czwartek, 28 sierpnia 2014

Szalone spotkania

Dni lecą jak szalone. Dzieje się tyle, że czasami sama nie nadążam za życiem. Już jutro wyniki z egzaminów zawodowych. Nie wiem czemu, ale nie obchodzi mnie, czy zdam, czy nie. Osiągnęłam już to, co chciałam osiągnąć. Zawsze mogę przecież spróbować za rok.
Czeka mnie teraz wiele wydarzeń. 6 września zjeżdża do nas Gosiek z Anglii. Będziemy pomagać jej szukać sukni ślubnej! Oprócz tego, wybieramy się do Luśki i Aneci na parapetówkę do Zielonej Góry! Żałuję tylko tego, że nasze drogi się rozejdą i rzadziej będziemy się spotykać :c ze starej ekipy będę miała przy sobie tylko Krawca. Kontaktów jednak z nikim zrywać nie będę! Za bardzo ich wszystkich kocham!

Mikado, które przywiozła mi z Niemiec mama. Uwielbiam ten smak! Uważam, że Mikado jest smaczniejsze od pocky. Szczególnie lubię smak białej czekolady i orzechowy.
Moje wątpliwości odnośnie tego, co tak naprawdę rośnie mi w doniczce - czy chwasty, czy lawenda - zostały rozwiane. Właśnie zakwitła pierwsza łodyżka! 
Kupiony w Niemczech syrop karmelowy do kawy i wczorajsza kawka z Luśką. Om nom nom.
Gdy mama była na zakupach w Niemczech, to mi przypadło w udziale robienie obiadu. Postanowiłam upiec z cebulką i papryką ziemniaczki oraz zrobić pseudo devolaye z masełem i serem. 
Moje nowe... rękawiczki bez palców. Zakochałam się w nich!

Powyżej takie... drobne głupoty z ostatnich dni. Jak widać - znowu dużo żarcia.
Byłam z rodzicami na zakupach w ZG, wobec czego uzbroiłam się w nowe, czarne rzeczy. Śmiejcie się, ale czarny to mój ulubiony kolor. Pasuje w końcu do wszystkiego! Od lat Luśka walczy ze mną o to, abym w końcu kupiła sobie inną sukienkę, niż w kolorze czarnym haha. Nie raz było już od tego blisko, ale nic nie pobije mocy mrocznego koloru! Nabyłam czarno-białą koszulę, czarną narzutkę (taka cienka, a taka ciepła!), dwie pary czarnych spodni, czarne baleriny i rękawiczki powyżej. Czarny jak widać, dominuje w moim życiu, ale tylko nad ciuchami! Na ogół ze mnie wesoła osóbka.

Zdjęcia z ostatniego grilla, na który trafiłam zaraz po zakupach. Oczywiście musiałam ubrać się w nowe rzeczy XD. Osób miało być o wiele więcej, ale ostatecznie skończyliśmy na ogródku Luśki w czwórkę.
Nasza fantastyczna czwórka. Nieważne w jakiej ilości, ważne, że zawsze jest śmiesznie <3
Mam nadzieję, że za to zdjęcie Krawiec mnie nie zabije XD. Mistrz drugiego planu - Naff.

Fenomenem grilla był latający chleb Luśki i nowy śmiech Krawca. Wypiliśmy po piwie, zjedliśmy czystą kiełbasę bez konserwantów i porozmawialiśmy jak ludzie. Nie można oczywiście pominąć szalonych fotek, po których Krawiec uznał, że jestem mistrzem min. Ta elastyczna twarz, skłonna do zmian! Idę do "Mam talent".
Ostatnio bardzo dużo czasu spędzam ze znajomymi. W sumie się sobie nie dziwię. Aruś pojechał do siebie, a mnie siedzenie samej w domu zwyczajnie nudzi! Poza tym korzystam z czasu, póki jeszcze mogę, bo potem czekają mnie studia i siedzenie na zajęciach od 7 do 20 :c.
Prawie codziennie jesteśmy albo na boisku, albo przed domem kultury i dopingujemy Krawca w robieniu tzw. przeze mnie: Tomków, Tomaszów (org. koło Thomasa). Czasem sama poćwiczę trochę breakowych top rocków, co na razie nie wychodzi mi zbyt ładnie. Bgirl, to ja chyba nie będę XD.

Zdjęcia z wczorajszego, szalonego dnia, spędzonego z Krawcem, Dawidem i Luśką!
Jestem mistrzem trzech koszul!
Stwierdzam, że Dawid to fotogeniczna osoba! Byłby dobrym modelem. Wiecie, że idzie dopiero do 3 klasy gimnazjum? Nie wygląda, prawda?
Chodź tu, Dawdos, wyczochram ci włosy. 
No, to teraz mała zamiana ról. Naff - mina fochniętego dziecka.
Dawdos, Naff i... miotła. 
Zdjęcie, które miało sprawdzić, kto ma najbielsze zęby. Taki test blendameda!
Wspominaliśmy ostatnio, jak Krawiec na gastronomii się wygłupiał i udawał zjaranego, chilloutowego gościa. Właśnie taki gest i minę robił! Tacy chilloutowi na tym zdjęciu >D
Chociaż jedno, normalne zdjęcie. Wszyscy tak pięknie wyszli, że aż się wzruszyłam :c nawet ja, wyglądam jak człowiek!
Om nom nom nom. Rafaello!

Wczoraj był totalnie hardkorowy i zabawny dzień. Zaczęło się niewinnie, bo od kartonów. Boję się sznurówek Dawodsa po ostatnim razie. Chciał mnie wkurzyć i ciągle rozwiązywał mi buty, a gdy ja to zrobiłam, zahaczyłam o metalową część sznurówki i oderwałam sobie skórę z palca D: ała.
Powracając. Lataliśmy za sobą po boisku z miotłą, ubieraliśmy koszule, które Luśka przywiozła dla mnie i Arusia - Dawdos w jednej wyglądał jak sprzątacz, na dodatek z miotłą latał! Oczywiście Krawiec podwinął mi jedną z nich! Niestety, jeżeli chodzi o gusta koszulowe, to mamy podobne >D. Tylko... Naff, dlaczego nosisz męskie koszule? :o
Kłócenie się o to, kto ma bielsze zęby, dzikie tańce z miotłą na środku boiska, gwałty powietrza i biednej maty, Tomki, zdjęcia, śmiech. Jeden z najlepszych, ostatnich dni! Chcę takich więcej.

sobota, 23 sierpnia 2014

Radosno-smutne dni

Współczuję tym, którzy muszą powoli szykować się do szkoły. Ja na szczęście rozpoczęcie roku akademickiego mam dopiero 29 września. W mojej byłej szkole będę musiała się pojawić tylko 29 sierpnia, aby dowiedzieć się, czy zdałam egzaminy zawodowe. Moją byłą klasą będę widziała ostatni raz, co mnie niesamowicie cieszy. Czas zacząć życie w nowym miejscu z nowymi osobami.
Ostatnie dni przeplatane są i smutkami i radością. Jednym ze smutków jest podróż Arusia do domu na Podkarpacie. Trochę mi się za nim tęskni, w końcu mieszkał ze mną całe pół roku. Codziennie jedliśmy wspólne śniadania, chodziliśmy na spacery, tuliliśmy się. Dziwnie jest siedzieć na skypie z myślą, że znowu dzieli nas te straszne 500 km i nic z tym nie możemy zrobić. Czuję się jak za czasów naszego związku na odległość. Mam nadzieję, że Aruś szybko wróci!

Śliczna różyczka, którą dostałam od Arusia przed wyjazdem :c

Teraz trochę o jednym ze szczęśliwszych zdarzeń. 3 dni pod rząd, chodziłam z Krawcem na treningi break dance. Uznałam, że i tak nie mam nic do roboty, a poruszać się zawsze można. 
Nauczyłam się robić kilku top rocków, ale... wychodzą mi tragicznie. Taniec chyba nie jest dla mnie! Moje ruchy nagrane na kamerze przypominają mi trochę pijaną małpę w zoo. 

Krawiec i jego freeze.

Ostatnio wpadliśmy ze znajomymi na pomysł, aby wybrać się w odwiedziny do naszej wychowawczyni. Za czasów szkoły była dla całej naszej klasy drugą mamą!
Gdy witaliśmy się na dworze z jej córką, przedstawiła nas jako: "moje dzieci", co było naprawdę kochane. Obiecaliśmy sobie, że będziemy czasem do niej wpadać. O takich osobach po prostu się nie zapomina.

Pyszna tarta z słodkim nadzieniem i kwaśnymi jeżynami <3 niebo w gębie.

Długo rozmawialiśmy o przyszłości, o wakacjach i o tym co się działo. Przy okazji wypiliśmy kawę i pozapisywaliśmy kilka cennych przepisów, jak ten na tartę powyżej, czy tzw. portierówkę z piwa i spirytusu, mającą posmak czekolady. Czuliśmy się jak w szkole, siedząc przy stole z kartkami i długopisami, haha! Odwiedziny będę wspominać mile!

A to ostatni punkt dzisiejszego dnia. Kręcenie tzw. "5 ingredients challenge".

Specjalnie do nakręcenia tegoż wyzwania, ściągnęłam do siebie Lunatyczkę. Wyzwanie było wymyślone przez nas i polegało na tym, że wybierałyśmy po 5 składników, które spożyjemy. Niektóre z propozycji były mieszanką różnych, wstrętnych lub hardkorowych rzeczy, czasami był to jeden składnik. 5 propozycja była koktajlem z pięciu różnych składników - chyba najgorsza rzecz, jaką w życiu spożywałam. Było dużo śmiechu i szaleństwa. Niedługo zamierzam skleić to w całość i wstawić na YouTube. Powstanie też wiele, wiele innych challengów. Ostatnio mam na nie manię!
Jutrzejszy dzień będzie ciekawy. Rano jedziemy na zakupy, a wieczorem spotykam się ze znajomymi na grillu. Wszyscy powoli wracają z wakacji, co mnie cieszy, bo bardzo się za niektórymi osobami stęskniłam!
A wy jak spędzacie resztkę wakacji? Macie jeszcze jakieś plany?

czwartek, 21 sierpnia 2014

Znaleźliśmy!

Co prawda z małym opóźnieniem i wielką dziurą w pamięci, ale... w końcu przybywam z wrocławską notką. Mieszkanie na szczęście znalezione. Nie musieliśmy daleko szukać, od razu nam się spodobało. Mieliśmy aż 5 mieszkań do zwiedzenia z czego zwiedziliśmy 2, bo połowa nas wyrolowała. A, bo to już nieaktualna oferta, a, bo ja w pracy do 23 jednak jestem, więc nie dzisiaj. Najgorsze jest to, że dzwonisz dzień wcześniej i się umawiasz, a tu takie numery. Mniejsza. Mieszkanie naprawdę świetne. Pokój mój i Arusia jest dwa razy większy, niż mój własny, mamy też mały balkon. Całe życie mieszkałam w ciemnym pokoju, teraz w południe będzie mi świecić słoneczko. Wszyscy mieliśmy odmienne priorytety. Ja, jarałam się perspektywą kuchni i nową kuchenką, Krawiec wygodnym tronem.
Okolica spokojna, zielona. W pobliżu netto, lidl, biedronka i samo centrum Psiego Pola. Blisko apteka, zoologiczny (priorytety) - jest dobrze. Na uniwerki nie tak znowu daleko. Ja będę miała ok. 30 minut dojazdu i ok. 10 min. na dojście do celu. Właściciele naprawdę świetni. Mówili prosto z mostu jak jest i nie mydlili nam oczu. Cena przystępna, bo na łepka ok. 525 zł. Wprowadzamy się ok. 10 września!

Okolica naszego mieszkania. Tak bardzo zielono. Nasza klatka ostatnia!
Krawiec i jego epickie miny, Aruś i jego: mam dosyć tych zdjęć.
Krawiec ludojad i spółka >D
Dużo śmiechu z Orihime!
Ich czworo. Przyszli współlokatorzy >D Naff, Krawiec, Lunatyczka i Aruś.

Zdjęcia robiliśmy w trakcie oczekiwania na inną właścicielkę, która miała mieszkanie do wynajęcia dwie klatki dalej. Takie dziwne zrządzenie losu.
Poza ciągłym chodzeniem i zastanawianiem się nad domem, spędziliśmy całkiem fajny czas. Byliśmy w KFC, chodziliśmy po galerii dominikańskiej, Naff oczywiście podjarała się widokiem ślicznych czekoladek i musiała je kupić (jedna po 2 zł), pomimo tego, że nie były zbyt dobre. Były śmieszne rozmowy, "mam ochotę na loda", surfowanie po autobusie, Matrix w tramwaju pod łokciem Krawca, wypad na Halę Stulecia (moje ulubione miejsce ostatnimi czasy. Od mojego uniwerka mam niedaleko, więc będę chodzić!), granie przez Lunatyczkę na skrzypcach dramatycznych melodii, brejki Krawca przy fontannie, wycie japońskich shitów przez Naffa, "wypadające odbyty" (nie pytajcie), luźne gumy i wspomnienia. Tak bardzo fajnie! Wiem, że jako współlokatorzy się dogadamy. Już nie mogę doczekać się przeprowadzki.

Mała przerwa w KyFyCy. Pinia colada. Piliście? Zarąbista.
 Pudełeczko z tajemniczymi czekoladkami. Nie mogłam się oprzeć, jak je zobaczyłam!
Motylek z białej czekolady z pomarańczowym nadzieniem. Nie taki zły, choć sztuczny.
Serce, które choć ładnie wygląda jest okropne w smaku D:
Krawiec z językiem a'la symulator kozy. W tle Naff.
Wtf? Mi robisz zdjęcie? Czekaj, włosy sobie ułożę.
Krawiec i summer freeze na tle fontanny!
Epickie fontanny z Hali Stulecia.
Fontanny wśród zachodzącego słońca. Takie piękne.

A dzisiaj spędziliśmy cały dzień, ucząc się brejkować razem z Krawcem. Nie, ten taniec nie jest dla mnie. Mój wiek i forma zaczynają mnie dobijać. Spróbowałam zrobić mostek, który kiedyś robiłam bez problemu. Owszem, zrobiłam go, ale jak padłam na ziemię, tak 15 minut z niej nie wstawałam, bo coś mi się stało z plecami. Myślałam, że się już nie podniosę D: jedyne co umiem, to przewrót w tył na Black Widow z machnięciem rudymi włosami, ahaha. Oczywiście nie obeszło się bez ran wojennych. Było jednak zabawnie. Krawiec uczył nas top rocków, three stepów, six stepów... ciężka sprawa, ale może kiedyś uda nam się opanować! Jutro też będziemy ćwiczyć, życzcie mi tego, abym się nie połamała!

czwartek, 14 sierpnia 2014

Szukając mieszkania...

Często jest tak, że mamy ochotę na coś słodkiego. Nie jesteśmy jednak mistrzami pieczenia, a po czekoladę albo ciastka zwyczajnie nie chce nam się iść. Warto jest wtedy przysiąść w kuchni i leniwym ruchem stworzyć coś dobrego. Przysięgam Wam, do tworzenia babeczek i muffinek nie potrzebujecie super zdolności kulinarnych. Większość z przepisów polega na tym, że łączycie składniki suche i mokre, dajecie jakiś dodatkowy składnik, wsadzacie do pieca i... są! Pyszne, szybkie babeczki. Gwarantuję wam, że są najprostszą rzeczą do zrobienia na świecie. Polecam przepisy z www.mojewypieki.com - od nich zaczynałam. Ja już stosuję level wyższy (leniwszy) w pieczeniu. Mój sposób na robienie babeczek? Wymierzenie wszystkich składników na oko tak, żeby masa była gęsta (mąka, olej [gdy nie mam masła - też się sprawdza!], cukier, jajka, czasem mleko i przeróżne dodatki), nałożenie ich do foremek na 3/4 objętości i pieczenie.

Czekolada z toffi, kakao i malinki, czyli dzisiejszy pomysł na babeczki.

Nie wiesz jak zrobić babeczki? Bądź jak Naff! Nawal wszystkiego na raz do miski, podkradnij z szuflady mamy czekoladę, otwórz słoik z malinami zasypanymi cukrem, które niedługo będą nalewką, sypnij kakao! Zapomniałaś dodać wiórek? Posyp nimi wierzch babeczek, fajnie się spieką! Świetne, chaotyczne babeczki. Polecam. A to wszystko na dzisiejszy seans Jackassów razem z Arusiem i Krawcem. Mieliśmy babeczki, michę popcornu, arbuza, herbatę i mini kino domowe. Najlepszy seans ever.

Mini kino domowe >D

Głównym celem naszego spotkania było jednak szukanie mieszkania we Wrocku. To był już drugi dzień poszukiwań i... trzeba przyznać, że był bardziej owocny, niż wczorajszy, kiedy to pewna pani skrzyczała nas, że w ogóle do niej dzwonimy i chcemy ją na wstępie oszukać (kiedy Aruś spytał tylko o kaucję D:). Psychopaci są wszędzie. Na razie mamy 6 mieszkań i zamierzamy je wszystkie obskoczyć we wtorek. Życzcie nam powodzenia! Przeprowadzkę szykujemy na połowę września. Już nie mogę się doczekać dzikich pobudek. Jackassi dali mi wystarczająco dużo zabójczych pomysłów na męczenie współlokatorów. Odzywa się we mnie sadysta, ahahaha.

środa, 13 sierpnia 2014

Ogrom wspomnień

Zdążyłam wyleczyć psychikę po konwencie, więc jest dobrze. Mam tak wesoły humor, że idąc środkiem miasta, potrafię machać dłońmi i śpiewać japońskie piosenki. Oczywiście dalej nie zamierzam występować na scenie, ale nie zamierzam zrezygnować z tego, co kocham. Muzyka i śpiew są moim życiem, podobnie jak opowiadania, zdjęcia i gotowanie. Odkąd byłam mała, płakałam po swoich występach. Było ich tak wiele, a z żadnego nie byłam dumna. Lepiej idzie mi śpiewanie przed komputerem, rodziną, znajomymi i przy tym zostanę. Koniec, kropka. No, chyba, że za kilka lat znowu mi coś odbije.

Wczorajsze spotkanie z Lunatyczką. Dzika łapa!
 Ach, te rude włochy, rosną jak szalone!
Naff, okulary Lunatyczki i zaiste czysty zalew. Deal with it.
Szczerzyk musi być.
Oliwia udaje kaczkę, a ja ludojada z krzywymi zębami :c

Ostatnie dni mijają mi na spotkaniach ze znajomymi. Cieszę się, że przynajmniej z dwójką z nich będę miała okazję mieszkać. Z Oliwią znam się od 1 klasy podstawówki. Była pierwszą osobą z którą zapoznałam się w klasie i która podała mi dłoń. Tak naprawdę miała na imię Barbara, ale wszyscy mówili do niej Oliwia. Razem bawiłyśmy się na podwórku szkolnym w pokemony i psy. Uwielbiałyśmy odgrywać w zacisznych miejscach scenki i wymyślać własne historie. Pod koniec podstawówki zaczęłyśmy wspólnie pisać opowiadanie potterowskie. Nawet dziś pamiętam, jak chłopacy z klasy ukradli nam je, a my goniłyśmy ich wytrwale po całym boisku! Naszą stałą, dziwną miejscówką, była stara jarzębina pod szkołą i ubikacja, gdzie jak małe łobuzy, rzucałyśmy w ludźmi papierem toaletowym. Pamiętam, że Oliwia rozwaliła drzwi od toalety, a ja sedes, za co nam się dostało. Zabawne wspomnienia! Nasz kontakt urwał się na czas gimnazjum i szkoły średniej, ale kilka miesięcy temu wróciłyśmy do znajomości. Nic się nie zmieniło. Dalej jesteśmy fankami opowiadań, dalej dzielimy się szalonymi pomysłami, odgrywamy scenki i wariujemy! To naprawdę fajne! 

W przerywniku: nowy album z Rossmana za 12,99! Będą tam zdjęcia moje i Arusia C:
Pierwsze zdjęcia :3. Na razie 25, a ma być ich ok. 100!

W garderobie moich rodziców od wielu lat stoi wielkie, stare pudło z albumami. Są tam zdjęcia z ich ślubu, dzieciństwa, zdjęcia z dzieciństwa moich braci oraz moje i wiele, wiele innych. To pudło to wielki, rodzinny skarb, ogrom cudownych wspomnień! Kiedyś zdjęcia robili rodzice, dziś robię je ja. Dbam o to, by co jakiś czas w jakimś rodzinnym albumie pojawiały się nowe fotki. Teraz już rzadko kto tak robi. Ludzie polegają na komputerach. Chowają je w otchłani laptopów, a przecież nie są one wiecznie, kiedyś się zepsują i usuną wszystkie wspomnienia. Myślę, że warto od czasu do czasu wydać te kilka złotych na parę fotek. Jak mam sobie pomyśleć, że kiedyś będę miała dzieci i będą zacieszać z oglądanych zdjęć tak jak ja, to... czemu nie?! Gromadzenie wspomnień to moja domena. 

Zostałam dziś zaproszona na kawę przez Luśkę <3 Bardzo mile spędzona godzinka.
No i mega kalorycznego gofra z darmową bitą śmietaną >D
A wieczorem małe piwko z chłopakami nad zalewem. Fajnie jest posiedzieć, porozmawiać o tym, co ostatnio miało miejsce, o naszej przyszłości we Wrocku i oglądnąć wschód słońca w dobrym towarzystwie!

Krawca znam od przedszkola. Zawsze byliśmy outsiderami i jako małe przedszkolaki stworzyliśmy w czwórkę w raz z Niku i Maćkiem drużynę, odstającą od VIP'ów. Trzymaliśmy się z boku. Jedyne wspomnienie jakie posiadam z tych czasów, to nasza zabawa w chowanego w kanciapie z leżakami, gdzie gasiliśmy i zapalaliśmy światła, krzycząc i ciesząc się jak to dzieci. Pamiętam też, że zostaliśmy wtedy skrzyczani przez przedszkolanki. Nasza drużyna trafiła razem do podstawówki. Najczęściej szaleliśmy na wycieczkach szkolnych. Do tej pory pamiętam, jak chłopacy ukryli mnie w swoim pokoju w szafie przed kolegami, albo jak Krawiec robił mi smsowe pobudki z rana. Zawsze siedzieliśmy obok siebie na informatyce. Dopiero w gimnazjum straciliśmy kontakt, bo poszliśmy do różnych klas. Na szczęście w technikum znaleźliśmy się w tej samej klasie. Do dziś jesteśmy zgrani. Krawiec jako jedyny chłopak przeżył w naszej klasie. Lubiłam z nim czasem pogadać o czymś, co nie jest kosmetykami, ubraniami i dziewczyńskimi pierdołami. Lubiłam męskie towarzystwo, wieczorne gry w koszykówkę i zabawne rozmowy. Cieszę się, że będę mieszkać i z nim i z Lunatyczką. Już jutro będziemy szukać mieszkania, tak więc trzymajcie za nas kciuki <33.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Tragikon + kolejkon = Niucon

A zaczynało się tak niewinnie...
Tak, moi drodzy, powróciłam z najgorszego konwentu mojego życia. Niucon po raz kolejny okazał się być dla mnie tragiconem i niech wszystkie szatańskie siły mnie bronią, za rok nie chcę tam jechać. Chociaż... ponoć do trzech razy sztuka. Filmiki nagrywałam tylko z początku, potem nawet zdjęć mi się nie chciało robić. Tak więc jakiejś szczególnie wielkiej relacji nie będzie.

Najpierw pochwalę się czerwonymi włosami, które robiła mi Luśka przed wyjazdem C:
W oczekiwaniu na pociąg do Wrocławia, gdzie już spotkaliśmy mangowców.
Po 3 godzinnej walce, w końcu jest upragniony ident D: no i opaska, która wyglądała, jakby się miało na ręce akcyzę od alkoholu...
Ident z bliska. Całkiem fajny. Tym razem zwałam się Marlu, choć na konwencie byłam znana aż pod trzema pseudami. Jedni mówili do mnie Marlu, drudzy Sushi (od SadisticSushi), inni Naff XD.
Aruś i cudowna, nieporęczna mapa orientacyjna w formacie A3 z mini literkami, których moje ślepe oczy nie mogły rozczytać. Czułam się, jakbym miała mapę skarbów w łapkach.

Prawie jak każdy konwent ratowali wspaniali ludzie, chociaż oczywiście znalazły się też toksyczne osoby, które sprawiały, że dostawałam nerwicy i miałam ochotę powiedzieć im: wyjdź, tam są drzwi.
Poznaliśmy np. gości, którzy ładowali z nami telefony w szatni. Jeden z nich udawał babcię klozetową i do każdego wystawiał kubek, mówiąc: "daj pan", a potem dodawał na koniec: "dziękujemy za skorzystanie z naszych usług!", "gorąca woda specjalnie dla naszych klientów" (a woda była WRZĄCA, naprawdę). Ogółem najwięcej ludzi poznaliśmy w oczekiwaniu na prysznic XD. Byli też fajni mangowcy z kolejki - Jacek i Ania nie raz zatrzymywali się na konwencie, żeby z nami porozmawiać. Było dużo osób z którymi się tuliliśmy, było narzekanie o 30 gr. za wrzątek z ludźmi, jedząc wspólnie wstrętne zupki chińskie. Zostałam nazwana kilka razy słodkim kotkiem!
Oczywiście czym by był konwent bez DDR'a? Tańczyliśmy jak szaleni.
Przyznaję, na panelach byłam tylko dwóch, częściej łaziłam z Arusiem po Wrocku, huśtałam się w nocy w parku, rozmawiałam z ludźmi i chodziłam po konwencie.

W naszym przemiłym, wrocławskim parku, gdzie odpoczywaliśmy, a nawet odsypialiśmy konwent.
Jedyną blogerką, którą spotkałam była Tabitha! Dziękuję za miłą rozmowę i huga <3. Żałuję, że nie spotkałam reszty :c następnym razem biorę numery telefonów!

Organizacja leżała bardziej, niż kiedykolwiek. Zacznę od tego, że w sleeproomie, który mieliśmy zaklepany jako grupa, nie było miejsca dla AŻ 30 osób, a na korytarzach zwyczajnie zabronili spać. Że co?
Na szczęście szkoły były dwie. Upchnęliśmy się jakoś z Arusiem w miejscu, gdzie prawie nikogo nie było: w szatni. Mieliśmy tam zabawną grupę ludzi. Śmialiśmy się do 4 nad ranem. Z głupia wpadliśmy na pomysł, aby powiesić kartkę na drzwiach o treści "nieczynne!". Ludzie i tak jednak przychodzili pod prysznic. Najgorsze jest to, że o 5 nad ranem wpadli do nas orgowie i zaczęli mieć ból dupy o kartkę i o to, że drzwi są zamknięte. OK, kartka była chamska, choć dla żartu (pryszniców w szkole było ok. 15). Poza tym niesamowicie się zdziwiliśmy, bo nikt nie zamknął drzwi. Po prostu trudno się je otwierało, a to, że ktoś jest sierotą i nie umie ich mocniej pchnąć, to nie nasza wina. Zostaliśmy wyproszeni z szatni i wylądowaliśmy z Arusiem w rogu jakiegoś ciasnego korytarza. To nie wszystko. Natknęłam się na kilku chamskich ludzi od organizacji. Wbija ci ochrona do łazienki. Mają gdzieś, że była KOLEJKA i jeszcze jeden potrafił do mnie powiedzieć: "odsuń się od umywalki, koleżanko". Pominę to, że było tam milion umywalek. Dlaczego akurat ta, przy której się już rozłożyłam? Gościu chyba koniecznie chciał pokazać, że stoi wyżej.
Dołączając kolejne rzeczy. W kolejce staliśmy 3 godziny, a niektórzy ludzie stali tam aż do wieczora!
Był problem z prądem, a jak się pytałeś o coś organizatorów, to każdy miał inną wersję zdarzeń - totalny chaos. Ponoć cosplay się opóźnił, a uczestnicy mieli tak niedogodne warunki, że szczerze im współczuję. Słyszałam, że ponad 12 osób omdlało. Sama byłam za sceną przed Cover Music Festivalem i nie szło tam wytrzymać!
Kolejna rzecz. Była próba do Cover Music Festivalu na którym mieliśmy śpiewać. Akurat ja i moja koleżanka zostałyśmy w tej próbie pominięte. Fajnie, weź wyjdź na scenę na hardkora i zaśpiewaj, nie znając możliwości mikrofonu, tym bardziej, że miałam sklejkę piosenek, którą śpiewało się raz głośniej, raz ciszej. Powód? Bo już próba cosplayu - nieważne, że przez godzinę organizacja się opieprzała.
Można do tego doliczyć szereg innych niepowodzeń i przypałów, ale tu zaprzestanę.

Ja i moje naćpane oczy w auli, gdzie odbywała się próba do Cover Music Festivalu.
Morski kot i Naff na scenie, podczas duetu w Cover Music Festivalu.

Miałam też swoje własne porażki. Mimo tego, że fajnie spędziłam czas w studiu nagrań, byłam cholernie niezadowolona ze swojego śpiewu. Jak Cas puścił mi nagrania poprzednich osób, to... zgasiłam się i straciłam wiarę w to, że umiem śpiewać. Na dodatek moje nagrania szwankowały i był problem z ich sklejeniem. Przynajmniej było wesoło. Rozmowy, ryba - było tam takie wielkie akwarium i ryba zrobiła nam trolla. Udała, że zdechła, a potem zmartwychwstała. Eeeem... mniejsza.
Cover Music Festival był nieudany. Śpiewałam z Morskim Kotem w duecie i nie byłam zbytnio zadowolona z występu. Jednak należą nam się gratulacje, bo pierwszy raz wspólnie zaśpiewałyśmy dzień przed występem. Mój osobisty show to była jeszcze większa klapa. Laptop ścinał mi podkład, zestresowałam się. Zafałszowałam moment piosenki przy którym nigdy nie fałszowałam, zgubiłam tekst, który umiałam, miałam opóźnienia w śpiewie... dosłowna tragedia! Jak tylko zeszłam ze sceny, ryczałam chyba z 2 godziny na kolanach Arusia. Kiedyś jakiś pan powiedział mi: "scena nie jest dla ciebie" i chyba się z tym zgodzę. Zostanę przy śpiewie dla samej siebie i może czasem wstawię coś na internet. Scena i integrowanie się scenicznie z ludźmi odpada. Jedyną rzeczą, która mnie pocieszyła, to to, że jak zobaczyłam nagranie, to... ludzie śpiewali ze mną "dango" i opening do Shingeki.

Naleśniory z serem ze stołówki. Jakieś to takie bez cukru było. W ogóle żarcie w stołówce nie przypadło mi do gustu i było drogie. Przykład: zwykła kiełbasa z grilla 8 zł. Wrzątek: 30 gr - czyli hejtowany hit konwentu XD.
Miliony pocky od yatty! Szkoda, że takie drogie :c. Jak tak człowiek dobrze poszukał po stoiskach, to za pocky szło zapłacić 8 zł, a za koreańskie pepero 4 zł. Po co przepłacać?
Bananowe pocky na spółkę z Morskim Kotem. Były wstrętne.
Pocky i pepero, które pobiło na głowy wszystkie smaki pocky. Nie dość, że tańsze, to lepsze.
Pierwszy raz miałam okazję spróbować Bubble Tea. Te kuleczki z sokiem pękające w ustach były cudowne. Jednak jestem odzwyczajona od słodkich napojów :c

Podsumowując. Konwent mnie podłamał i mam ich dosyć na kolejny rok. Następnym razem wybieram się gdzieś dalej. Może w końcu uda mi się pojechać do Warszawy, gdzie nigdy nie byłam, ale to nie dziś, to nie teraz - może za rok albo 2 lata. Jechanie na zupkach chińskich, żarcie słodyczy, skwar, brud, twarda podłoga i brak snu to coś, czego nie chciałabym mieć zbyt często XD. Pozdrawiam.
PS. Może skleję jakiś mini filmik z tego co miałam i wrzucę jakieś śpiewane fragmenty.