sobota, 27 grudnia 2014

Obżarstwo, prezenty i rodzina

Święta za nami. Oczywiście jak co roku najadłam się przed kolacją wigilijną. No, bo jak to tak? Wchodzisz do kuchni, milion zapachów i smaków, uszka i pierogi krzyczą do ciebie z miski: "spróbuj mnie, spróbuj mnie!", rybka uśmiecha się szarmancko i puszcza ci oczko, a ty masz nie spróbować? No, gdzie! Oczywiście jak co roku zbiorą się w kuchni takie trzy chochliki łapiące jedzenie (w postaci mnie i mojego rodzeństwa) i wszyscy dostają po łapach od mamy. Nie raz próbowałam zastosować jakiś podstępny chwyt, typu: biorę pieroga, chowam go za nogę i udaję, że mnie coś swędzi, ale przed mamą nic nie umknie. Miotła szła w ruch. Myślę jednak, że to są najzabawniejsze chwile świąteczne! <3
Mimo tego, że to święta, których w ogóle nie poczułam, cieszę się tą krótką chwilą wolnego, którą mogłam spędzić w domu. We Wrocławiu jest mi bowiem strasznie ciężko. Tu odsapnę, a tam walczę i nic z tym nie poradzę. Czasami mam ochotę wrócić do rodzinnego domu na stałe.

Najlepsze uszka na świecie *bo robione przeze nie* (DEAL WITH IT)
Prezent od rodziców <3 (Syndrom rodzinnej Marlenki)
Zapakowane przeze mnie prezenty.

Sama Wigilia minęła w bardzo miłej atmosferze. Próbowanie 12 potraw (plus kompot ze spalonych żarówek), dzielenie się opłatkiem (nie lubię tego, gdyż czuję się onieśmielona, stojąc z kimś twarzą w twarz i tworząc życzenia nie z tej ziemi :o) i dzielenie się prezentami. Oczywiście to ostatnie jest dla mnie najlepszym momentem. Nie, nie ze względu na to, że ja coś dostaję. Zawsze jestem ciekawa co powie moja rodzina odnośnie tego, co wymyśliłam! W tym roku były to śmieszne koszulki z nadrukami dla braci, herbatki dla rodziców i wielka ramka z 6 rodzinnymi zdjęciami, która zawiśnie na ścianie. Moja osoba dostała bardzo skromne prezenty, ale za to jakie! Kubek ze zdjęciami i podpisem: "Marlu", gdzie najbardziej rozbawiło mnie zdjęcie zapłakanej dwu-latki. Patrząc na obiektyw musiała myśleć wtedy: "Co wy mi robicie? Dlaczego ja tu siedzę? Co to robi?".
No i cudowna walizka o którą błagałam od początku studiów. Niefajnie jest łazić po pociągu z różową, podręczną torbą. Lepiej mieć czerwoną, oczowalną walichę, której z żadną nie pomylę! Historia z nią była taka: dostałam zapakowane pudełko. W środku był kartonik od kremu, więc się zdziwiłam, bo... ej? Dostałam krem na noc? Co? To już jestem taka stara? D: Ale otworzyłam i ujrzałam w środku karteczkę od brata: "Prezent w garderobie". Przeraziłam się, no, bo jak wejdę do szafy, a tam np. Aruś wyskoczy to zawału dostanę, nie? No, więc powolnym ruchem w pozie bojowej otworzyłam garderobę i... się zdziwiłam, bo nic nie dostrzegłam. Gapiłam się następne 5 minut, aż w końcu się skapłam, że w głębi leży coś czerwonego i to walizka dla mnie. Brawa dla Naffa.
Cieszę się, że święta już minęły. Lubię je ze względu na rodzinę, ale nie umiem siedzieć 3 dni w domu, oglądać te same filmy i gwałcić internety (które wyjątkowo na czas świąt nie śmigały). Dobrze, że uratowało nas rodzinne karaoke, ale... nigdy więcej nie piję z rodziną. Potem śnią mi się jakieś fajerwerki i smsy od kolegów o treści: "Przejdź na ciemną stronę mocy, ahaahah!". NIE.
A teraz czas powrócić do życia. Codziennie przynajmniej po małym spacerku, póki jestem w mieście rodzinnym.

środa, 24 grudnia 2014

Świątecznie

Wiecie dlaczego lubię święta? Pomijając to, że można się najeść i nacieszyć prezentami (materializm mode on). To jedyny taki czas w ciągu roku, kiedy moja rodzina jest w pełnym składzie. Rodzice, bracia i ja. Cieszą mnie wtedy nawet takie rzeczy jak brat z rana, który wpada do mojego pokoju i zaczyna śpiewać: "cycki, pompa!" lub drugi brat, który otwiera drzwi od mojego pokoju w momencie pełnego skupienia nad jakąś komputerową czynnością i rzuca mnie śmierdzącą skarpetą. Lubię wszystkie momenty. Lubię rodzinne szaleństwa i czas, kiedy siadamy w piątkę oglądając coś i rozmawiając o wszystkim, co się działo.

Mała rozpusta w raz z Arusiem, jeszcze we Wrocku. Pizza i somersby.
Nasza piątkowa, studencka Wigilia we Wro. Chleb ziołowy, nuggetsy, ryba po grecku i piwo.
Moja zdobycz z ostatnich zakupów w Lubiniu. Co prawda kupione z dziurą, ale nic już z tym nie zrobię D: same rękawiczki przypominają mi trochę pedo beara.
Cuksy prosto na choinkę!
Listy od Cleo i Alicji <33

W tym roku pierwszy raz miałam okazję zająć się tragicznym wiązaniem cukierków - od czego ucieka cała rodzina - w raz z Arusiem. Mogłam go też pocałować pod jemiołą, którą brat zawiesił tuż nad moją głową przy wyjściu z pokoju. W nocy robi mi niespodzianki. Nie, nie Aruś, tylko jemioła. Gdy gdzieś idę, haczę o nią głową, a gdy już spokojnie usypiam, wrzuca pod moje drzwi swoje listki. Mam wrażenie, że jemioła chce się mnie pozbyć z tego domu. To niedobrze.
Muszę wam się przyznać, że pomimo świąt nie czuję tego klimatu. Nawet lampki wiszące za moimi plecami niedużo dają. To wszystko wina sklepów, galerii i miast, które już od miesięcy są przygotowane do świąt. Kiedyś, gdy byłam mała czułam klimat świąt cały tydzień, dziś nie mam pojęcia czy w ogóle go poczuje. No, ale nic. Trzeba cieszyć się wolnością, chwilą spokoju i rodziną. 

Nasz żywy iglak, stojący już teraz na komodzie.
Cześć, jestem bombką i fruwam na choince.
Lampki na choince, które ubóstwiam. Nic tak ładnie nie wygląda jak świecące nocą lampki.
I kolejne <3
No i standardowo mój pokój musi być choć minimalnie wystrojony. W tym roku tylko lampki. Całkiem nowe i trochę za ciemne, by czytać pod nimi książki, ale to nic.

Wiecie co moim zdaniem w świętach jest najważniejsze? Nie, nie prezenty, nie słodycze i jedzenie, choć to też lubię. Zgoda, odrzucenie na bok całej nienawiści i cieszenie się życiem. To dla mnie taki czas, kiedy wszyscy ludzie są po prostu ludźmi. Dlatego tak lubię ten czas. Bo jest przede wszystkim radosny <33. 
Miałam filmik ze strojenia całego domu, ładnie sklejony i gotowy do wrzucenia, ale od dwóch dni YouTube w raz z moim internetem się buntują i nic na to nie poradzę. Szkoda, bo w sumie cała robota pójdzie na marne. Chyba, że Youtubowi się jeszcze odwidzi, wtedy dorzucę do notki. Muszę podkreślić też to, że zanim opublikowałam tą notkę, minęło pół godziny. Czyżby to przez ten wiatr?
Tym oto gestem zakańczam notkę i ruszam do kuchennych bojów. Nie będę już pisać notki z życzeniami jak co roku, dlatego skromnie chciałabym wam życzyć: WESOŁYCH ŚWIĄT <3

piątek, 19 grudnia 2014

Prezentowo

Ostatni tydzień był jednocześnie i smutny i radosny. Ostatecznie jednak zachowałam dobry humor, a to wszystko dzięki zbliżającym się świętą, oczekiwaniu na braci, którzy przyjadą z Norwegii, i powrotowi do domu w raz z myszoskoczkami na tylnym siedzeniu auta (co oznacza: brak mdlejących i wymiotujących tłumów w pociągach!).

Telefonowo z ostatnich dni. 1. "Po co marznąć na jarmarku?" - co popieram! 2. Prezent od Lunatyczki, który został schowany pod moim misiem. Żel pod prysznic z hello kitty. 3. Choinka na psim polu. 

Tylko ja potrafię wyliczyć pieniądze na prezenty tak, aby mój stan finansowy wynosił -1 gr. (który pani w Biedronce mi odpuściła). Jestem bossem, bo kupiłam to, co chciałam. Prezenty dla rodziny leżą zapakowane w szafie, a mój Aruś i współlokatorzy już je dostali. Mówiłam wam kiedyś, że uwielbiam robić komuś niespodzianki? (sama ich nie znoszę) Myślę, że do takich niespodziankowych, mogę zaliczyć prezenty Krawca i Lunatyczki, a już szczególnie Krawca. Wmówiłam mu, że dostanie pod choinkę wielkiego kuta*a. Uznajmy, że karnego, bo wyjdzie, że się wulgarnie wyrażam. Cholera. I tak się wulgarnie wyrażam. Trudno. Paczkę uformowałam tak, aby rzeczywiście był w jego kształcie i umieściłam ją pod prysznicem. Oczywiście nie będę mówić co to był za prezent. Na pewno przydatny na samotne, męskie noce. Czyli z erotycznym jajcem, prosto z serca od Arusia i mnie.
Luncia dostała ode mnie kubek, który menda wcześniej odkryła, ale na pewno nie spodziewała się długopisu, ręcznie robionych ciasteczek z lukrem i żelków.

Prezent dla Lunatyczki w który włożyłam dużo serca :3
Świeżo wystrojone, kruche ciacha. Ufo-kosmita miś na dole? :o
Podczas strojenia ciasteczek. Nigdy nie zapomnę, jak twardą szczoteczką musiałam myć sobie usta, bo najadłam się za dużo barwników D: Nie, nie lukru. BARWNIKÓW.
Musiałam zrobić prezent także dla siebie. Bohaterowie mojego opowiadania - Nathiel i Laura <3
Bez cenzury, prezent dla Krawca.

Ze względu na niecierpliwość, również z Arusiem obdarowaliśmy się prezentami. Oczywiście i ja i on domyślaliśmy się, co dostaniemy. Zgodnie z moją prośbą i marzeniem, dostałam różanego Earl Greya i kilka innych herbat jak: Orange dream (z pomarańczą, truskawą, trawą cytrynową i hibiskusem) oraz malinową (z wielkimi malinami w środku!), a także upragnione foremki na suflety. On dostał ode mnie kaktusową kawę, czerwoną herbatę Pu-Erh i koszulkę wg. mojego projektu z napisem: "Come to the dark side, We have coffe".
Ostatnio moim ulubionym miejscem stał się sklep "Czas na herbatę" (który jak zgodnie stwierdziłyśmy z Jag, jest jak pokój życzeń - raz go nie ma, a raz jest. Po prostu znika z oczu). Prawie wszystkim w rodzinie i znajomym nakupowałam tam herbat (i przy okazji popróbowałam ich po łyżeczce, żeby nikt się nie otruł! No, przecież). Walę od dziś studencką biedę. Będę kupować tam herbatę. Najwyżej przyjdzie mi jeść suchy chleb z cukrem.
Jutro zapowiada się ciekawy dzień. Wigilia współlokatorów, kilka pyszności i przyjemności, podróż z Lunatyczką do szkoły muzycznej (w końcu pianino!) i może wieczorny powrót do domu. Reszta wyjdzie w praniu. Teraz notki będą pojawiać się częściej. Miłego weekendu <3.

czwartek, 11 grudnia 2014

Twórczo i odstresowująco

Kolejne plany na życie w mojej głowie. Rodzice choć niechętnie, zgodzili się wreszcie na moją zmianę kierunku. Maturę prawdopodobnie będę mogła pisać, tak więc: cześć, rozszerzony polski, cześć rozszerzony angielski. Jeżeli nie zdam tego semestru, a coraz częściej mam takie wrażenie, zostaję we Wrocku i szukam pracy. Na pewno będę chciała rozwinąć swoje zainteresowania, dlatego wybiorę się na jakieś zajęcia wokalistyczne.
Wszystko wzbudza we mnie strach. Motywacja do studiowania gdzieś odchodzi. Mały dół znowu gdzieś za mną idzie, ale staram się nie popadać w żadną depresję. Dużo ludzi stara się mnie przekonać, żebym spróbowała skończyć te studia, ale ja wiem, że nie dam sobie rady. Po prostu wśród tych studentów czuję się jak ciężka, pusta kłoda. Oni coś rozumieją, ja nie rozumiem nic. Uświadamianie przez innych tekstami: "no, przecież to jest łatwe, jak można tego nie umieć?!" nie pomaga. Ścisłe przedmioty to dla mnie czarna magia. Nawet dziś wstałam o 5 i stając pod drzwiami od chemii uciekłam z płaczem, tchórząc. Tak zestresowana nigdy nie byłam, dlatego swoją decyzję już podjęłam.

Wznowiłam pisanie listów. Wiem, długo z tym zwlekałam, ale uwierzcie, życie we Wrocławiu mnie nie oszczędza. Mam mało czasu na własne zainteresowania, a co dopiero na takie rzeczy.
Zrobiłam też kilka zakupów czysto prezentowych. Ta wstążka jest piękna, więc nie mogłam się jej oprzeć. W sam raz do świątecznych prezentów <33
Oczywiście zaczęłam listem do Cleo. Obiecany rysunek naszych sfeminizowanych postaci z opowiadań, które w rzeczywistości są płci męskiej (pierwotnie: Nathiel i Logan, w wersji damskiej: Natasza i Logania).
Pan krzywy ciastek. Światło się od niego dziwnie odbija, więc nie wygląda zbyt sympatycznie. Całość pokryta lukrem, który sama zrobiłam. Tyle zabawy z barwieniem i nakładaniem tego widelcem na pierniczka!
Pierniczki, które Aruś ubóstwia i co roku prosi mnie o ich upieczenie. Tym razem zrobiłam je dla niego na Mikołaja <3. Chyba trochę wypadłam z wprawy w pieczeniu!
W te święta najdroższy i najlepszy prezent dostały chyba myszoskoczki. Moja Brownie (pani myszoskoczka) jest w ciąży, więc musiałam trochę powiększyć im domek. Trzy piętrowa klatka dostarcza im teraz niezłej rozrywki.

Ostatnio gdziekolwiek nie pójdę, słyszę: "schudłaś". Śmieję się, że to pewnie ze stresu, bo przecież jem co mi wpadnie w ręce i nic nie robię. Zaskoczyła mnie nawet moja babcia, która zawsze jak mnie widziała, mówiła: "przytyłaś". Tak, szczerość starszych ludzi. Swoją drogą... ostatnio byłam u babci. Obdarowała mnie słoikami kapusty kiszonej. Możecie się ze mnie śmiać, ale jeżeli ktoś da mi talerz pełen obiadu, a obok postawi miskę z kapustą kiszoną, to zostawię obiad i zjem kapustę kiszoną. Wielbię ją ponad życie.
Całe szczęście na weekendzie nie musiałam się cisnąć w pociągach, bo rodzice z Krakowa od babci zawieźli mnie prosto do Wrocławia, a tam czekał już na mnie Aruś z mikołajkowym prezentem - wielkim misiem! Teraz Aruś się śmieję, że mając dwa wielkie miśki w łóżku (no, bo ej! Ten stary może czuć się samotny!), zajmuję razem z nimi 2/3 łóżka.

Trochę zdjęć z twórczej działalności. Tworzenie lukru, pierniczki wykrajane nożem (bo nie przywiozłam ze sobą foremek :c), pakunki do paczki dla Cleo i drugi rysunek z naszymi bohaterami.

Ostatnio oszczędzam jak mogę, bo czeka mnie wielkie, świąteczne kupowanie. Dzisiaj jak co roku przysiadłam z listą na kolanach i zaczęłam wypisywać co komu kupię. Myślę, że najfajniejszym prezentem, póki co, są koszulki z własnym nadrukiem dla moich braci i wielka ramka ze zdjęciami rodzinnymi! <3 Mam tylko nadzieję, że na wszystko wystarczy mi pieniędzy.
Ostatni tydzień minął mi pod znakiem lekkiego obijania się i spotkań towarzyskich. To właśnie teraz potrzebuję najwięcej spotkań z ludźmi i zamykania się w świecie wyobraźni. Za sobą mam wypad na piwo z paczką i kino z Jag z którą oglądałyśmy horror pod tytułem: "Jessabelle". Nienawidzę horrorów, bo po nich sikam w gacie - brzydko mówiąc, ale ten nie był taki straszny i można powiedzieć, że częściowo przełamywał schematy horroru. Tylko zakończenie jakieś takie bezpłciowe. Dzięki ci Jag za mile spędzony czas <3 musimy to powtórzyć! Byle, żebym znowu nie zgubiła telefonu - który na szczęście znalazł się w biurze rzeczy zagubionych.

Pan miś od Arusia, różyczka i ogromne toffifee <33
"Pod latarniami" - słynie z wielkiego wyboru piw. Tamtego wieczora z moją paczką, degustowałam kokosowe (smakowało jak mydło), imbirowo-gruszkowe, malinowe, miodowe i najlepsze z nich - truskawkowe. Nie wspomnę o Arusia "czarnej dziurze". Co to w ogóle za nazwa dla piwa :o?
Nasza czwórka (ukryty i przyczajony Krawiec, Aruś, Niku i ja) w barze/restauracji, gdzie ostatnio najchętniej przebywam. Siedzieliśmy tam do północy.

Sytuacją, której stamtąd nie zapomnę to na pewno to, jak zabrakło papieru w damskiej toalecie i postanowiłam zorganizować super misję pod tytułem: ukraść papier z męskiej. Nigdy nie zapomnę miny gościa z którym zderzyłam się w drzwiach, gdy stamtąd wybiegałam. On: poker face, ja: close enough.
Ostatnio moje gardło cierpi. Czas chyba przestać wyć na cały dom ulubione piosenki i dać odpocząć głosowi. Jutro wybieram się na świąteczne zakupy i jadę do domu. Właśnie tego teraz potrzebuję - obecności rodziców. Miłego weekendu <33.

sobota, 6 grudnia 2014

Wrocław - miasto spotkań

Ostatnio wpadła mi do głowy nowa myśl.
Coraz bardziej męczę się na bezpieczeństwie żywności. To, że w żadnym stopniu nie jestem ścisłowcem pogrąża mnie aż za bardzo. Myślałam, że będzie dobrze, ale ogrom fizyki i chemii mnie przerasta. W każdy czwartek, wstając o 5 rano, przeżywam męki i chcę uciec jak najdalej stąd. Czuję się jak skazaniec, bo nie robię tego, co lubię. Jestem totalną humanistką i językowcem, czego przecież nie zmienię. Jeżeli będzie taka możliwość, chcę spróbować napisać maturę rozszerzoną z polskiego i angielskiego, a następnie wynieść się na kierunek o nazwie: twórcze pisanie i edytorstwo. To by było coś dla mnie. Boję się, że nie dam rady zdać pierwszego semestru bezpieczeństwa żywności. Jeżeli tak będzie - znajdę pracę we Wrocku i przeczekam. Jeżeli nie, skończę ten rok. Ta myśl rozświetla odrobinę moje życie, choć wiem, że wiele osób z mojej rodziny nie popiera tej decyzji. Na szczęście wsparcie wciąż mam w Arusiu.

Oto ja i winowajczynie mojego ostatniego wypadu - Roksa i Kinga. Jakiś tydzień temu wyciągnęły mnie na piwo, a skończyłyśmy... w barze karaoke!

Do tej pory nie pamiętam, jak nazywał się bar w którym byliśmy, na szczęście po wielu trudach w raz z Arusiem go odnalazłam. Znajduje się w piwnicy pewnej kawiarni, jest mały i przytulny - przychodzi tam mało osób, dzięki czemu nie ma tłoku i jest rodzinny klimat.
Początkowo piłyśmy z dziewczynami tylko piwo i słuchałyśmy. Wszyscy mieli takie cudowne głosy, że z chęcią posłałabym ich do jakiegoś X-factora! Oczywiście w końcu sama poszłam coś zaśpiewać. To był chyba błąd mojego życia haha. Wybrałam: "What does the fox say?" i ponoć zrobiłam furorę samymi wydawanymi przez siebie dźwiękami (typu: ring ding ding ding, pow pow pow). Po występie jacyś goście przybijali mi piąteczki, a dziewczyny twierdziły, że wszyscy mi klaskali jak szaleni. Nie zauważyłam tego, bo byłam za bardzo skupiona na tekście.

W przerwie na reklamę: wczorajszy wypad z Arusiem do knajpy o nazwie: "Pod latarniami". Miejsce, gdzie jest ogromna ilość różnych piw (58 rodzajów?). Piłam tam truskawkowe. To tam zobaczyłam pierwszy raz w życiu całujących się gejów. Byłam w szoku. Całą noc jakiś widywaliśmy. Nie wiedziałam, że jest ich aż tylu.

Dopiero teraz wiem skąd wzięła się nazwa: "Wrocław - miasto spotkań". W czwartek spotkaliśmy na mieście tylu cudownych ludzi! Robiliśmy sobie z nimi słit focie, rozmawialiśmy i tuliliśmy się z nimi. Idąc po mieście, odzywali się do ciebie obcy, którzy zachowywali się, jakby znali cię całe życie. Niesamowite.
Czas minął naprawdę szybko. Przy powrocie, zaliczyłyśmy KFC i McDonalda, więc na przystanku znalazłyśmy się dopiero o 3 w nocy. Tam też spotkałyśmy kilka ciekawych osobistości. Np. gościa, który widział szczury latające pod ławką. Wąchał szalik Roksy i stwierdził, że zawsze wąha nowo poznane osoby XD. Stwierdził też, że jego autobus przyjedzie za godzinę i wybiera się do domu z nami.

Symbol ostatniej, stresującej nauki i herbatka pomarańczowo-cynamonowo-goździkowa, om nom nom! <33 Na stole notatki z tkanek roślinnych.

Ten tydzień był maksymalnie stresujący. 3 kolokwia, wejściówki i brak czasu wolnego dla siebie. Do tego inne problemy związane ze znajomymi. Życie od września mnie nie oszczędza. Cały czas pokazuje mi, że to już nie dzieciństwo, a dorosłość i wszystkie sprawy trzeba brać w swoje ręce. W tym miejscu dziękuję Arusiowi, który był w tym tygodniu na moje każde zawołanie. Gdy było mi źle, przyjechał do mnie na Grunwald i zabrał mnie do kawiarni (bo słodkości zawsze poprawiają humor Naffa :c). Gdy było mi smutno, przyjechał po mnie i zabrał mnie do domu. Cieszę się, że go mam, bo tak jak nigdy nie potrafiłam się przed nikim otworzyć, tak mu mogę powiedzieć wszystko. Każdemu życzę takiej osoby i miłości <33.

Huehue. Jedzenie. Musiałam. Lody były przepyszne (Grycan ogólnie robi najlepsze lody jak dla mnie <3), ciastko owsiane z żurawiną nie przypadło mi do gustu, za rurkę z bitą śmietaną bym zabiła, a soczek witaminowy z truskawkami i pomarańczami był mega orzeźwiający!
A to coś, za co miałam ochotę równocześnie zabić i wytulić Arusia. Moim marzeniem od zawsze było pójść na któryś z moich ulubionych musicali. Okazało się, że Metro będzie we Wrocławiu 25 stycznia. Aruś pognał dla mnie po bilet. Tylko dlaczego tyle pieniędzy D: ? 

Następny tydzień zapowiada się całkiem miło. We wtorek spotkanie z Niku, środa kino i "Jessabelle" razem z Jag, czwartek być może znowu bar karaoke, a na weekend zostaję we Wrocku i idę ze swoimi współlokatorami na jakieś piwo :3. Na szczęscie nie mam zbyt dużo nauki. Weekend spędzę nad nauką fizyki, zoologii i na pisaniu listów. Powoli zbieram też kasę na prezenty pod choinkę. A może w tym roku znów zrobić pierniczkową pocztę dla bloggerów? <33