niedziela, 12 kwietnia 2015

Radosne zmęczenie

Ostatnie dni przyniosły ze sobą wiele nieprzespanych godzin, pełnych radości. Nie przejmuję się tym, że czuję się i wyglądam jak zombie, stwierdzam, że życie jest za krótkie na sen. Nie no, żartowałam. Uwielbiam spać i nie mogę się doczekać, aż odeśpię poprzedni tydzień, choć oczywiście niczego nie żałuję!
W czwartek po pracy wybraliśmy się z ekipą na piwo. Dowiedziałam się, że mój śmiech, który dosłownie brzmi "ihihihi" rozwala system. Nie podejrzewałam, że spędzę czas na dworze do 5:30 rano. Na dodatek następnego dnia miałam pracować 12 godzin. Ostatecznie spałam jakieś 2 godziny. Ba, mało tego, w piątek po pracy znowu poszliśmy w to samo miejsce, choć w trochę innym składzie. Drugi dzień był o tyle fajny, że z nagła przyszli do nas obcy chłopacy (jeden z nich przedstawił się Aruś!) i zaczęli nam przygrywać nutki na gitarze i śpiewać. Chryzantemy złociste, czarny chleb, Hallelujah i inne. Od razu się obudziłam! Oczywiście Naff po piwie to czuły Naff. Zawsze wszystkich wytuli i wykocha. Niezapomniane będą wypady do Maca na drive'a. Bo nie ma to jak stać przy okienku i zamawiać wypasione wrapy. Kij, że zapomniałam, iż są z pomidorami. Bogdan mi pomógł, bo wyjadł mi pół wrapa razem z pomidorami. Ogólnie ostatnio dużo jadam w Macu, bo nie mam czasu na kupowanie i przyrządzanie czegoś. To nie jest dobre, ale przynajmniej zabijam "głoda". Poza tym pracownicy mają zniżki.
Uważam, że nie mogłam trafić na lepszych ludzi w pracy. Są naprawdę wspaniali i miło spędza się z nimi czas!

W przerywniku, tak wiosennie. Nie mogłam się powstrzymać od porobienia kwiatowych zdjęć.
Oczywiście w tym celu Naff musiała wlecieć w krzaki na przystanku autobusowym.
Zbliżenie na kwiatałki rosnące obok Urzędu Wojewódzkiego
Znajduje się tam mały, aczkolwiek ładny park!
Przypomina mi to trochę kwitnącą wiśnię!
A drzewo jak z Japonii! 

Ostatni tydzień w pracy przekonał mnie o tym, że zbyt wiele biorę na własne barki odpowiedzialności i słów. Od dawna jestem znana ze swojego perfekcjonizmu. Wszystko chcę robić idealnie, wszystko chcę robić sama, a gdy mi się nie udaję, zwyczajnie się mieszam, stresuję i płaczę . Podobną akcję miałam na czerwonej kuchni w piątek, gdy było od groma ludzi. Tylko ja umiałam robić tam kanapki, Piotrek pracował na kuchni 2 dni i operował tylko mięsem, Mariola lubiła trochę namieszać i też zbytnio dużo razy na tej kuchni nie była. Ostatecznie było tyle zamówień i tyle narzekań ze strony serwisu, że już nie wiedziałam co zrobić i po prostu zalałam się łzami. Było mi głupio, bo zazwyczaj staram się nie płakać przed obcymi ludźmi, ale nie udało mi się. Jeszcze bardziej głupio mi było, gdy Bogdan zaczął mnie przepraszać, bo myślał, że to jego wina. Sto razy głupiej było mi, gdy na kuchni pojawiła się szóstka osób. Z drugiej strony wszyscy mnie wsparli i to było naprawdę kochane. Kasia powiedziała mi wtedy, że nie mogę robić wszystkiego sama, a poza tym nie mam co się przejmować bo każdy się kiedyś uczył. Bogdan i Piotrek mnie wytulili, co bardzo pomogło, a poza tym zostałam wysłana na przerwę. Po przerwie przyszedł Maciek z którym pracowałam do końca dnia na czerwonej. Jakoś sobie dawaliśmy radę, choć obydwoje wcale długo nie pracowaliśmy. Razem z Piotrkiem się śmialiśmy, że jesteśmy trochę jak dream team w ironicznym znaczeniu.
Myślę, że presję wywołały na mnie słowa jednego z menadżerów. Na zebraniu Maca stwierdził, że najlepiej z nowych osób sobie radzę. Nie do końca mnie to pocieszyło, bo nikogo nie chciałam zawieść. Cały czas wmawiam sobie, że wcale nie jestem dobrym pracownikiem, ja po prostu szybko się uczę nowości. Na ogół mam niską wiarę we własne możliwości i nie jawię się jako silna psychicznie osoba. Słowa ludzi mają na mnie wielki wpływ, bo łatwo mnie zranić. Poza tym od jakiegoś roku jestem straszliwą kluchą. Chciałabym trochę zmienić własną psychikę, ale to nie jest łatwe, przez co praca w Macu staje się czasem aż nadto stresująca.

Weekendowo. Panierowane pseudo nuggetsy, frytki i gorąca czekolada.
A do tego kilka odcinków Darker Than Black (Hei <3)
Niedzielny wypad na rynek. Fontanna powraca >D!
Aruś mistrzem słit foci
Gościu robiący bańki! Szkoda, że zdjęcia powychodziły takie marne.
Naff w parku obok Urzędu Wojewódzkiego!
Mroczny posąg upamiętniający ofiary Katynia.
Naffruś na balkonie

Słońce zawitało do Wrocławia i sprawiło, ze wreszcie mogłam paradować po dworze w baletkach i krótkim rękawku. Tyle radości! Od razu pojawiły się entuzjastyczne plany na wakacje. Odwiedziny Krakowa, Warszawy, wyjazd z ekipą do Darłowa nad morze. Czuję epicką moc!
Sobota niestety minęła na konkretnym odsypianiu i muleniu, za to niedziela wyglądała trochę inaczej. Nareszcie mieliśmy okazję zwiedzić Wrocław razem z Arusiem o czym świadczą zdjęcia znajdujące się powyżej. Ostatnio niewiele spędzałam z nim czasu, dlatego cieszę się, że mieliśmy choć dwa dni w całości dla siebie!

Owocne zakupy niedzielnego dnia. Na ogół nienawidzę robić zakupów, dlatego cieszy mnie fakt, że zwiedziłam tylko jeden z nich, gdzie znalazłam co potrzeba. Podobnie było z obuwniczym. 
Nareszcie doczekałam się kupna okularów. Niedrogie, bo 12 zł, ale za to naprawdę fajne.
Wymarzone trampki, których szukałam od łohoho.

Notka trochę chaotyczna ze względu na lekkie zmęczenie i uciekający czas. Niestety, znów niewiele odpocznę. Następny tydzień wita mnie samymi 12-nastkami w pracy. Nie lubię ich mieć, bo choć szybko zlatują, zabierają mi cały dzień z życia. Poza tym niedługo piszę maturalne rozszerzenia i nie mam się kiedy uczyć. Czuję coraz większą presję! 
Ostatnio zaczęłam wypisywać po szkołach nauki śpiewu. Może w końcu znajdę coś dla siebie? Jestem dobrej myśli!
Pozostaje mi życzyć Wam miłego i słonecznego tygodnia <3

sobota, 4 kwietnia 2015

3 rocznica związku i święta

Nie wiem dlaczego, ale chyba z godzinę zbierałam się do pisania tej notki. Niby tworzyłam jakieś słowa, ale ich sens do mnie nie dochodził. Czuję się trochę jakbym przyćpała zbyt dużą porcję tlenu. Tak, krążą plotki, że ćpam pierwiastki chemiczne zawarte w powietrzu (już nie ŁOLEJ). Czwartkowy dzień w pracy uczynił ze mnie grillowanego kurczaka, z Julki promocję, a z Piotrka farmerskiego muffina. Poznałam też pana "slow motion", który pracował ze mną na kuchni i dostałam głupawki z połową ludzi na zmianie. To był jeden z lepszych dni w pracy. Dawno się tak nie śmiałam, a ludzie śmiali się z tego, że ja się śmiałam, bo ponoć mam "najlepszy śmiech na Ziemi". Było też zacieszanie się z Piotrkiem z mopa, bo... nie kryjemy się z tym, chcemy takiego eleganckiego mieć w domu. Nowi ludzie w Macu są świetni, tak samo jak i starzy!
2 kwietnia miałam z Arusiem 3 rocznicę związku. Wow, tak, wytrzymaliśmy ze sobą już 3 lata. Nie wiem, nie pytajcie, nie wiem jak to możliwe. Dobra, wiem. Kochamy się! I niech tak zostanie.

3 różowe różyczki czczące 3 pełne lata <3!

W sumie nie mieliśmy zbyt wielkich planów na ten dzień. Kasy mało, czasu mało, bo obydwoje pracujemy, ale jakiś plan był. Ja zrobiłam tort, który mimo swojego marnego wyglądu był tak pyszny, że zjedliśmy go w jeden dzień (przy pomocy Krawca). Normalnie emanowała od niego moja miłość do pieczenia i... Arusia oczywiście. Ogólnie miałam na niego wielkie plany, niestety, brak dekoratora w marketach wszystko zepsuł. Od Arusia dostałam trzy różyczki i romantyczne śniadanie w naszej ulubionej restauracji sushi. Jeżeli kiedykolwiek będziecie chcieli zjeść sushi we Wrocławiu to od serca polecam Michiko. Dosyć tanio, dużo (nigdy nie możemy zjeść do końca porcji), smacznie i przyrządzają Japońce!

Tort, którego robiłam w sumie dwa dni. 
Następnego dnia po lekkiej obróbce. Niestety zbyt dużo nie mogłam z nim zrobić. Nie posiadam we Wrocławiu dekoratora ani żadnych pierdółek do strojenia ;___;
Zupa z tofu i wodorostami oraz sałatka na przystawkę om nom nom.
Naffowa łapka naznaczona przez opiekacz w Macu i żareło!
Najlepsze i najbardziej syte sushi na świecie!
Czy tylko ja widzę tu oczy psychopaty? ;___;
Rzadko się zdarza, żeby Naff wstawiała jakieś swoje zdjęcia, a więc... BANG! 

2 kwietnia minął nam miło, ale dosyć szybko. W sumie od tego dnia moje życie stało się życiem na krawędzi. Ciągle gdzieś biegałam, coś załatwiałam, spieszyłam się i na dobrą sprawę na laptopa siadłam dopiero dziś. 
Zbliżają się święta. Oczywiście z tejże okazji znalazłam się w rodzinnym domu. W wielką sobotę wstałam później, niż powinnam, ale to się wytnie. W biegu malowałam jajka, chwyciłam w buzię cytrynową babeczkę i gnałam na święcenie koszyczków z chłopakami. Było tyle ludzi, że byliśmy zmuszeni stać w przedsionku. Oczywiście Naff wzniosła swój koszyk na wyżyny, jakby trzymała co najmniej świętego Graala. Grunt, że ja nie dostałam wodą święconą, bo pewnie bym spłonęła. A jutro w końcu się najem (jakaś zaleta).

Owieczka w prezencie od Cleo <3
Mangowe jaja robione na szybkiego

Pozostaje mi życzyć Wam po prostu: wesołych świąt. Wiecie, zasuwających po stole, żółtych, małych skurczybyków, włochatych owiec i litrów wody w śmingusa. I generalnie to... cieszmy się jedzeniem!