdzie położyć pierniczków, bo cały pokój i wszystkie szafki masz zawalone *syndrom rodzinnego robienia składzika, gdy opuszczasz gniazdko domowe*. Pierniczki wylądowały na łóżku, tam też schły.
Takie ładne i białe, jak śnieg, którego w tym roku nie ma <3
Masowa produkcja pierniczków schnących na papierze na łóżku!
Tak, to brązowowłose w rogu to ja!
Choinka, która zabrała ze sobą do domu babcia.
Najulubieńszy na świecie barszczyk <3
No i nie zabrakło prezentów <3

Nie spodziewałam się wielu prezentów, w końcu dostałam miesiąc wcześniej jeden z nich: nowy telefon, ale mimo tego dostałam kilka fajnych rzeczy. Przede wszystkim pieniądze, jakiś kosmetyk, nową piżamkę, bluzkę, słodycze. Mój prezent dla rodziny został otwarty jako ostatni. Brat podsumował go słowami: "I znowu w tym roku najlepszy prezent zrobiła Marlenka" (tak, cała rodzina mnie tak nazywa, o zgrozo). Był skromny, fakt, ale na pewno ważny. 122 zdjęcia rodzinne, które oglądaliśmy, przekazując sobie z rąk do rąk. I to nie takie drukowane w Rossmanie, tylko u fotografa. To rodzina utrzymała we mnie tradycję drukowania zdjęć. Czuję, że na moich barkach spoczywa wybieranie ich i utrwalanie na papierze, w końcu to ja mam wszystkie zdjęcia rodzinne, bo ja je zazwyczaj robię.
Na koniec oglądnęliśmy stary album, który zrobiłam rodzinie w gimnazjum i raz jeszcze obejrzeliśmy filmik, który skleiłam dla nich rok temu. I jak zwykle ryczałam. To się chyba nie zmieni. Tak samo jak płakanie z mamą przy składaniu sobie życzeń z opłatkiem.
Kocham święta, nieważne, że zazwyczaj wyglądają podobnie. Że w kuchni robię to samo, że na szybkiego się przebieram do kolacji, że zawsze Wigilia rozpoczyna się o 19, że prezenty nie mieszczą się pod choinką, że zawsze wisi nam nad głowami jemioła, że zawsze najem się przed kolacją i potem już nic nie mogę wciągnąć, a przecież tradycja mówi, że trzeba spróbować wszystkich 12-nastu potraw (wtedy podbieram po kęsie od każdego). Nawet tradycją jest to, że co roku w święta choruję - i tym razem nie uciekłam. Dlatego pierwszego dnia świąt, standardowo leżę, oglądam bajki, smarkam w chusteczkę, jestem cały dzień ubrana w piżamę i tylko jem, jem, jem i jem. Za to kocham grudzień <3. Mam nadzieję, że u was było równie dobrze!

wtorek, 22 grudnia 2015

Święta zapowiadają się dobrze

Jest wtorek, po północy. Jeszcze kilka zajęć na studiach i będę wolna. Z 22 na 23 grudnia planuję nie spać. Chcemy z Arusiem oglądnąć kilka odcinków anime, schrupać coś wspólnie i spędzić razem ostatnie chwile. Święta jak zawsze spędzimy osobno. W tym roku zapowiada się u mnie wesoło - w końcu bracia będą w komplecie. Będzie też babcia i narzeczona brata oraz Elis.
Wszystkie zadania domowe oddane, sprawdziany napisane, prezenty kupione, życie ogarnięte - jest dobrze. Wszystko zrobiłam szybciej niż sądziłam, że zrobię, co napawa mnie niesamowitą dumą.
Gdzieś w tle czuję już święta. Nie mogę się doczekać porannego powrotu do domu i spania wśród zapalonych, świątecznych lampek nad głową. Żałuję tylko, że w tym roku ze względu na mój późny powrót do domu, nie będę uczestniczyć w ubieraniu choinki. No, ale trudno, przynajmniej będę uczestniczyć w gotowaniu, choć moja mama jest raczej typem osoby: wolę zrobić wszystko sama. I skąd ja to znam...

Czasem właśnie tak Naff się uczy. Pisze coś i wydziwia wkoło. Skórki od mandarynek takie szczęśliwe. 
Dla świątecznego klimatu. Miał być bałwanek do którego wsadza się świeczkę, ale najwyraźniej źle popatrzyłam. No, cóż, tak też wygląda uroczo!
Za to właśnie lubię środy. Jak już przebrnie się przez wszystkie nudne wykłady, zaczynają się ćwiczenia z komunikacji społecznej, gdzie obecnie odbywają się prezentacje. W tamtym tygodniu dziewczyny przebierały się za postacie z Gry o Tron i udawały grupę charytatywną.
Mandarynki na drugiej prezentacji, gdzie dziewczyny zrobiły z nas przedszkolaków. Zgadywałyśmy ładne wierszyki dla dzieci >D!
Podróż do Magnolii, w ramach świątecznych zakupów. A tu budka z Coca Coli.
A najbardziej w świecie, oczarował mnie ekstra zamek w Magnolii! Taka mini, Kraina Lodu! (jak te ziemniaki w Biedronce... zmiłuj się, Boże)
Tak ładnie wyglądało wnętrze zamku <3
Zakupy w Kuchni Świata były owocne. Byłam taka szczęśliwa, że spotkałam tam Peppero i to za 4 zł! Peppero jest sto razy lepsze od Pocky! Kupiłam też glony za złotówkę, które są taką chrupiącą przekąską. Nigdy nie sądziłam, że tak mi posmakują. 
A to jeden z koreańskich napojów jogurtowych. W smaku trochę jak... zawiesina, przypominająca lek, ale jak tak dłużej się popiło, było całkiem smaczne!
A na święta nie będzie do końca opierniczania się. Czeka mnie ten oto stos książek do przerobienia. Mimo wszystko jestem z siebie dumna na tych studiach. Oprócz opuszczania niektórych zajęć, robię wszystko na czas i zaliczam sprawdziany na dobre oceny.
Prezent dla rodziny. 122 zdjęcia do kolekcji, bo przydałaby się pamiątka i sześć lizaków z twojejczekoladki.pl
Ostatnie hajsy na czekoladę. Arusia jak zwykle gorzka z brandy, choć tym razem i chilli, moja karmelowa z malinami i bitą śmietaną - po prostu lepszej nie piłam.
Elis, która ostatnio przyzwyczaiła się do spania z nami na łóżku. A mieliśmy takie mocne postanowienie, że nie będzie z nami spać...
Ziewamyyy!
No i co mnie zadowala - odpisałam i wysłałam wreszcie zaległe listy. To jest szybki szkic do jednego z nich.
I już w kolorach z milionami naklejek!
Wczoraj poszłam spać o 2, bo czytałam lekturę, a o 6 obudziła mnie Elis, bo nie mogła się ułożyć, a więc nawet próbowała spać mi na głowie (chyba nie było jej wygodnie). Ostatecznie gdy już pojechałam do instytutu, okazało się, że zajęcia są odwołane. Miałam więc czas na dokończenie listów i zaczęcie antologii świątecznej: "Podaruj mi miłość". Jestem po dwóch opowiadaniach, w tym drugie podbiło moje serce <3. Trzeba lekko ogrzać swoje serduszko odrobiną miłości i świątecznego klimatu.
A tak było na wykładzie. Listy, naklejki, zeszyty, konspekt do referatu, piórnik i książka. Tak się właśnie uczymy przed świętami!
Niedzielny wypad na spacer. Na zdjęciach moja okolica. Sky Tower pod domem, widoki na plac Hirszfelda i blokowiska, gdzie mieszkamy. Szczerze? Uwielbiam mieszkanie tutaj.
I Elis, która rośnie jak na drożdżach. Ma już w końcu trzy miesiące!

Myślę, że nie mam co pisać. Cały mój tydzień przedstawiłam na zdjęciach. Jedyne co mogę napomknąć to dzisiejszy dzień. Chyba dawno się tak nie uśmiałam na zajęciach. "Heheszki w bibliografii", "siedzę na internetach gdy są konsultacje" uświadomiły mi, że przecież nasz pan magister nie jest tak wiele starszy od nas. To tylko kilka lat różnicy. Gościa po prostu ubóstwiam. Nie zawsze rozumiem co ma do przekazania, ale potrafi podejść indywidualnie do każdej osoby. Dzięki niemu polubiłam grzebanie w bibliografiach, co jest trochę nienormalne haha. Bynajmniej wiem, że jestem na dobrym kierunku.
Wracanie w piątkę z książkami windą i ta mina pana magistra-muszkietera, że z babami musi tam stać i słuchać jak się chichoczą ze wszystkiego. Oczywiście książki latały po kafelkach, ale to nic *kij, że bibliotekarze!*. Na dobry koniec, wbiłam sobie długopis w środek dłoni i wciąż nie mam pojęcia jak to zrobiłam. Cóż, jak sierota to sierota. 
Raczej nie napiszę już przed świętami, a więc życzę wszystkim po prostu wesołego <3 mile spędźcie ten czas z bliskimi.

niedziela, 13 grudnia 2015

Mroczny pub jako projekt

Mam ostatnio wrażenie, że tonę. W nadmiarze zdarzeń, w nadmiarze obowiązków, nadmiarze wszystkiego. Pierwsze trzy dni tygodnia przeleciały mi przed nosem i nie wiedziałam nawet co się działo, zupełnie, jakby film mi się urwał. Robienie projektu potrafi pochłonąć człowieka bez reszty. Tak samo nauka. Tak samo sprzątanie. Tak samo wyprowadzanie psa. Tak samo zakupy, przemieszczanie się, wchodzenie po schodach. Prawda jest taka, że obojętnie na jakim etapie życia jest człowiek, zawsze brakuje mu czasu. Czasem sobie to dopowie, chociaż wcale tak nie jest, czasem rzeczywiście mu go brakuje. Patrząc wstecz na swoje życie uświadamiam sobie, że im starsza jestem, tym ten czas bardziej szalenie pędzi. I już wiem, dlaczego od 18-nastki życie nam płonie. Bo zaraz zaczynają się studia, bo duże miasto, gdzie sama jazda zajmuje z pół godziny, bo znajomości, bo... życie! A potem człowiek uświadamia sobie: kurde, ja naprawdę kiedyś w szkole uważałam, że nie mam czasu? Teraz to dopiero jest hardkor.
Miałam też okazję spróbować życia przez pół roku, pracując po 12 godzin w pocie czoła. Wtedy to już totalnie nie miałam na nic czasu. Jadłam, spałam, pracowałam. W myślach dodawałąm sobie, że podziwiam wszystkie matki, które pracują, zajmują się dziećmi, gotują i sprzątają, bo czy w takich okolicznościach w ogóle mają jakiś czas dla siebie? Chyba tylko na starość. Czerpię garściami ze studenckich czasów, bo dostałam już kopa po męczącej pracy i nie chcę tam wracać (do pracy fizycznej w sensie). Jeszcze cieszę się młodością.

Mikołajki! Od Arusia dostałam misia, trufle, inne słodkości i zdjęcia w sam raz do albumu <3. Mama to już totalnie mnie zaskoczyła. Dzień wcześniej dostałam świecącego Mikołaja, a więc niczego się nie spodziewałam, a tu o 1 w nocy usłyszałam drgającą klamkę i dojrzałam na niej wiszący worek z prezentami! Znów poczułam się jak dziecko <3. Od rodzinnego Mikołaja dostałam: kosmetyki, czekoladę i ukochane mandarynki!

Ostatnio coraz bardziej czuję, że kierunek, który studiuję jest dla mnie. Fakt, czasem zarywam nockę, jeżeli chcę przyswoić materiał, czasem coś ominę, perfekcyjna nie jestem, ale sam fakt siedzenia w książkach mnie jara. Tu wyczytam coś ciekawego w historii kultury książki (np. o zbieraczach szmat), tu znowu przetrawię jakąś ciekawą lekturę... Podoba mi się to. Żałuję, że zepsułam sobie rok na bezpieczeństwie żywności, męcząc się ze swoją anty ścisłą naturą, a potem pracowałam. Mogłam zacząć tak od razu!
Ostatnio nie jestem już takim outsiderem. Ludzie sami zaczęli ze mną rozmawiać. A gdy ludzie do mnie mówią, sama się otwieram. Co najbardziej mnie cieszy - wiem, że jestem w gronie osób, których interesują podobne rzeczy, w końcu sami czytają książki. 

Przy nauce zawsze trzeba coś pochrupać. W porze zimowej najbardziej nadają się na to mandarynki. 
Mikołaj, jako mój przedwczesny prezent mikołajowy od mamy <3
Książeczka, którą oglądałam z dziewczynami na opracowaniu formalnym (przedmiot na którym zajmujemy się robieniem bibliografii). O duchu, który występuje w różnych rolach!
To chyba jedna z lepiej oprawionych graficznie stron! Moja ulubiona.
Oprócz zakochanego duszka, był też duch Harry Potter, duch w ciąży i inne, słodkie duszki! Pokochałam tą książeczkę, świetnie zabijała czas na ćwiczeniach na których nic się nie działo, bo wykładowczyni sprawdzała nam bibliografie. 
Zdjęcie z Neną na wrocławskim rynku. Bo po zjedzonym obiadku, trzeba iść rzucić okiem na choinkę wrocławską! Co z tego, że co roku ta sama.
Z serii: testowanie aparatu w trybie selfie. Poranek w kuchni z Julką.

Rzadko używam ostatnio lustrzanki. Stwierdziłam, że nie muszę non stop dźwigać tego ciężkiego sprzętu, kiedy mam aparat w telefonie. Jak widać, robi całkiem przyzwoite fotki, więc dlaczego by nie? Karta nareszcie przycięta, szkło hartowane założone, można cieszyć się prezentem świątecznym. Jedyny problem to taki, że nie mogę chodzić z tym telefonem i pisać. Ostatnio zwaliłam się przez niego z instytutowych schodów, z piłą w siatce. Tak, z piłą, dobrze czytacie. 
Piła ma długą historię. No, dobrze, całkiem krótką, ale związaną z dłuższą historią. Na początku wspominałam o pewnym projekcie. Miała to być dowolnie zrobiona przez nas prezentacja - czy jakiś wieczorek poetycki, czy spotkanie jakiegoś koła, cokolwiek. Razem z dziewczynami, wpadłyśmy na pomysł otwarcia mrocznego pubu, gdzie Halloween trwa 365 dni w roku (i organizujemy stypy lol). Pub nazwałyśmy "Mystery". Mi osobiście przypadła rola kucharza. 
Wszystko zaczęło się od konferencji na fejsie, potem było kręcenie filmików do mrocznego trailera podróży do pubu - tu też ciekawa historia, bo na placu zabaw zaczepiła nas policja, akurat w momencie, gdy Nena zwisała z dziecięcego domku, jakby się czegoś naćpała albo nachlała, a tylko udawała klątwę. Panowie policjanci spytali nas czy z koleżanką wszystko w porządku, a we mnie włączył się mistrz dyplomacji, opowiadający o naszej prezentacji. Policjanci życzyli nam powodzenia i dobrej zabawy! Potem ja walałam się po schodach przed pubem, udając trupa, dziewczyny wyskakiwały z fontanny, Ula ujeżdżała lwa. No, po prostu leżałyśmy ze śmiechu.
Oprócz tego: drukowanie stworzonych przeze mnie ulotek, dopracowywanie wypieków i "drinków", robienie filmików do quizu (myślę, że wstawię kilka na fanpage'a!). Tą techniczną robotę w dużej mierze odwaliłam z Neną, bo razem piekłyśmy i kręciłyśmy quiz, gdzie ludzie mieli zgadywać jakie postacie z filmów/bajek udajemy. Tak o to wcieliłam się w Voldemorta i Jokera, zaś Nena w królową Kier, Billy'ego z Piły i Samarę z "Kręgu". Do domu wracałam o północy, wszystko skończyłam sklejać o 3 w nocy. Rano próba z dziewczynami na mroźnym wietrze, z kartkami w dłoni, stres, ale ostatecznie udana prezentacja!

   
Paluchy wiedźmy z których to połowa się spaliła >D
...A jako mocno przypieczone wyglądały bardziej przerażająco >D
Babeczki, które miały robić za duchy, ale przypadkiem kupiłam różową masę, więc wyszły... ośmiornice? No, nic! Przynajmniej wyglądały zabawnie! Miały być nagrodą za dobrą odpowiedź w quize! Nie ma to jak studenckie sposoby na gotowanie. Wałkowanie masy tłuczkiem, przebijanie wypieków nożem, winogrona jako głowy duchów.
Malowanie farbami twarzy. Chyba nigdy się tak dobrze z farbami nie bawiłam >D. Pierwsza wersja: Naff-Voldemort, druga wersja Naff-Joker.
A tu Joker z Królową Kier >D zapewne dobrze by się dogadywali.
Cały skład przed ćwiczeniami, gdzie miałyśmy się prezentować.
Od prawej: Nena, Ula, Naff i Marta.
I te przerażające miny, jak przystało na stworzycieli mrocznego pubu >D
Zdjęcie, które podkradłam Ani - dziewczyny wstawiły je podczas prezentacji na fejsa, a więc sądzę, że prezentacja nawet się spodobała!

Mroczne oświetlenie mrocznej lampy, biały fartuch gastronomiczny z odciśniętymi, czerwonymi łapami, koszyczek paluchów wiedźmy w dłoni. Szef przedstawił mnie jako "szef kuchni, dobry w wypiekach nie tylko na twarzy", "bliska znajoma Magdy Gessler, uczennica samego szefa Amaro, finalistka Masterchefa". I już wtedy nie mogłam wyrobić ze śmiechu. Kwestię musiałam zapamiętać, inaczej nie potrafiłabym improwizować. Jedyne co pozapominałam, to nazwy wymyślnych przysmaków. Gąsienice w miskach, pajęcze jaja, wata mózgowa, paluchy wiedźmy. Bleh, ale ostatecznie wywiązałam się z tego zadania.
Jako, ze to prezentacja z komunikacji społecznej, musiałyśmy się dobrze zaprezentować. Zgodnie z naszymi oczekiwaniami, świetnie wypadł szef i menadżer, stąd też ich role, więc po piątce. Dla mnie i Neny po 4,5. Ponoć obydwie mówiłyśmy cicho, co było dla mnie szokiem, bo nie sądziłam, ze mówię cicho, zazwyczaj się drę. Jak widać stres robi swoje. Ponoć starałam się patrzeć na ludzi (czego nie pamiętam, bo jakby patrzyłam przez nich, a usta mi drżały, poliki się rumieniły), choć mój wzrok wędrował chwilami w okno, w koszyk. Postawę chyba miałam kłody, bo nikt mi niczego nie zarzucił. Pani profesor pochwaliła mnie, ze miałam świetny strój. Generalnie prezentacja na wielki plus, bo wprowadziłyśmy widzów w ten mroczny klimat.
Cieszę się, że mam to już za sobą, a jednocześnie mogłabym to powtórzyć jeszcze raz! Te prezentacje na komunikacje są cudowne, bo każdy wykazuje się swoją kreatywnością.

Nie obejdzie się bez zdjęcia Elis. Rozrabia coraz bardziej. Ostatnio ugryzła mnie w powiekę, zostawiając długą i bolesną ranę, dlatego teraz trzymam ją jak najdalej od twarzy.
Romantyczny wieczór i poranek w raz z Arusiem, z którym opychaliśmy się zapiekankami i piliśmy wino różane. W końcu oglądnęliśmy też Hotel Transylwanię i przyznaję, to jedna z lepszych bajek, jaką kiedykolwiek obejrzałam! Może jeszcze zdążymy do kina na część drugą.
Kolejna, nowa lektura jak co tydzień. Kiedyś w szkole średniej i w gimnazjum człowiek miał problem z przeczytaniem lektury w miesiąc, a teraz mam takie co tydzień i... wcale mnie to nie załamuje. Tyle, że do tego dochodzi sto innych stron z innych przedmiotów. "Pianistka" w podróży do domu Naffa. Była opowieść o pedofilu, był feminizm, była karykatura władzy, człowiek-owca tonący w surrealizmie, a teraz znowu coś kobiecego, bo o kobiecej seksualności (i to podglądanie w krzakach jak Turek obraca jakąś dziewczynę lub opis sikania w roślinki. Uwielbiam literaturę piękną, pozostawia niezapomniane wrażenia >D).
Ciasteczka owsiane, które zleciła mi mama. Już dawno chciała ich spróbować. Oczywiście wyszły pyszne <33 uwielbiam modyfikować przepisy i uważam, że miód oraz mleko dużo tu dały! Tak naprawdę nie znoszę przepisów. Staram się raczej robić wszystko po swojemu.
Zielona Góra i Grycan, podczas gdy rodzice siedzieli w kinie na filmie. Lody piernikowe są ostatnio moimi najulubieńszymi <3
Panini czosnkowe, choć nie wiem co to ma wspólnego tak naprawdę z panini.
No i biedny student musiał się pocieszyć nową foremką silikonową do kolekcji. Hej, no bo -50% na świąteczne rzeczy w empiku! Dać 12 zł za takie foremki to... wow.

Weekend spędzony w domu razem z rodziną, Arusiem, bratem, który wrócił z Norwegii i Elis, latającą w zielonej obróżce. Mimo, że często denerwuję się z byle powodu, nareszcie czuję, że żyję i przez najbliższy czas nie chcę, żeby to się zmieniało.
Grudzień, czas oddawania konspektów, wielkich zadań domowych, kolokwiów. Termin pierwszego egzaminu ustalony na 2 lutego. Listy leżą i czekają rozpaczliwie na odpowiedź, paczka świąteczna dla Królika spoczywa pod biurkiem w kartonie smutna. Opowiadania idą opornie. Brakuje czasu na tak drobne rzeczy! Mam nadzieję, że ze wszystkim się wyrobię. Dlatego notki można spodziewać się dopiero za dwa tygodnie, na święta. Nie mogę się ich doczekać. W końcu w tej przerwie zajmę się sobą.