piątek, 23 stycznia 2015

Jestem własnym dilerem

Wiem, ostatnio wstawianie notek idzie mi bardzo kiepsko. W sumie nie mam na to wytłumaczenia. Dużo się działo w tym czasie. Złego i dobrego. Dobry był fioletowy krzak Mścisław, rogal prawilności na górce władzy, słońce o poranku dodające motywacji, pisanie listów, różowa peruka i wianek. Złe?
Znacie taki moment w życiu, kiedy już nic się nie układa i macie ochotę uciec po prostu w pizdu? Nie, inaczej nie mogłam tego określić, przepraszam. Na pewno każdy je zna, ja też i muszę przyznać, że w takim momencie tylko szaleńcze biegi i jazda w nieznane są mnie w stanie uratować. Źle było te kilka dni temu. Dziś powoli zaczyna się układać. Powroty do domu dodają siły.

1. Rysunek do listu. Stan listów to obecnie: 4/7! Dzisiaj będę dokańczać resztę. 2. Mała, listowa siedziba w kuchni. Prawie zabrakło mi stołu! 3. Uparłam się, żeby kupić bataty (słodkie ziemniaki) w Biedronce. Kupiłam. Nie dość, że są pomarańczowe jak marchewka to jeszcze tak smakują, a w sumie to przypominają mi krzyżówkę ziemniaka z marchewką! Zdecydowanie za słodkie. 4. Ohydne sushi z Biedronki i drinki z Lunatyczką. 5. Wieczorne pisanie opowiadań takie klimatyczne. 6. Blaze i Ayathe z "Przeznaczenia w chmurach" dla Cleo w liście!

Nocne spacerowanie po zamglonym boisku (nie wiem czy to moja wyobraźnia, ale z daleka widziałam trzy postacie wyglądające jak mnichy :o), bieg na pierwszy lepszy autobus, który zawiózł mnie na rynek, przesiadywanie z przerażającymi żulami w Macu po północy *nigdy więcej* (od jednego z nich jechało kostką do kibla), zachłanne żarcie BicMaca (dowód na żarłoczność Naffa: ugryzła się w wargę i od trzech dni ma ją spuchniętą), spacery po rynku, wrażenie klątwy jeżdżącej na wózku inwalidzkim między uliczkami rynku, tajemniczy, stalkujący kot, pedobearsko uśmiechający się gościu w autobusie. Po tym wypadzie uznałam, że z moją wyobraźnią jest coraz gorzej. Teraz wszędzie w busach widzę mnichów i psychopatów. Chyba mój debiut z napisaniem "pamiętników psychopaty" będzie szybszy, niż sądziłam!
Oprócz tego mam wrażenie, że wszyscy patrzą się na mnie, jakby chcieli mi zrobić krzywdę. Ostatnio w drodze do Rossmanna zaczepił mnie gościu (który był z żoną). Cały dialog wyglądał tak: "Jak masz na imię?", "Mam bardzo ładne imię", "Ty też jesteś ładna", na co jego oburzona żona rzuciła: "Jak chcesz to za nią idź!", a ja uciekłam z pączkiem w buzi bojąc się o własne życie. Kiedy indziej jadę z Oliwią autobusem i jakiś obcokrajowiec kiwa do mnie głową i się szczerzy, trzymając tam, gdzie nie powinien. Bałam się, że to jakiś rasowy gwałcicielem (rasowy, ahaha! *no rasism*). Boję się gdziekolwiek jeździć sama po Wrocławiu. Ludzie mnie schizują. Sama też się schizuję.

Zdjęcia z Niku - przedział wiekowy: 16, 17 lat.

Poza wieloma, chcianymi i niechcianymi zmianami w życiu było też kilka fajnych rzeczy. Np. moja podróż do Niku, podczas której nażarłam się domowej pizzy za wszystkie czasy, wypiłam somersby, naoglądałam się naszych starych fotek, filmików i zdarłam gardło, śpiewając razem z nią japońskie piosenki jak za starych, gimnazjalnych czasów. Do takich chwil chce się wracać. 
Ostatnio pogodziłam się z moim mózgiem i wspólnie uznaliśmy, że świat wyobraźni to coś, co sprowadza mnie na dobrą drogę i pozwala zapomnieć o szarej, trudnej rzeczywistości. Z tego miejsca dziękuję Króliczkowi i Cleo, bo to dzięki nim wciąż się trzymam. Co prawda z głową w chmurach, ale grunt, że w ogóle! W tym miejscu składam też skargę do świata o to, że fikcyjni bohaterowie nie mogą istnieć.

Od razu po powrocie do domu, nim jeszcze ściągnęłam kurtkę, zgwałciłam przesyłki. Peruka jest boska, aczkolwiek szybko robią się na niej kołtuny i wciąż mam problem z jej założeniem (naturalne włosy takie niesforne), wianek jest piękny, ale... śmierdzi psem? No, właśnie. CO?
Rogal prawilności na górce władzy. Czy zawsze jak wypiję małe Izzy muszę wymyślać historie nie z tej ziemi? TAK. Naff własnym dilerem. 

Może trochę ponarzekałam, ale z moim humorem i motywacją nie jest tak źle. Zawsze staram się jakoś walczyć i brnąć do przodu. Na razie czuję się w jakiś sposób beznadziejnie i bezużytecznie, ale mam nadzieję, że to się zmieni, gdy znajdę pracę. Dzisiaj na pewno jest mi odrobinę lepiej, bo udało mi się złożyć deklarację maturalną na zdawanie rozszerzonego polskiego i angielskiego. Gdy pojawiłam się w progach szkoły na której przeciwko mieszkam, poczułam się znów jak uczeń. Chciałabym wrócić do tych szkolnych czasów. Było tak łatwo i przyjemnie, a jedynym zmartwieniem byli wtedy znajomi i zaliczanie przedmiotów. Na takim etapie życia na jakim ja jestem, muszę już sama podejmować decyzję, a ja wciąż czuję się dzieckiem potrzebującym rodziców. 

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Z ostatnich dni

Notka, którą dzisiaj piszę, już dawno miała w swoich szeregach kilka fotek. Ten post tak naprawdę czekał tylko na jakąś treść, którą wymazywałam każdego dnia i zaczynałam od początku. To nie tak, że pisane przeze mnie rzeczy mi się nie podobały. Po prostu nigdy nie wiem od czego zacząć. Ostatecznie zawsze zostawiam notkę z niedokończoną treścią.
W moim życiu działo się ostatnio zarazem i wiele i niewiele. Na pewno moje serce otworzyło się bardziej ku rodzinie. Słowa taty: "jesteśmy rodziną i ze wszystkim sobie poradzimy razem" wywołały na lotnisku podczas pożegnania brata niemały zaskok i miliony łez. Cieszę się, że los obdarzył mnie czwórką tak wspaniałych ludzi i że akceptują nawet moje najgorsze decyzje życia. Dziś wiem, że mogę mówić im o wszystkim.
Ostatecznie poddałam się ze studiami. Uznałam, że nie będę się męczyć na kierunku, który przynosi tylko niechęć. Lepiej zrezygnować teraz, niż obciążać rodziców kosztami przez następny semestr. Krawiec ciągnie mnie do siebie do McDonalda *mówiłam, że i tak wszyscy w nim skończymy!*. Ponoć nie ma takich złych warunków, mimo tego, że jest dużo pracy. Zobaczymy czy coś mi w ręce jeszcze nie wpadnie. Jedno jest pewne: zostaję we Wrocku przy Arusiu, na psim polu, znajduję pracę i próbuję za rok z innym kierunkiem.

Prezent od siostry Arusia dla nas. Spożyliśmy w raz z innymi dobrymi rzeczami przy jednym z seansów filmowych.
Ostatnia sesja razem z Asią, Mateuszem i Szarym w naszym mieście rodzinnym.
Lodowa twórczość Arusia na bunkrze.
Aruś i Naff na spacerze. W końcu tak dawno nie robili zdjęć :c
Nowy i wymarzony nabytek robiony na zamówienie. "Kochaj demony <3" mojego projektu. Dlaczego tak? Ze względu na opowiadanie, które piszę. 
Nowy, wymarzony plecak. Nareszcie pozbędę się żółtej torby, która do niczego mi nie pasuje! Plecak sprawuje się dobrze, poza tym, że 3-go dnia zepsuło mi się zapięcie.

Ostatnie dni przyniosły (niestety) wiele lenistwa. Codziennie chodzę spać o 4 nad ranem i wstaję o 13. To nie jest fajne, dlatego chcę się od tego odzwyczaić.
Byliśmy też z Arusiem w kinie na "Wielkiej Szóstce" - genialna bajka! Od wypadu do kina stała się jedną z moich ulubionych. Bardzo podoba mi się tam sam motyw łączenia miasta San Francisco z Tokyo (nazwali to: San fransokyo XD) i to, że bajka w dużej mierze przypomina mi fabułą anime (gościu w masce chociażby). Było też dużo elementów dla dorosłych, choć wiadomo, że dzieci ich nie zrozumieją. "Stawianie namiotu" rozbawiło nas chyba najbardziej. Polecam, tym bardziej, że dawno się tak nie uśmiałam i nie płakałam.

Wielka Szóstka - a i tak moim najlepszym bohaterem jest Baymax!

W poprzednim tygodniu oglądnęliśmy też film "Mroczne cienie" (który już dawno chciałam obejrzeć) i bajkę "Jak wytresować smoka?". Przy pierwszym szału nie było, choć bywały zabawne elementy jak np. wampir budzący się po 200 latach i mówiący: "Witaj, Mefistofelesie!", a kamera skierowana jest na wielkie "M" z McDonalda. Ogólnie Johny Deep genialnie zagrał postać Barnabasa, ale wiadomo, że to wybitny aktor. Film nie wyszedł twórcą ze względu na brak umiejętności łączenia wątku dramatycznego i komediowego. Dramat był tam dosyć kiepski. Nie lubię też zakończenia. No, ale plus dla twórców bo pojawiła się tam "Laura Collins" - a tak samo nazywa się bohaterka mojego opowiadania. No i plus dla niektórych postaci za genialność. To na pewno film dobry na odmóżdżenie. 

Barnabas Collins forever!

"Jak wytresować smoka?" to bardzo przyjemna bajka. Można na niej i popłakać i się pośmiać. Muszę jednak przyznać, że nie porwała mojego serca w niebiosa. Po prostu była fajna. Dużo w sumie nie mam do powiedzenia, wiele mówi już sam tytuł bajki. Teraz przymierzam się do oglądnięcia drugiej części. Polecam na rodzinny weekend <3.

Szczerbatek na bohatera roku >D

Ostatnio ze względu na lekki przypływ gotówki uznałam, że spełnię swoje materialne marzenia (a jest ich dużo). Wspominałam już kiedyś, że zawsze chciałam mieć różowe włosy? Pewnie nie. Oczywiście ich nie zafarbuję, bo chcę jeszcze pożyć z moim naturalnym kolorem, dlatego postanowiłam sobie kupić perukę. Nie wiem czy będę jej używać do jakiegoś cosplayu (really? Naff i cosplay?) czy straszyć różem ludzi na mieście, ale jaram się samym jej posiadaniem. Moim marzeniem był też wianek. Padło na fioletowy.

Dokładnie tak będą wyglądać moje nowe nabytki <3

Macie jakieś postanowienia noworoczne? *powiedziała Naff po 12 dniach od Sylwestra*. Jeszcze niedawno myślałam sobie: "ej, te postanowienia są głupie, bo i tak się ich nikt nie trzyma" - ale w końcu uznałam, że mogę spróbować, co mi szkodzi. Tak, przyznaję, to mój pierwszy raz. Na pewno obiecałam sobie ćwiczenia na kręgosłup (na razie ćwiczę go codziennie!), jedzenie mniej tłustych rzeczy, mniej słodyczy i nie odwiedzanie McDonaldów i KFC (też się na razie trzymam), przeczytanie wszystkich książek z półki, które zalegają tam od lat, lepsza organizacja czasu (już zaczęłam wypisywanie karteczek z treścią co mam zrobić danego dnia) i kilka drobnych postanowień odnośnie mojego ciężkiego charakteru. Mam nadzieję, że będę się ich trzymać! 

piątek, 2 stycznia 2015

Spokojny Sylwester

Nareszcie mogę odciążyć mój aparat i telefon ze zdjęć, które zalegały mi przez całe dwa tygodnie na kartach pamięci i przelać swoje drobne wspomnienia na pustą stronę bloggera. Notka miała być opublikowana jutro, ale wstawiam ją specjalnie dla Gosiaka <3. 
Moje życie w domu było spokojne, choć nie twierdzę, że nic się nie działo. Po świętach spędzałam prawie całe dnie na laptopie, czego już dawno nie robiłam, ale przynajmniej mogłam robić to, co lubię: pisać, oglądać anime, czytać mangi, rozmawiać ze znajomymi (tu dziękuję Króliczkowi za bitwy zdjęciowe i shippowanie paringów!). W końcu musiałam jednak uwolnić swój umysł z internetowych sideł. Zaczęłam chodzić na spacery, zazwyczaj wieczorne. Byłam w szoku jak moje miasto zmieniło się w ciągu tych kilku miesięcy - tak, przyznaję, mimo, że byłam w domu co tydzień, nie chodziłam po rynku, tylko siedziałam w domu. Tu jakieś nowe, budujące się restauracje, tu rozbudowywane sklepy, naokoło nowe twarze. Kiedyś sądziłam, że nie lubię tego miasta, ale dziś wracam do niego z pewnym sentymentem, w końcu żyłam tu od swoich narodzin. Moje spacery po zaspach śnieżnych często kończyły się wypadami do sklepów. Dzięki temu wreszcie spełniłam swoje marzenie: kupno garnka pomidora. Był jednym z ostatnich i jeszcze przecenionych! Oczywiście reakcja każdego członka mojej rodziny była taka: "Przecież ty nie lubisz pomidorów". Fakt, ale są słodkie. Spotkałam się też kilka razy z Luśką - to na drinku, to w domu z granatowym winem, śpiewając piosenki z naszych gimnazjalnych czasów, to wspominając co u ludzi, których już nie spotykamy na co dzień... było miło! 

1. Drinki z Luśką w rodzinnym mieście <3 2. Samotny wieczór z cydrem, oglądanie anime, czytanie mang i pisanie opowiadań *niebo* 3. Pomidorkowy garnek, waniliowe świeczki, drink 4. Śnieg za oknem 5. Deserek z Luśką - jak zawsze jedzony na spółkę :D 6. Gofry mamy, która nieziemsko nas wszystkich rozpieszczała 7. Zdjęcia dla Arusia, który zażyczył sobie pozę rodem z anime *tak bardzo nie z animca* 8. Truskawki, bita śmietana, rodzynki - rozpieszczanie mamy - cd. 9. Tyle rysunków zostało stworzonych! 

31 grudnia wybrałam się z bratem i jego narzeczoną do Wrocławia, gdzie miałam spędzić trzeci raz z rzędu Sylwestra z Arusiem. Strasznie cieszyłam się na to spotkanie, gdyż nie widzieliśmy się ponad dwa tygodnie. Dla osób, które mieszkają ze sobą i widzą swoje twarze na co dzień to równocześnie i fajne i nie. Można trochę od siebie odpocząć i zająć się własnymi sprawami, ale nie można ukryć faktu, że się nieziemsko tęskni. Oczywiście nie powiedziałam Arusiowi o której przyjadę i do domu wpadłam znienacka. Pukając tak jak Anna z Krainy Lodu do drzwi, zaśpiewałam Arusiowi cicho: "ulepimy dziś bałwana?". Tulenia i łez było dużo. Zupełnie jakbyś się nie widzieli latami. Dostałam nawet swój pierwszy bukiet od Arusia <33!

Bukiet, który dostałam od Arusia zaraz po powrocie do Wrocławia <3

Tego dnia, zostałam także zaproszona na randkę do restauracji sushi w której jeszcze nigdy nie byliśmy. Nazywała się "7 7 sushi". Tu dziękuję Lunatyczce, która uratowała mnie swoimi butami. No, bo przecież Naff sukienkę wzięła, ale o butach to już nie pamiętała. Obcasy Lunatyczki były dla mnie mega wysokie i o dwa rozmiary za małe, przez co napuchły mi nogi i porobiłam sobie rany, ale jak to się mówi: "żeby być pięknym, trzeba cierpieć" xP. Miny ludzi, gdy w autobusie ściągnęłam buty i zaczęłam latać na boso? Bezcenne.

Restauracja może nie miała zbyt klimatycznego wystroju, ale czuliśmy się tam dobrze. Na dodatek takiej obsługi, jaką tam spotkaliśmy, jeszcze nigdy nie widziałam. Panie pytały nas czy wszystko nam smakuje, miło się uśmiechały i znały się na rzeczy. Takim to się należał napiwek. 
Ilość wydanych pieniędzy w tej restauracji przez Arusia przyprawiła mnie o ból głowy, ale przynajmniej nie mogliśmy narzekać na głód. Moje serce w szczególności zdobyło morelowe wino - chyba najlepsze, jakie w życiu piłam. Przystawka składająca się z wodorostów wakame, sosu i sezamu (taki standard) też była całkiem przyjemna. Może to dziwnie zabrzmi, ale kocham wodorosty. Trochę gorzej było z zupą. Obydwie były ostre i przyprawiły mnie kilkakrotnie o kaszel i łzy. Zdecydowanie nie jestem osobą lubującą się w pikantnych potrawach, a ich jedzenie to dla mnie mordęga. Zjadłam ledwo połowę, choć przyznaję, że wodorosty, surimi i tofu były dobre (oczywiście podjadłam Arusiowi trochę krewetek). Do sushi nie mam żadnych zastrzeżeń. Miliony przeróżnych smaków i każdy mi pasował.

Wino morelowe (najlepsze na świecie!)
Wodorosty wakame z sezamem. Nie wszyscy je lubią, bo są specyficzne w smaku, ale ja je uwielbiam!
Mega ostra zupa. Arusia była z krewetkami, moja z surimi, tofu i wodorostami. Obydwie ostre.
Misa zwycięstwa. Tyle dobrego sushi!

Sama randka minęła bardzo miło. Wreszcie mogliśmy nacieszyć się sobą. Początkowo mieliśmy dyskutować o naszym nowym opowiadaniu ("7 filarów zła"), ale koniec końców rozmawialiśmy o wszystkim. To była jedna z piękniejszych randek w moim życiu i nie dlatego, że się na niej najadłam, ale dlatego, że spędziłam ją po długim czasie niewidywania się z moim ukochanym.
Gdy wróciliśmy, zgarnęliśmy do naszego pokoju Krawca i zaczęliśmy grać w karty (wojna ponad wszystko!) w towarzystwie sklepowych frytek w garnku. Było zwyczajnie, choć miło i wesoło jak na co dzień!

Nie masz miski? Bądź jak student, sypnij w garnek! Gra w karty z chłopakami i wyżerka.

A przed północą wybraliśmy się na wyspę słodową. Oczywiście wesołe tramwaje nas nie zawiodły. Miliony ludzi, szalone rozmowy i poznawanie nowych osobistości. Spotkaliśmy nawet ludzi z naszego rodzinnego miasta, których nigdy w życiu nie widzieliśmy. 
Na miejsce dotarliśmy kilka minut przed północą. Niestety, w tym roku nas trochę zawiedli. Zawsze było widać fajerwerki zza budynku uniwersytetu, a teraz nie dość, że latały one nad naszymi głowami to jeszcze rynek olał wszystkich wyspowiczów. Ciężka mgła, która z nagła zawisła nad nami nie ułatwiała robienia zdjęć i oglądania czegokolwiek. Na szczęście wszystko naprawili ludzie. Robiliśmy sobie z jakimiś obcymi zdjęcia i wymienialiśmy się szampanem! Jak to było? "Wy też macie francuskie? Francuskie najlepsze! Piąteczka!".

Widok z wyspy słodowej na uniwersytet wrocławski.
Fajerwerki, których był mały deficyt, ale to się wytnie. "Ważne", że latały nam nad głowami.
Cała nasza trójka na wyspie słodowej.
Z Arusiem <3
Z Krawcem i szyjką od szampana.
Grupowe zdjęcie z obcymi ludźmi zawsze spoko XD.

Oczywiście zaczęłam jak co roku wydzwaniać po ludziach. Gdyby nie to, że bateria mi padła przy ostatniej rozmowie z Króliczkiem, zapewne ciągnęłabym to dalej! Na szczęście czterem osobom udało mi się złożyć życzonka. 
Pierwszy nocny autobus był zapchany, więc się nie zapakowaliśmy. Chcieliśmy już wracać na piechotę, ale google nas uświadomiły, że do domu mamy 9 kilometrów XD. I tu zadziałała magia Krawca, który idąc powiedział: "Mam takie marzenie, żeby jechał autobus". Patrzymy i obok nas przejeżdża nasz nocny bus. To my biegiem na przystanek. To się nazywa szczęście! 
W domu byliśmy o 2 i zdążyliśmy jeszcze przejść się z Arusiem na plac zabaw, gdzie puściliśmy naszą fontannę i pobawiliśmy się sztucznymi ogniami. To była miła chwila <3.

Mroczny plac zabaw na psim polu o 2 w nocy.
Nasze rzymskie ognie. Wielgaśna fontanna, która zaskoczyła nas swoim nagłym wybuchem. Chcieliśmy sobie zrobić przy niej zdjęcie i nagle zaczęła strzelać za naszymi plecami XD.
...A zaczynało się tak niewinnie.
Sztuczne ognie i problem z odpaleniem zapałek. Ostateczne zwycięstwo >D

Mimo tego, że nie poczułam Sylwestra, była to mile spędzona chwila. Oczywiście pominę strzelające nad głowami fajerwerki. Co roku prawie płacze, gdy coś obok mnie wybucha, dlatego chyba zrezygnujemy z wyspy słodowej. Zawsze są jednak inne miejsce!
Mam nadzieję, że wy także miło spędziliście sylwestrowy czas <33.

czwartek, 1 stycznia 2015

Podsumowanie roku 2014

Zanim wstawię notkę dotyczącą Sylwestra, chciałabym opublikować już dawno napisane podsumowanie roku. Notka na pewno będzie długa i obfita w zdjęcia! Przy okazji, jako, że nie miałam wczoraj ani odrobiny czasu, żeby wejść na bloggera i wstawić życzenia dla was, robię to teraz. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, kochani! Oby 2015 był sto razy lepszy, niż poprzedni rok! Żebyście odnaleźli prawdziwe szczęście w trudzie życia codziennego, aby miłość gościła w waszych sercach (nie brzmię jak ksiądz?), spełnienia marzeń i uporu w dążeniu do własnych celów <3.


Rok 2014 z pewnością był dla mnie rokiem w którym dużo się działo, ale myślę, że każdy kto kończył szkołę i zaczynał studia tak sądził, więc nie jestem pod tym względem oryginalna. Gdyby nie fakt, że od października trochę zaczęło się psuć, pewnie do tej pory bym sądziła, że to był jeden z piękniejszych roków w moim życiu. Na pewno bez najdłuższych wakacji w mojej 20-letniej "karierze" byłoby nudno. To były najcudowniejsze i najspokojniejsze zarazem chwile lata. Wypady do Wrocławia, grille i imprezy ze znajomymi, wyjazdy, jeziora, baseny, prace dorywcze w postaci rozdawania ulotek, masa dobrego żarełka i śmieszne przygody. Wspomnień z tych wakacji za nic bym nie oddała <3.
Poniżej 5 zlepek ze zdjęciami. Wiem, że to dużo, ale nie mogłam tego skrócić, bo wszystkie są dla mnie ważne! Zdjęcia ułożone losowo.

1. Ogród japoński we Wrocku 2. Konwent Niucon we Wrocku 3. Grzybek na jarmarku świątecznym we Wrocku na którym byłam ze współlokatorami 4. Zdjęcie za czasów pierwszych studiów Arusia we Wrocku 5. Ekstrakt z mięty jako dowód na wiele kuchennych eksperymentów w 2014 6. Kolorowe drinki na zakończenie matur 7. Własnoręcznie robione przeze mnie czekoladki na 2-gą rocznicę związku z Arusiem. 8. Wyjazd do Katowic na Targi książek i spotkanie z Cleo oraz dziewczynami 9. Barwnikowe eksperymenty z babeczkami 10. Zielona Góra i Luśka, która zaraz dowie się, że zostanie świadkową Gosi 11. Wypad do Muffiniarni wrocławskiej 12. Nagroda na zakończenie szkoły dla "pozytywnie zakręconego człowieka" 13. Truskawki, japońskie piwa i Arizona na ogródku 14. Założenie nowego albumu ze zdjęciami Arusia i Naffa 15. Wypady z chłopakami.

Sylwester w tamtym roku także był jednym z piękniejszych Sylwestrów życia. Specjalnie wyjechałam wtedy do Arusia, który mieszkał jeszcze z kolegami. Trochę z nimi imprezowaliśmy (tak, nigdy nie zapomnę braw w kuchni, gdy spróbowałam hardkorowego kociołka Panoramixa), jeździliśmy wesołymi tramwajami, pogadaliśmy z Niemcami ("Ahtung, ahtung, bitches!") i pierwszy raz czas spędziliśmy na wyspie słodowej, gdzie atmosfera była mega rodzinna. Nie zabrakło też LAN party razem z Arusiem i Niku. 
Rok 2014 był też rokiem, kiedy kończyłam szkołę. Maturalny stres, który obdarował mnie siwym włosem (z którym latałam po całym domu), płacz, ciężka praca, nauka biologii w tydzień i ostateczny triumf, mimo poczucia porażki. Matura zdana całkiem dobrze, egzaminy zawodowe jeszcze lepiej. Czy żałuję, że skończyłam szkołę? Na pewno nie żałuję tego, że rozstałam się z moją klasą, która w ostatnim roku żarła się ze sobą jak psy o miskę żarcia (nawet o głupią przypinkę i róże na studniówkę). Żałowałam jedynie rozstania z naszą wychowawczynią i murami tej szkoły oraz tego, że to koniec mojej życiowej sielanki i wstawania pół godziny przed lekcjami na które i tak się wiecznie spóźniałam.

1. Wakacje i breaki z Dawdosem oraz Krawcem na boisku 2. Kręcenie filmika dla naszej wychowawczyni na koniec roku i szaleństwo z maluchem 3. Wypad z Oliwią do szkoły muzycznej i pianinowe wyzwolenie 4. Zielona Góra i szukanie sukien ślubnych 5. Miłe spotkanie w kawiarni po maturze z biologii w raz z Bogusią, która okazała się być mega pozytywną osobą 6. Wypad do Wrocławia do ogrodu japońskiego z Arusiem 7. Masa listów <3 8. Park Południowy we Wro 9. Aruś i Naff na początku zimy w lutym 10. Przebywanie u Arusia w starym mieszkaniu we Wrocku i seanse filmowe. 11. Letnie randki. 12. Kasa na dziwki!

Rok 2014 przyniósł także ważną decyzję w związku z Arusiem. Gdy zawalił pierwszy semestr swoich studiów, mimo wielu trudów i błagań zamieszkał razem ze mną w moim rodzinnym mieście. Może nie powinnam go wtedy tak do tego przekonywać, ale myśl, że znowu mielibyśmy widywać się co kilka miesięcy była dla mnie przerażająca. 
To był dla nas trudny czas. Często się kłóciliśmy i nie dogadywaliśmy ze sobą, w końcu jednak znaleźliśmy nić porozumienia i teraz nie potrafimy mieszkać inaczej jak tylko ze sobą! 
2 kwietnia minęły nam 2 lata w związku i po raz pierwszy spędziliśmy ten dzień razem.

1. Prezenty od Cleo na urodziny jako symbol wielu fajnych paczuszek i wysyłek w roku 2014. 2. Okładka płyty dla naszej wychowawczyni, którą zrobiłam 3. Zimne piwo letnią porą na ulubionej Hali Stulecia we Wro. 4. Letnie żarełko w stylu japońskim w raz z Arusiem 5. Świąteczne pierniczki dla Lunatyczki 6. Udawany chillout w raz z Luśką i Krawcem na boisku 7. Pokrowiec na komórkę z którym nie rozstaję się od roku. 8. Mała impreza do nocy nad zalewem po skończonej maturze w raz z Niku i Arusiem 9. Urodziny Lunatyczki i mały piknik z tej okazji 10. Korowód, który oglądaliśmy z mojego okna. 11. Brzesko, czyli miejsce, gdzie spotkaliśmy się kiedyś z Arusiem po raz pierwszy 12. Misja: szukanie mieszkania we Wrocku.

Ten rok był też wielkim powrotem do różnych znajomości. Zaraz po Sylwestrze napisała do mnie Oliwia z którą chodziłam do podstawówki - po niej nasz kontakt się urwał (na ok. 5 lat). Zaczęłyśmy się spotykać i szybko się okazało, że prawie wcale się nie zmieniłyśmy. To była jedyna osoba z mojego życia codziennego, której mogłam opowiadać o moich opowiadaniowych historiach i pisać z nią własne twory. Nic dziwnego, w końcu na pisaniu opowiadań minęła nam cała podstawówka!
Z resztą znajomości było różnie. Z Krawcem i Oliwią zamieszkaliśmy we Wrocku, a reszta praktycznie się rozpłynęła. Jedyną osobą z którą spotykam się czasem w rodzinnym mieście jest Luśka, a we Wrocławiu z Niku.
Jeżeli chodzi o nowe znajomości, te najbardziej dla mnie wartościowe to te blogowe. W lutym założyłam bloga opowiadaniowego i tam poznałam przewspaniałe osóbki. U jednej z nich nawet spałam podczas wizyty w Katowicach (Cleo <3), z resztą się spotkałam (Abby, Jag, Akime), a z innymi jeszcze planuję to spotkanie. Cieszę się jednak, że miałam z kim porozmawiać o moich zainteresowaniach, pospoilerować i doradzić się odnośnie wątków w opowiadaniu.
Dziękuję też za wszystkie piękne listy, które stały się jednym z moich głównych hobby. Do dziś piszę z ok. 8-ma bloggerami. 

1. Pisanie z Luncią naszego wspólnego opowiadania 2. Festyn w rodzinnym mieście z Luśką 3. Festyn w mieście obok z chłopakami 3. Wypad nad jezioro 4. Wiosenna wycieczka rowerowa po myszoskoczki zakończona niepowodzeniem 5. Urodzinowy tort Naffa i pamiętna, demoniczna 20-stka 6. Tęcza przy Hali stulecia 7. Tort urodzinowy dla Arusia 8. Sushi jako symbol wielu wypraw żywieniowych 9. Rude włoski jako symbol włosowych wariactw w te wakacje 10. Jarmark świąteczny we Wro 11. Własnoręcznie robione pudełko z czekoladkami na 2-gą rocznicę związku.

Jak już wspominałam, mój czas przed studiami był naprawdę ciekawy, potem było już tylko gorzej. Wszystko zaczęło się od urodzin, które były jednymi z gorszych w moim życiu. Do tego doszły problemy zdrowotne, powrót nowotworu, brak umiejętności poradzenia sobie na studiach, uświadomienie, że to nie ten kierunek, fałszywi znajomi, strach przed przyszłością, brak umiejętności podjęcia jakiejkolwiek decyzji, gwałtowne rzucenie w świat dorosłych i świadomość, że w bagno może cię wciągnąć nawet osoba, która zwała się kiedyś twoim przyjacielem. Do tej pory boję się przyszłości, ale zawsze mam nadzieję, że będzie dobrze, a rok 2015 przyniesie mi samo szczęście.

1. Przypadkowo powielone zdjęcie z początku (to się wytnie XD) 2. Obserwowanie breakowania Krawca i małe sesje taneczne 3. Domówka u dziewczyn w Zielonej Górze 4. Upragnione zwierzaki - Sezam i Grey (myszoskoczki) 5. Nasza wspólna, pierwsza sesja z Arusiem 6. Ostatnie zdjęcia przed szkołą. 7. Leśna sesja Naffa (jako symbol tego, że rzadko na takie chodzi) 8. Jedno z pierwszych spotkań w roku 2014 z Lunatyczką 9. Sylwester na rynku w raz z Arusiem i Niku 10. Zakończenie roku szkolnego. 11. Studniówka 12. Wypad ze współlokatorami.

Reszta wydarzeń? W tym roku w końcu, po wielu trudach kupiłam myszoskoczki. Obecnie jest ich trójka (Sezam, Grey i Brownie), a niedługo spodziewam się powiększonej rodzinki. Moje wspomnienia to też wielkie tłumy w pociągach wiozących mnie do domu, mdlejący ludzie i rana wojenna, gdy spieszyłam się na autobus. Muszę też przyznać, że trochę się w tym roku "rozchlałam". Wiecznie wypady ze znajomymi na piwo, picie ze współlokatorami, z rodziną. Nie zmienię jednak zdania, że człowiek nawet bez alkoholu potrafi się świetnie bawić.
Mam nadzieję, że po tym wyjątkowo emocjonującym i skrajnie wesołym oraz (równocześnie) skrajnie dołującym roku, będzie tylko lepiej. Od 1 stycznia 2015 roku chcę zacząć nowe życie, a moim postanowieniem jest zacząć wierzyć w siebie i zawsze walczyć o swoje. Plany na przyszłość mam już ułożone w głowie, oby się spełniły! 
ROKU 2015, BĄDŹ DLA MNIE DOBRY!