piątek, 30 sierpnia 2013

Pomysł na kubełek

Kolejny dzień z serii: rozwijam się twórczo lub lenię na całego. Nie mam pojęcia, co będę dzisiaj robić poza spotkaniem z Niku. Planuję skończyć w końcu książkę o zabójstwach księży pedofilii i chyba w tym celu zejdę na ogródek, bo dziś wyjątkowo ładna pogoda. Na pewno zacznę szycie małej maskotki urodzinowej, no i chciałabym w końcu zacząć nagrywać śpiewające wyzwanie. Tak w tajemnicy powiem, że na pierwszy ogień pójdzie "Guren no Yumiya", "My heart will go on" i "Rolling star", które już umiem. Cieszycie się? Ja nie, bo na kamerze przy śpiewaniu robię straszliwie głupie miny C:


I z tym zdjęciem, pojawia się pytanie do Was. Przed Wami przeźroczysty, mały kubełek po lodach z Zielonej Budki. Czy macie jakiś ambitny pomysł na zrobienie z tego czegoś użytku? Mam tego mnóstwo. Na razie jedyny ambitny plan, to wypełnić go ziemią i zasadzić mini kwiatuszki, ale to chyba nie jest najlepsze rozwiązanie. Specjalna nagroda wysyłkowa dla tego, kto mi podsunie najlepszy pomysł! (przekupstwo).

czwartek, 29 sierpnia 2013

Szkolny minimalizm

Dzisiejszy dzień spędziłam na całkowitym lenistwie. Jeszcze trwają wakacje, więc mi się należy! Spałam do 10, czytałam książkę Grahama (o wykastrowanym chórze i zabójstwach księży pedofilii), zaczęłam projektować mini pluszaka dla mojego kolegi na urodziny i uczyłam się piosenek do "śpiewającego wyzwania" (miesiąc gdzieś mi zejdzie, jak nie dłużej!). Żyć, nie umierać.


Tadam. Mój mały zbiór rzeczy do szkoły. Pomyślałby kto, że siedmiolatka (choć siedmiolatki mają tego sto razy więcej). Nic nie poradzę na to, że kocham wszystko, co słodko wygląda. Zeszyty co roku kupuje mi mama, a brudnopisy, załatwiam sobie sama. Zauroczyły mnie te wróżkowe motywy i... musiałam. Ołówki do rysowania na nudne lekcje muszą być, a pióro... nie umiem pisać piórem i kupiłam je tylko ze względu na cenę i słodkość! Taki szkolny minimalizm. Uważam, że jestem już na tym etapie, kiedy wiele mi przyborów nie trzeba. Tym bardziej, że to ostatni rok.

Stary, dobry dom.

Wczorajszego dnia wróciłam bardzo późno, dlatego nie miałam już ochoty na pisanie czegokolwiek. Chciałam się przede wszystkim nacieszyć rodziną i... jedzeniem. 12-godzinna jazda wykańcza. Nie czułam kręgosłupa, głowy, brzucha. Na szczęście szalony kierowca potrafił umilić czas swoimi śpiewami na cały autobus. W domu nic się nie zmieniło, poza tym, że na moim biurku leżą białe michałki i zeszyty do szkoły. No i poza tym, że KTOŚ zbił szybę w prysznicu. Jeszcze nie wiem kogo mam zabić.

Wam też mamy pakują zawsze tyle jedzenia na podróż i go nie zjadacie?

Wróciłam do domu i uświadomiłam sobie, że... niedługo zaczyna się rok szkolny. Nie chcę szkoły. Tym bardziej, że to mój ostatni w życiu rok męczarni szkolnej. Wakacje zleciały bardzo szybko i wcale na nie nie narzekam. Pierwszy raz były... ciekawe! Może to dlatego, że spędziłam je z Arusiem, a człowiek zakochany widzi wszystko w kolorowych barwach. Będę za nim tęsknić, tym bardziej, że zobaczymy się dopiero za miesiąc, ale... pocieszam się myślą, że nie będzie mieszkał ode mnie 500 km, tylko ok. 200 km i że za bilet nie będę płacić 110 zł (i 5 gr.) w dwie strony, tylko 29 zł! Żyć, nie umierać, a teraz idę cieszyć się końcówką wakacji. Au revoir.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Gdzieś za przedszkolem...

Przyznaję się bez bicia, nie pojechałam do domu. Ze mną i Arusiem jest tak zawsze. "Jadę jutro", "A nie zostaniesz jeszcze jeden dzień dłużej?", no i masz. Jednak na sto procent wracam do domu jutro. Muszę niestety zacząć się przygotowywać do szkoły. Nie, strasznie mi się to nie podoba, ale czas wrócić do rzeczywistości. Dzisiaj, żeby spędzić ze sobą ostatnie, miłe chwile wakacyjne, wybraliśmy się za przedszkole we wsi obok. Dosyć zwyczajne, ale ciche i przyjemne miejsce. Trawka, boisko, ciepła kostka brukowa, zimny lech Shandy i ciasteczka... czego chcieć więcej?

Z perspektywy siedzącego na kostce Naff'a. 
Taki tam... Naff z dwoma kitkami.
Słit focia się należy!
Próba zrobienia zdjęcia od dołu. Wychodziło z różnym skutkiem.
Zacieszona, naffowa mordka na huśtawce.
Ta mina mówi wszystko...
I ta też. Aruś uparł się, że wykona kilkaset seryjnych zdjęć i oto jestem.

Było naprawdę miło i przyjemnie, aczkolwiek żałuję, że dłużej nie pobawiłam się na placu zabaw. Aruś dobił mnie pytaniem: "To ile masz lat?", gdy czytał tablicę informacyjną. Niestety nie mam 3-7 latek, ale chętnie bym wróciła do tego czasu! Uciekam, bo chcę spędzić jeszcze trochę czasu z Arusiem. Pozdrawiam!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Dni Mielca i inne bajery

Witajcie! Naff ogłasza wszem i wobec,  że... żyje. Jak miałam wstrząs mózgu, albo dziurę w czaszce, lub mózg mi wyleciał uchem, to nic, bo mam stalowy łeb! C: I tak, wiem, że Aruś jest kochany, ale to nie zmieni faktu, że dziś rzucił mnie kotem, jak przeglądałam internet! To tak z tych mniej znaczących rzeczy. Przy okazji chciałam podziękować Nanie za cudowny, dramatyczny i zarazem romantyczny scenariusz! Takiego oczekiwałam i straszliwie polecam! <<klik>> Zapraszam do czytania.
Tymczasem co się działo wczoraj u Naff'a. Mieliście kiedyś pełnię księżyca w pokoju? Nie? Ja też nie, ale Aruś miał!

Dosyć... ciekawa i efektowna gra świateł, nie uważacie?
A taki efekt można uzyskać, jak pobawicie się trochę trybem manualnym! Pełnia jak na niebie, a to tylko ściana z gniazdkiem po lewej C:

Taki to dzień niesamowitych nieprawdopodobieństw. Księżyc na ścianie, lody sorbetowe z bitą śmietaną i sosem, fajerwerki nad głową, która bolała, jakby ktoś w nią cegłą przywalił, ciepłe słoneczko, spanie na kolanie Arusia podczas leżenia na ciepłej kostce brukowej (tak się teraz spędza msze w kościele) i ostatecznie koncert Golców.

Cudowny, malinowy sorbet do którego nie powinno się dodawać bitej śmietany, ale Naff bardzo lubi tyć!

Pominę ranek i południe, kiedy to oglądaliśmy "Przyjaciół" lub spałam, umierając na ból głowy. Prawdziwa zabawa zaczęła się, gdy pojechaliśmy arusiowym, bordowym rumakiem zwanym Tico do pizzeri. Co prawda trochę czekaliśmy, zanim jakiekolwiek miejsca się zwolnią, ale zawsze pod ręką był mielecki rynek.

Mniej więcej tak wygląda Naff, jak komuś cyka zdjęcia. Ta poza pełna pasji...
Zgięty Naff w przybliżeniu. Bez makijażu, bez wyprostowanych włosów. 
Uśmiech Arusia i to szczęście w jego oczach, gdy znalazł 50 gr. na chodniku!
I rynek mielecki, który szalenie mi się podoba. Te wielkie ławczory (czyt. ławki) i fontanny!
A, no i oświetlenie jest cudowne. Dzięki niemu mogę robić piękne, nocne zdjęcia C:
I ten moment, kiedy mój aparat powiedział: NIE. Nie będę łapał wody w górze. Sama ją łap.
No i pizza. Pizza musi być. Czym by było naffowo bez zdjęć jedzenia?

Pizzeria Margeritta to całkiem przytulne miejsce. Mam nawet jedno wspomnienie związane z nią. Zima, rok 2013, ferie Naffa. Znudzona siedzeniem w szkolnej bibliotece Arusia i spaniem na ławce, postanowiłam wyruszyć do sławnej, mieleckiej pizzeri. Wcześniej dostałam masę wskazówek dotyczących jak tam trafić od Arusia. W sumie było niedaleko, więc... na pewno mój zmysł orientacyjny mnie nie zawiedzie! W tej samej chwili powiedział do mnie: NIE. Męcz się i szukaj, znowu ci nie pomogę. Robiłam cudowne kółeczka wokół rynku, marznąc, kichając i myśląc: No, na pewno ukradli mi pizzerię! A koniec końców okazało się, że jest obok, ale w uliczce, gdzie byłam wcześniej kierowana. Wchodzę, wzdycham, zamawiam pizzę i pepsi, zwaną napojem Bogów. "Ciężki dzień?", "A żeby pan wiedział. Wasz rynek chciał mnie zabić". 
Jeżeli kiedykolwiek mnie spotkacie, nie liczcie na to, że Was gdziekolwiek zaprowadzę. Prędzej wyprowadzę, za miasto (a taki historii z wyprowadzaniem miałam mnóstwo).

Fajerwerkiiiiiiiii!


I na koniec, jedyne udane zdjęcia fajerwerek. No, cóż. Jest nawet lepiej niż rok temu w Sylwestra. Albo to mój Nikon szaleje, albo ja. Pokaz sztucznych ogni był na samo zakończenie Dni Mielca. Jeszcze wcześniej, odbył się koncert Golec Orkiestry. O dziwo, ludzi było 3 razy więcej niż na Afromentalu i nawet krzyki były głośniejsze.Taaak. Nie ma to jak dobry, polski koncert. A teraz piosenka o mnie... GDY WIDZĘ SŁODYCZE, TO KWICZĘĘĘĘ! A oczy mi świecą jak zniczeeee! - tak, bardzo się z tym utożsamiam. 
Dni Mielca udane, a jutro... niestety do domu.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Dobry guz, nie jest zły!

Naff od wczorajszego dnia nie czuje się zbyt dobrze, więc notka nie będzie zbyt długa, treściwa i ładnie napisana. Naff, jak to Naff, zdzieliła wczoraj głową w drewniane oparcie od łóżka, a potem poprawiła jeszcze uderzając nią w niski sufit. Mam wielkiego guza i przeklęty ból głowy, który co rusz przechodzi i wraca. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze i że mózg mi uchem nie wyleci!
W sumie niewiele pamiętam z wczorajszego dnia. Na pewno byłam na Dniach Mielca z Arusiem, na pewno wydaliśmy z 40 zł na McDonalda i wróciliśmy nienajedzeni, a tak na ogół to wszystko psuła głowa.

Z koncertu Afromentalu. Ci to potrafili rozruszać publiczność!

Oficjalnie wracam 27 sierpnia, ponieważ Aruś przekonał mnie, abym jeszcze trochę została. Szaleniec rzucił się na kolana przed autem, jakby się oświadczał (tak, oświadczyny w McDonaldzie, romantycznie) i zaczął mnie błagać. Jak tu nie kochać własnego chłopaka? Powrót do domu minął nam na wyciu piosenek z Króla Lwa, a wieczór na oglądaniu "Przyjaciół" - kto ich kiedyś nie oglądał? Naff Was pozdrawia i ucieka, bo jest głodna C:

sobota, 24 sierpnia 2013

Pancakes and wine

Powoli mija mi czas spędzany u Arusia. Ostatnio nie robimy nic ciekawego. Jest zimno i pochmurno, więc większość czasu poświęcamy na oglądanie anime i filmów. Wczoraj dla odmiany byliśmy na meczu ręcznej (przedtem zasuwając rowerem do Zielonej Budki, bo Naff'owi nagle zachciało się lodów) i do późna sączyliśmy rodzinnie wino porzeczkowe, oglądając Sopot Festival. Z planów na dziś, to na pewno Dni Mielca i kolejny mecz.


Poznajcie naszą wczorajszą kolację! Pancake'i robione przez siostrę Arusia z syropem z prawdziwego, amerykańskiego zdarzenia! Ciasto samo w sobie dobre, ale jeżeli chodzi o syrop... myślałam, że będzie smakował lepiej, a tymczasem to czysty cukier i chemia. Moje marzenia na temat syropu klonowego legły w gruzach :C

I na zdrowie! Za Was, za nas i wszystkich blogerów <3

czwartek, 22 sierpnia 2013

Tajemnicza paczuszka i podziękowania

Ostatnio przyszła do mnie niewielka, tajemnicza paczka. Szybko się domyśliłam, że wysłał mi ją mój przyszywany brat (taki mangowy!), który to wciągnął mnie w konwenty. Znam go naprawdę dużo czasu. 4, może 5 lat. Oczywiście poznaliśmy się przez internet, ale jak się okazało, mieszka całkiem niedaleko mnie! Co roku widywaliśmy się też na Bachanaliach fantastycznych w Zielonej Górze. Tu się po raz pierwszy spotkaliśmy.

Nasze zdjęcie z Bachanalii fantastycznych. Ciemna i jasna strona mocy! Przebieraniec Ichi i Naff z krainy Czarów!

 Piszę tą notkę, żeby mu podziękować, że tyle ze mną wytrwał haha. Za to, że mogłam mu się wyżalić, że zawsze pocieszył, powyzywał się ze mną od hentaiów (tłum. hentai=zboczeniec), że mogłam z nim krótko popisać świetne opowiadanie o zaświatach, nie skończyć go, ale dalej jarać się postaciami z niego (dziewczynka z horroru i śmierć z gitarą!), za jego reakcje gdy dostał ode mnie tykający list (myślał, że to bomba, a to był mały budzik ohoho, geniusz zła - Naff), za to, że nie ma mi za złe, że mówię na niego Ichi, a nie tak, jak inni wołają, no... Czuję, że muszę mu się jakoś odwdzięczyć! Ichi często czyta notki na naffowie, więc pewnie natknie się i na tą! Dziękuję Ci!

Najlepsza część rozpakowywania. Zabawa gazetami i bąbelkami, a jak! Nieartystyczny nieład.
A to to, co było w środku. Słoiczki z czekoladą, które zamierzam wypróbować, 
mały perfum i pudełeczko na chowanie pierdółek.

Aktualnie jestem u Arusia, a więc publikuję notki, które są już napisane. Nie chcę tracić czasu, tym bardziej, że widzimy się ostatnie dni. Chociaż kto wie, może Aruś się jeszcze u mnie pojawi. Nie może być źle! W końcu będzie studiował od tego roku we Wrocławiu. Trzymajcie się!

środa, 21 sierpnia 2013

Stare, ale ładne i pocieszające

Wpadam i zaraz wypadam. W sumie nie przewidziałam tej notki, ale przeglądając tajemnicze foldery Arusia ze zdjęciami, znalazłam taki, co to się sama nadziwić swoją słodyczą nie mogłam ohohoho. Nie. Do rzeczy. Uważam, że trzeba się jakoś dowartościowywać. Moim sposobem jest oglądanie ładnych, starych zdjęć. Możecie się śmiać, ale kiedy naprawdę miałam "wyglądowego" doła, wchodziłam do folderu o nazwie "Ładne Naffy" (Klony Naff'a!) i próbowałam sobie wmówić, że nie wyglądam tak źle, przynajmniej na zdjęciach. Jak się pewnie domyślacie, dużo z tej serii dostał Aruś, dlatego teraz kopiuję i wstawiam. Wszystkie fotki były robione z jakieś dobre 3 lata temu.

Lubię to zdjęcie. Nie mam pojęcia kto mi je zrobił, ale spałam z misiem i miałam truskawkę we włoskach, a na dodatek mam twarz jak lalka.
Blady Naff, ale fajny Naff! Z popcornem na keybordzie w tle!
Pierwszy raz na blogu, Naff w okularach. Tak, mam okulary, ale w sumie niepotrzebne. 
Miałam jakiś tam astygmatyzm na pół oka, ale moje 1,5 oka widzi, więc na cóż mi? (Czuję się jak kosmita...)

Tak wyglądałam kiedyś. Patrzę, nie wierzę i myślę, że czas coś ze sobą zrobić. Wtedy o siebie dbałam, dzisiaj trochę gorzej mi to idzie (lenistwo, tłuszcz i słodycze!). A, no i trzeba naprawić aparat, który robił takie dobre zdjęcia ohoho.
Od razu na zakończenie mówię, że u mnie nic ciekawego. Deszcz, kilogramy smażonego boczku, pudła pysznych lodów, anime (na razie Shinsekai yori), Aruś i spanie. Lenistwo w raz z rozpustą. Wielbię. Cieszmy się wakacjami, póki możemy!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Pierwszy mecz Naff'a

Przyznaję, wczorajszy dzień był jednym z fajniejszych! Tak jak już mówiłam, wybierałam się na swój pierwszy w życiu (jakikolwiek) mecz. Padło na ręczną w którą.. możecie się śmiać, ale raz w nią grałam i nigdy nie widziałam jak taki mecz rozgrywają profesjonaliści. Nie wspomnę o zasadach, o których uświadamiał mnie przez całą grę Aruś. Wiecie? Bardzo mi się to podobało. Ręce aż same chciały klaskać, gdy patrzyło się na świetne bramki mieleckiej drużyny. Podoba mi się ten sport, ale chyba nie jest dla mnie. Prędzej bym komuś oko wybiła albo pozbawiła głowy.

Jedno z niewielu, meczowych zdjęć. Te poświęcenie.

Oczywiście Naff, jak Naff, długo bez słodyczy nie wytrzyma. Aruś nagadał jej o fabryce Zielonej Budki znajdującej się w Mielcu i o tym, że są tam tańsze lody. Tanie lody?! Naprawdę?! To na co my czekamy?! I tak oto podczas przerwy meczowej, popędziliśmy na naszym bordowym rumaku zwanym Ticiem do Zielonej Budki. 

Sorbet mango, lody mascarpone i orzechowe

I oczywiście z serii: relacje smakowe Naff'a. Sorbet mangowy smakował rybą. Co za ujma dla dobrych sorbetów! Zaś orzechowy był niebiański (tak, jak zwykle zjadłam więcej niż Aruś). Mimo wszystko od Zielonej Budki wolę lody z Grycana. To jest dopiero niebo.
Druga połowa zaczęła się, nasi wygrali. Ekstremalne wrażenia i jedzenie lodów, a po meczu przejażdżka rowerowa.

W przerwie, gdzieś w parku. Zabawa cyfrówką Arusia.
Zabawa z Gimpem. Powoli zaczynam się z nim zaprzyjaźniać.

Oczywiście po drodze standardowo McDonald - tym razem zapolowaliśmy na szklankę z Coca Coli - i nocny powrót do domu. Tak nam minął dzień. Planów na dziś, jako tako nie mamy. Pozdrawiam!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Po wiejsku płynie czas

Patrzę na ostatnie komentarze i nie dowierzam. Skąd tak dużo ludzi na naffowie? Bardzo mnie cieszy, że ktoś docenia moją pracę, naprawdę. Mam ochotę zrobić coś fajnego dla moich czytelników, ale mój twórczy umysł ogranicza się na razie do myślenia nad tym, czy Aruś, który teraz kosi trawę, nie pociął sobie palców. Tak, obecnie jestem u niego w domu. Po 12 godzinach jazdy autobusem, mój tylny aspekt osobowości był zmasakrowany, a dwie godziny snu w dniu naszego wyjazdu, odrabiam do tej pory.

Sushi jedzone na szybkiego w autobusie. Miyako sushi w Krakowie - najlepsze co może być!

Tadaaam! Czas na fotorelację. Tak, dobrze widzicie. Nie ma na zdjęciach podpisów, a to tylko dlatego, że Gimp jest dla mnie wrednym programem graficznym i nie zabieram się za kombinowanie na nim C: Wróć mój laptopie, wróć mój Photoshopie!

Naff i jej napuchnięta twarz na tle mieleckiego lotniska, gdzie byliśmy na pokazie lotniczym.
Z chęcią pokazałabym Wam samoloty, ale mój zoom w lustrzance cierpi.
Aruś dostał od sióstr wielką pakę małych, czekoladowych Pocky. Jem ich więcej, niż on C:
Śliczne niebo po zachodzie słońca. Uchwycone na wieczornym spacerze z Arusiem i psem
Odnośnie psa. Lesio, któremu nie w sposób zrobić zdjęcie. Kochana psina.
No i przy okazji zwierząt. Kot Arusia, który ode mnie zwiewa C:

Nasze dni w skrócie, to jazda rowerem, spacerowanie i oglądanie anime. Cieszę się, że w jakiś sposób mogę odpocząć od codzienności, że nie wspomnę o cudownych przejażdżkach rowerowych. Kocham wieś, spokój i piękną okolicę. No i Arusia, żeby nie było!

Z wczorajszej przejażdżki rowerowej. Zostałam obdarowana różyczkami!
Różyczki w koszyczku! Lubię rowery z koszykami. I różyczki też!
Chodnikowa twórczość zrodzona z przypadku

Czas płynie powoli, miło i przyjemnie. A dziś o 16 wybieramy się na mecz piłki ręcznej! Możecie się śmiać, ale nigdy w życiu nie byłam na żadnym meczu i jestem trochę podekscytowana haha. Trzymajcie się!

sobota, 17 sierpnia 2013

Fotorelacja z wypadu nad morze

Jest takie miejsce nad morzem, gdzie jeździmy dosłownie co roku. W sumie fajna miejscówka. Zero komarów, las, 100 metrów do morza, spokój i cisza. No, ale coś za coś. Zawsze dostaję tam silnej alergii.
W te wakacje nic nie zapowiadało, że się tu wybierzemy, a tym bardziej, że Aruś z nami pojedzie. Mama lubi spontaniczne decyzję, tyle powiem. Zapraszam do notki, która będzie bardziej... zdjęciowa.

Od razu po przyjeździe, poszliśmy nad morze! Aruś i Naff na tle morskich fali
A to zdjęcie robione w południe, gdy poszliśmy całą rodzinką na plażę
A Naff ma problem z fruwającymi włosami. PS. Uwielbiam tą sukienkę!
"Oddawaj aparat!" - a włosy jak zwykle na twarzy. Ten niesforny, nadmorski wietrzyk...
Włosy powracają! Tym razem z Arusiem w tle. Mimo wszystko, kocham to zdjęcie!
Zdjęcie z drucianym rowerzystą z którym co roku mam nową fotkę haha
Druciak się na mnie lampi!
Z tej samej, ale wieczornej serii. Tym razem z tatą i mamą.
Dzieło Arusia. Zaczęło wtedy lać jak z cebra i musieliśmy się ukrywać pod parasolem lodziarni
Nasz cudowny obiad. Domowe leczo ze słoika. Kocham wyjazdowe obiady!
Przed zachodem słońca, drugiego dnia. Pamiętam, że przyszliśmy za wcześniej i postanowiliśmy porobić z Arusiem zapasy na piasku. Było... zabawnie!
Uwielbiam morskie zachody słońca! Uważam, że wyjazd nad morze bez nich, to nie wyjazd!
Miałam chwycić za słońce, a ostatecznie tyknęłam je palcem.
Aruś i jego mina! Przypomina Yuno z Mirai Nikki, czyż nie?! <<klik>>
W bluzie Arusia z czerwonym noskiem
Czas się rozebrać. No i znowu te włosy!
Naff bez grzywki :O
Aruś i koszulkowy szał! To podczas tych piaskowych wojen
Piesek, który nas zaczepiał swoimi szczeknięciami. Mimo wszystko - słodki.
Podpis na piasku musiał być!\
Z najukochańszymi rodzicami na ziemi! Przed samym domkiem
I obiad na mieście. Pyszności! Nie żałuję, że nie jadłam ryby!
Nieśmiały Naff, ostatniego dnia nad morzem
Jak co roku, kebab na zakończenie! Nie szło się najeść, pożałowali.
Naff ukryty za swoimi ulubionymi lodami w polewie

Wypad nad morze zaliczam do całkiem udanych! Ważne, że w tym roku doczekałam się zachodu słońca z ukochaną osobą, ważne, że pospacerowałam po mieście, zajadałam się ulubionymi lodami (Giotto! Polecam!), ważne, że pograłam na DDR'rze, że spędzałam wieczór z rodziną grając w państwa-miasta, że pośmiałam się z rodziców i ich gry w cybergaja, że porobiłam fajne zdjęcia, porzucałam się z Arusiem na mroźne fale, potarzałam się z nim w piasku i... było jak najbardziej zabawnie. Nawet alergia nie była w stanie zepsuć tego czasu. Cieszę się z tego wyjazdu i chcę takich więcej!