piątek, 31 stycznia 2014

Będzie, będzie zabawa!

Myślę, że przed studniówką nie będę już nic pisać, bo znając życie będę tak zabiegana i opóźniona, że będę gonić na próbę poloneza w obcasach. Dokonałam właśnie ostatnich przygotowań. Przyszły nasze podwiązki. Luśka podejrzewając, że się wścieknę, wkręciła mi przez telefon, że zamiast "Marlu" napisali na niej "Marta". Naff, jak to Naff, zaczęła się oczywiście wydzierać, że to skurczybyki jedne, mendy, cholery, jak mogli się pomylić? Co ja, Marta jakaś? No, kij im w nogę! Nie pójdę ubrana w Martę! - a kiedy już skończyłam swój 10-minutowy wywód, zaśmiała się i oznajmiła mi, że był to żart. Dawno mnie tak nikt nie wkręcił. Przy okazji wzbogaciłam się o studniówkowe paznokcie, za które wiszę Luśce mega dobre ciasto!

Moja urocza podwiązka C:
Me ręce tak bardzo nie umieją pozować...

Jaram się studniówką, a szczególnie naszym klasowym kabaretem. Dzisiaj mieliśmy próbę generalną. Jest... bosko! Naff-fotograf wychodzi w swoim ciemnym płaszczyku jako pierwsza. Mam nadzieję, że robiąc ślizg po parkiecie, nie przywalę w słup, ani nie spalę spodni. Przy okazji mam nadzieję, że do jutra wyleczę przeziębienie, pozbędę się uczulenia, truskawkowe dni nie dadzą mi popalić, a ja będę szczęśliwa i nic sobie tego dnia nie zrobię. Naff ucieka obejrzeć Bal gimnazjalny (tak mnie naszło na wspomnienia) i... cóż. Będzie, będzie zabaaaawa!
PS. Ostatnio o wiele więcej dzieje się na fanpage'u Naffowa, więc zapraszam! Pewnie wstawię jakieś zdjęcia z jutrzejszych przygotowań C: Miłego weekendu!

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Pyszny, zimowy wieczór

Witajcie moi mili w kolejny mroźny, zimowy dzień. Jak ja się cieszę, że jeszcze tylko ten tydzień i ferie. W końcu na spokojnie zabiorę się za prezentacje z polskiego, obmyślę plan zdania matematyki, pośpię do późna, poobijam się, najem się... żyć, nie umierać! W szkole w sumie nic ciekawego. Wszystko krąży wokół studniówki - róże z kwiaciarni, czy zdechłe z lidla? Obcasy, czy nie obcasy? No i studniówkowy kabaret, do którego aktualnie szukam piosenek. Nasz jest związany z pokazem mody, w którym mamy przedstawić poszczególne zawody. Naff jednogłośnie został ochrzczony fotografem i jakimś cudem tylko sobie nie może znaleźć porządnej piosenki. Może znacie nutkę związaną z moim zawodem i zawodem kelnerki? Bo na razie mam tylko coś o fotografie-wampirze i kiełbaskach.
A propos jedzenia. Czas na małą relację z kuchennego świata Naff'a, który w przypływie chwili postanowił uzupełnić tłuszcz.

Wymieszane, aromatyczne przyprawy do grzańca. Skórki, nie skórki i przyprawy.
Grzaniec z wina z miodzikiem, przyprawami i kieliszkiem wódki dla zaostrzenia smaku!
Ekstrawaganckie krążki cebulowe. Prosta i szybka przekąska!
Kopiec kreta z bananami, bitą śmietaną i czekoladą mmm.
Razem w komplecie przy wieczornym kabarecie!
W całej swej okazałości. Mniam.

To była pyszna niedziela (a Naff jak zwykle robi Wam smaka). Co prawda grzaniec odrobinę za gęsty i przesłodzony (zachciało nam się miodu), ale za to aromatyczny i naprawdę dobry. Polecam, bo zdecydowanie lepszy jest grzaniec z wina, niż z piwa! Pozdrawiam.

sobota, 25 stycznia 2014

Tak naprawdę o niczym

Nie wiem jak u was, ale u mnie zima na całego. Uwielbiam śnieżne widoki, ale straszliwie nienawidzę zimna. Moje okna są tak nieszczelne, że z chęcią siedziałabym na łóżku owinięta w cztery, pancerne koce D: mimo tego, czuję się dobrze. Za tydzień studniówka, juhu *entuzjazm zakopany w śniegu*. W końcu moje trudy z szukaniem butów zostały zakończone. Dajecie wiarę, że żaden but nie chciał się dopasować do mojej nieszczęsnej, wielgachnej stopy? (Naff=yeti) Były albo za małe, albo za duże w skrajnym znaczeniu tych słów. W końcu zaczęłam szukać obojętnie jakich, byle czarnych. Znalazłam. Ujdą w tłumie, choć nie są szczytem moich marzeń. Ważne, że wygodne i że może się nie zabiję!

...I że mają kokardkę!

Na weekendzie jak zwykle leniwie płynie mi czas. Siedzę, czytam jakieś stare opowiadania, Aruś gra w czołgi, pijemy herbatę. Czasem wyjdziemy z naszej ciemnicy, żeby zrobić sobie wielki talerz zapiekanek. Mama piecze jakiś wynalazek z kakaowego ciasta, bitej śmietany i bananów. Pewnie później wygoni mnie na bieżnię. No, nic. Są przyjemności i cierpienia.

Po przebiegnięciu 4,5 km postanowiliśmy z Arusiem kupić sobie coś słodkiego. Uparłam
się na myszkę (która wygląda jak Totoro!) i świnkę, choć tak naprawdę ciepłych lodów nie lubię!
Oto moja prawdziwa twarz.

Odnoszę wrażenie, że nie mam ostatnio kompletnie o czym pisać. Jest dobrze, jest spokojnie, jest rutynowo. Może niech tak zostanie. Tak więc żegnam się z Wami odcieniami szarości. Miłej końcówki weekendu!

czwartek, 23 stycznia 2014

Nawet pozytywnie!

Hej! Co tam słychać? Matury wcale nie poszły mi źle. Matmy nie zdałam, ale przynajmniej te zadania, za które dostałam pkt. nie były "ustrzelone", a własnoręcznie rozwiązane, więc jest poprawa. Z polskiego podskoczyłam o 4%, a z angielskiego aż o 9%, gdzie matury nie były łatwe. Gorzej poszło mi z biologii, ale załamanie szybko obróciłam w śmiech. Musiałam być tego dnia wyjątkowo nieogarnięta. Pisałam coś, o co w ogóle mnie nie pytali, a czytanie bez zrozumienia naprawdę rzadko mi się zdarza. Mimo wszystko... jestem szczęśliwa i pełna nadziei odnośnie maja. Dam radę!

...A u nas bardzo zimowo. Masa śniegu.

Ostatnio nawet w szkole jest mega pozytywnie. Pomijając: "losowy gniew w proszku", hity dnia "I need toilet" i silikonowy, wesoły pędzel... kilka dni temu, przyjechał do nas kamerzysta. Pomijając już to, że polonez nigdy nam tak dobrze nie wyszedł (ale to w końcu kamera), to nasza nieustalona dotąd czołówka nabrała kształtu. Wyobraźcie sobie rodzynka tańczącego wokół stołów z garnkiem na głowie w rytm "Harlem shake" i nagły szał klasowy. Latająca mąka, fartuchy, wszyscy stoją na stołach, wariują, tańczą... no, po prostu coś niesamowitego! Mam nadzieję, że na płycie będzie wyglądać tak samo niesamowicie C:

Ostatnio staram się jeść mniej kaloryczne kolacje i nie objadać się. Oprócz tego, przebiegam
co dwa dni 4 km. W końcu robię coś dla zdrowia i dobrego samopoczucia!

Szkoła, szkoła, szkoła. Wszyscy żyją studniówką i wiecie? Nawet mnie to dotknęło. Naprawdę nie mogę się jej doczekać! Wczoraj byłam na próbnej fryzurze u mamy koleżanki. Co prawda nie jest jeszcze dopracowana, ale... już mi się podoba! Znacie może jakieś dobre sposoby na utrwalenie fryzury? Moje włosy mają tendencje do szybkiego prostowania nawet, jeśli mam tonę lakieru na nich.

Cudowne spiralki uległy zniszczeniu w ciągu 30 minut. Nie zdążyłam ich nawet uwiecznić!

Dzisiaj notka bardzo uboga w zdjęcia, ale myślę, że niedługo uskrobię coś więcej. Tymczasem uciekam na dworzec PKP, bo czeka na mnie Aruś <3. Miłego piątku i weekendu! 
PS. Zapraszamy na http://noc-dusz.blogspot.com <--- biedne, zapomniane opowiadanie o łowcach dusz posiadające już 11 rozdziałów. Bardzo zapraszam. Na stronie w prawej kolumnie opis.

niedziela, 19 stycznia 2014

Sukienkowy szał

Hej! Wiecie, ostatnio rządzi mną przedziwny brak motywacji i okropne lenistwo. Przestałam się już uczyć, a nawet robić zadania domowe. Matury jakoś mnie... dołują, tym bardziej, że te styczniowe chyba nie za bardzo mi poszły. Zostało kilka miesięcy, a ja wciąż jestem zagrożona z matematyki, prawie nic nie umiem z biologii (a moja nauka sprowadza się do jedzenia i sprawdzania, czy rzeczywiście lepiej nie gadać przy jedzeniu, bo nagłośnia to cwana bestia) i nawet nie zabrałam się za prezentacje z polskiego - ba, nie mogę znaleźć żadnych dzieł literackich! Może znacie jakieś kobiety-anioły, kobiety-demony, westalki i muzy? Niech i to będzie nawet młodzieżowa książka, wszystko mi jedno, bo coś chcę mieć, a słownik motywów literackich słabo pomaga. Póki co mam tylko pierwsze zdanie prezentacji: "Kobiecość od zawsze fascynowała artystów". Dziękuję, zdała pani! Bycie kreatywnym i pójście za głosem własnej wyobraźni czasem nie jest zbyt dobrą opcją. Czuję, że powoli zżera mnie stres. Całe ferie zamierzam spędzić na nauce i chociażby się paliło, waliło, w końcu się za to zabiorę...
Aktualnie jestem po weekendzie we Wrocławiu. Myślałam, że trochę odpocznę, ale... no, cóż. 9 godz. chodzenia po sklepach nie można zaliczyć do odpoczynku. Mimo to, jestem szczęśliwa, bo mam piękną sukienkę na studniówkę i wieczorem tak jak ją ubrałam, tak prawie w niej zasnęłam!

Góra. Całości jeszcze nie pokażę <3

Moja rodzina doskonale wie, jakie mam nastawienie do zakupów. Można rzec, że bliskie męskiemu. Dołączyć do tego kobiece fochy i nerwy, no to mamy zabójczą mieszankę. Niestety tym razem trafiło w Arusia. Już po kilku sklepach miałam dosyć. Nic nie było, a jak było to drogie, albo zepsute, albo nie było rozmiaru i... cała filozofia zakupów. Wszyscy podziwialiśmy Wiolę, która sunęła po sklepach jakby skrzydła miała. W pewnym momencie siedliśmy z Patrykiem i Arusiem na sofie i zaczęliśmy narzekać, jak to bardzo nas nogi bolą, jak to nam się jeść chce, pić chce, siusiu chce. Ostatni sklep był dla nas ratunkiem. Masa pięknych sukienek. Za cel ustanowiłam sobie, że nie kupię czarnej, bo jeszcze NIGDY nie miałam jej w zupełnie innym kolorze, niż ten. Miała być czerwona, ale ostatecznie wybrałam czarną w podobnym kroju. Moim marzeniem był długi ogon z tyłu sukienki. I mam!

Jedna z sukienek, którą przymierzałam. Niestety, rozmiar trochę nie ten.

Oprócz zakupów, zwiedziliśmy tego dnia trochę Wrocławia (głównie rynek), KFC, McDonalda i nie żeby coś, ale bardzo się cieszę, że najbliższa ich restauracja jest kilkadziesiąt kilometrów ode mnie, bo już dawno wyglądałabym jak te babki z Ameryki. Tak, kocham fastfoody. 
Reszta weekendu minęła nam na cudownym obijaniu się. Bo czy takie weekendy nie są najlepsze?

Naffowy smile

Cóż, nie mam dzisiaj głowy do notek i już mi się oczy zamykają. Czas jednak wziąć się do roboty z nauką. Jutro kartkówka z ang., geografii i sprawdzian z matmy. Tego ostatniego boję się najbardziej D: miłego tygodnia!

niedziela, 12 stycznia 2014

W jakości osmolonego piekarnika

Witajcie! Jak minął Wam tydzień po powrocie do szkoły? Ja przyznam szczerze, miałam ogromne problemy ze wstaniem. No, tak, w końcu jak się spało w ferie świąteczne do 13 i śliniło poduszkę, to nie ma się czemu dziwić. Ostatnio w szkole wszyscy trąbią o zbliżającej się studniówce. O dziwo, udało nam się skończyć poloneza (choć na razie tańczymy go tragicznie), a we wtorek mają kręcić czołówkę, na którą brak pomysłu. Milczę, bo nie chcę wyskakiwać z wybuchającymi konserwami, wojną, gdzie twoim mieczem jest kiełbasa, a w garnku gotuje się mózg. Tak. Zdecydowanie nie należy mnie wciągać w takie rzeczy. Jak to śpiewała pewna 10/11-letnia "raperka" na internecie o anime: "głupie postacie, nudne lovestory, ten kto to ogląda jest zwyczajnie chory". Oglądam chińskie bajki i to mi ryje mUZG, a oprócz tego nie skończyłam przedszkola. Nie, serio, polecam przesłuchać. Mam wrażenie, że to jakiś... czysty trolling, a jak nie trolling, to głupota <<klik>>. Bynajmniej śmieszy!

1. Winda, bo jak to tak ją pominąć! 2. Sałatka nie-sałatka 3. Naff, Lunatyczka i WzH (czyt.Wspomnienia z Hogwartu). 4. To co wyżej, wer.2 5. Epickie fasolki! 6. WzH.

Ostatnio miałam przyjemność ponownie spotkać się z Lunatyczką >>jej blog na którego wciąż zapraszam<<. Nie było to spotkanie długie, ale zdążyłyśmy zjeść wspólnie sałatkę, wypróbować smakowe fasolki, poobserwować "węża-hejtera", porobić kilka zdjęć w jakości piekarnika i co najważniejsze - poczytać nasze stare opowiadania z podstawówki. Pismo miałyśmy okropne! A błędy ortograficzne waliłyśmy jak nikt! Jednak cudownie było poczytać je razem z podziałem na role. Ludzie w galerii musieli mieć nas serdecznie dosyć przez te śmiechy.
Tak z innych rzeczy. Ostatnio byłam na Olimpiadzie wiedzy o żywieniu, gdzie brało udział aż 42 osoby D: Łał. Poziom tego konkursu mnie przeraził, marzyłam tylko o tym, by być bliżej pierwszej połowy, niż drugiej. Okazało się, że miałam 22 miejsce, czyli akurat po środku. Przy okazji nażarłam się za wszystkie czasy, bo obiad był za darmo. Hej, jak za darmo, to trza korzystać! (Naff = materialista). Dobił mnie też fakt, że tamtejsi technicy żywienia mają... sto razy lepiej, niż my! Działają na zupełnie innych zasadach, mają kuchnię jak w zakładzie gastronomicznym i nie płacą za praktyki, bo przyrządzają obiady na stołówkę. To jest szkoła gastronomiczna, a nie taka... nasza. Ogółem cały dzień spędzony poza domem, za to bardzo miło. Wieczorem już tylko śliniłam koszulkę Arusia we śnie (a potem się wycwanił i śliniłam własną rękę).

1. Frytasy Arusia i Naff'a, 2. Piramida z puszek po coli, która towarzyszyła nam do końca
3. Pączek z serduszkiem jedzony nad zalewem. 4. Dzieło sztuki Naff'a z resztek ketchupu.

Weekend był naprawdę wspaniały. Minął mi w postaci zdjęć z jakością osmolonego piekarnika, ale było cudnie. Spanie do późna, spacery po mieście, pisanie opowiadania, sny o wampirach skaczących z 9 piętra, sobotnia wyprawa do Mafii na pizzę ze znajomymi, jazda autem w deszczu, karmienie kaczek, milion pyszności (pominę terrory związane z matematyką, która ZACZĘŁA mi wychodzić)... takie życie!

Tak bardzo sexy z kawałkiem chleba w dłoni.
Od razu widać, że facet nie ma wprawy w robieniu słit foci!
Pomimo ironii niektórych osobistości... zdarza mi się chodzić w kurtce! Nawet często!
Tak bardzo suszę zęby!

Niestety od jutra zaczynają się znowu próbne matury. Modlę się tylko o to, żeby zdać tą cholerną matmę i żeby porządnie nauczyć się biologii. Gdzie ty jesteś, motywacjo?! Świadomość ostatniego roku spędzonego w szkole wpędza człowieka w podwójne lenistwo, a jednak coś trzeba robić. Faito, Naff! Oby do następnego weekendu. Swoją drogą... w końcu zamierzam wybrać się po sukienkę i buty na studniówkę. Nie wiem czy się śmiać, czy płakać. Zakupy nie są dla mnie D: .Trzymajcie się, kochani!

środa, 8 stycznia 2014

Bo Wrocław fajny jest!

Witajcie ponownie, moi mili! W końcu zabrałam się za pisanie ogólnej notki o pobycie we Wrocławiu. Zdjęć nie ma dużo (Łoł, Naff, co ci się stało?!), szału też zbytnio nie, ale są lekkie wspomnienia i nutka lenistwa. Nasze życie nie było takie złe i połowa żarcia pogniła nam w lodówce. Takie z nas niejadki, takie hardkory.
Pierwszy dzień był... spokojny. Płonące świece, kąpiel z bąbelkami, klimat, spokój, prezenty i pierogi. Pierogi. To ciekawa historia. Aruś tak bardzo się cieszył, że nikt z jego rodziny nie znalazł świątecznego pieniążka w środku i że akurat w jego porcji musi się kryć! Biedny. W domu tyle pierogów się najadł, a Naff za pierwszym gryzem trafiła na grosika. Drugi pieróg też miał pieniążka. Będę szczęśliwa cały rok i to podwójnie, ale podzielę się swoim szczęściem <3. A teraz materialista mode: on. Dostałam od Arusia ogrzewacze, "Miasto Szkła", naszyjnik i toffeffe, które od razu zjadłam! Ja mu zaś podarowałam patelnię (bo student, no), syropy do kawy, nasze zdjęcia i ptasie mleczka, których nie zjedliśmy przez całe 6 dni.

Te ogrzewacze wyglądają trochę jak wkładki do cycków, ale nie, to nie to.
A to codziennie jedliśmy na śniadanie.

Drugiego dnia zaczęło się. Zjechało się ponad 7 osób do współlokatora Arusia. Początkowo myśleliśmy, że nas rozsadzi od środka, tyle było hałasu nad ranem i w środku nocy z techno bitami w tle. Rozwalone sedesy, burdel nie do przekopania, jakieś całusy na lustrze i tęcza w wannie. W końcu się jednak przyzwyczailiśmy. Tak imprezowali, że się potruli brokułami i spędzili Sylwestra na spaniu. Ciekawym zjawiskiem było to, że dzień po nim słyszeliśmy w kuchni odliczanie i krzyki: "Mamy 2014 rok! JUHUUUUU!". Cóż. Nieważne, że z opóźnieniem, ważne, że w ogóle! Takie życie na krawędzi.
Dowiedziałam się od jednej z dziewczyn, że wyglądam bardziej dorośle, niż ludzie w moim wieku. Nie chcę być stara. Nie po to obcinałam grzywkę, żeby być stara. Co jest z tym światem? Nie wiem, ale zmusiła nas do picia wódki. Nie lubię wódki, ale było jej smutno. Nie wódce, dziewczynie.
Mieliśmy też małe odwiedziny. Mój brat przyjechał do nas ze swoją nową dziewczyną. Tak bardzo urocza! Dziwiłam się, że jest ode mnie starsza tylko o 3 lata. Wszyscy razem poszliśmy do kawiarni.

Panna Cotta, a przynajmniej coś, co ją przypomina.
Kawa brata, bo serduszko takie ładne!
Wszyscy małe kawusie, a Naff jak zwykle rozpusta. Lody, kawa, bita śmietana i czekolada. Siódme niebo.

Tak bardzo dziwi mnie... brak profesjonalizmu w kawiarniach. Już któryś raz z kolei trafiamy na średniej jakości kawiarnie, gdzie niczego nie ma, bo wyleciało przez okno z nadętą kelnerką na przedzie. Zwykła kawa, sztuczna pana cotta. Chciałam lody - w ogóle nie było. Wtf?
A oprócz tego patrzyłam na studniówkowe sukienki. Babka wyjechała mi z tekstem, że to, co przymierzam jest dla osób szczupłych. Było mi tak bardzo smutno, że tłuszcz mi się wylewa D: ale... no, nic. Najpierw masa, potem rzeźba, a sukienki za 600 zł jakoś zbytnio mnie nie ciekawią.

Mój brat i jego dziewczyna na tle sceny wrocławskiej. Zrobiłam im małą sesję.
A to my, nieuchwytni, cieniści. Ważne, że choinka ładna w tle!
 Pełno było gości z latającymi wiatraczkami, na które w raz z dziewczyną
brata się napaliłyśmy. No, bo latają i świecą! Jaaaaaa! Brat kochany - kupił nam.

Reszta to czyste lenistwo, spanie do 13, granie na laptopach, spacery, pseudo gotowanie (usmażyliśmy śmierdzące mięso, którym się NIE potruliśmy. Level: hard) i miło spędzony czas. Wrocław daje mi niesamowite ukojenie, tak samo jak Aruś. Nawet jak nic nie robię, to jest... dobrze. Oby do końca roku, oby do studiów! Wrocławiu, czekaj na mnie.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Where is the love?

Dzisiaj notka zawierająca jeden wątek. Już dawno chciałam opowiedzieć Wam historię, która mi się przytrafiła w czasie wyjazdu do Wrocławia. Więc tak prosto z grubej rury...
Na dworcu podeszła do mnie starsza pani z papierosem w buzi i jak gdyby nigdy nic spytała, czy chcę jechać jako jej opiekun i zapłacić tylko 2 zł za bilet. Byłam w szoku. Patrzyłam się na nią, nie wiedząc co powiedzieć. "A jak mnie porwą we Wrocławiu i zgwałcą? Haha, a to ci dobre! Babcia z mafii! Nawet fajkę ma!" - myślałam. W końcu się jednak zgodziłam. Pomogłam wnieść jej torbę i nawet z nią trochę porozmawiałam w pociągu. Szybko się okazało, że to przemiła pani i samotnie zamieszkuje małe mieszkanie we Wrocławiu. W moim mieście była w odwiedzinach u rodziny. Byłam w niebo wzięta NIE tym, że zapłaciłam 2 złote za bilet, ale tym, że ktoś może być tak dobry! Rzadko ostatnimi czasy spotykam starszych ludzi, którzy nie są zgorzkniali i potrafią się uśmiechnąć do młodszych. Ostatnio na ogół rzadko spotykam kogoś, kogokolwiek, kto odwzajemni mój bezinteresowny uśmiech, kto powie coś miłego, pokaże, że jest dobry, a ja będę mogła odwdzięczyć się tym samym. Dobroć w dzisiejszych czasach całkowicie zanika. Nawet mnie potrafi dotknąć szara, ciężka rzeczywistość podczas której krzywo patrzę na ludzi i na świat, ale staram się nie nienawidzić, staram się nie krytykować.

Tak w przerywniku. Bardzo chciałam wstawić to zdjęcia na bloga. Kocham je
i kocham Arusia <333

Dobrym kontrastem do owej pani był chłopak siedzący obok mnie, który w rozmowie ze swoją dziewczyną klął do niej, krytykował ją i w końcu rozłączył się mówiąc: "I tak prowadzisz monolog", a potem gdy ta sama starsza pani chciała, by zniósł jej torbę powiedział, że ma swoje i będzie mu ciężko. Zaskoczyło mnie to, bo miał dwie torby, a ja miałam cztery i dałam sobie ze wszystkim radę. Nie rozumiałam, jak można tak postąpić.
Postanowiłam  pomóc tej przemiłej pani w samym Wrocławiu. Aruś wziął jej torbę, a ja przez całą drogę do tramwaju prowadziłam ją pod rękę. Wciąż się wzbraniała, że sobie poradzi, choć ledwo co chodziła!
Doszło w końcu do tego, że odwieźliśmy ją pod sam dom, a ona zaprosiła nas na herbatę. Najmilej zrobiło mi się wtedy, kiedy z uśmiechem na twarzy stwierdziła, że jesteśmy uroczą parą i że trafiłam na dobrego chłopaka. Okazało się, że pochodzi z okolic Podkarpacia jak Aruś. Stwierdziła, że Rzeszowiacy kochają swoje żony całym sercem, więc będę miała z Arusiem dobre życie (w co ani na chwilę nie zwątpiłam!). Kiedy napasła nas ciastkami, pierniczkami i jabłkami, obdarowała orzechami i napoiła herbatą, kiedy wspólnie oglądnęliśmy "postaw na milion" musieliśmy niestety zmykać. Nie mogłam powstrzymać się od przytulenia jej, choć była to dla mnie całkiem obca osoba. Wymieniliśmy się nawet numerami i powiedziała, że możemy wpadać, kiedy chcemy! Po wyjściu po prostu się rozpłakałam. Odrobina dobroci wystarczyła, by mnie wzruszyć. Myślę, że nawet drobne, miłe słowo czy czyn potrzebny jest nam wszystkim. Kochajmy, nie nienawidźmy.

sobota, 4 stycznia 2014

Przeprawa przez japońskie restauracje

Ostatnio opisywałam wrocławskiego Sylwestra, ale nie zdążyłam opisać co się działo oprócz niego. W samym Wrocławiu byłam przecież prawie cały tydzień. Dziś opiszę tylko same wrocławskie restauracje japońskie w których się pojawiliśmy, bo na resztę opowieści potrzebna jest dłuższa notka. Nie wiem, ze mną jest coś nie tak. Zamiast wydawać pieniądze na ciuchy jak zwykli ludzie, to idę i kupuję sushi. Niedługo będę chodzić jak człowiek bezdomny z długą brodą i kartką: "Zbieram na sushi".

Sałatka z kapusty czerwonej, sałaty,ogórka, sezamu i... nie chcę skłamać, ale wydaje mi się, że sosu sojowego albo innego, może trochę bardziej słodkawego.
Ostra zupa z warzywami i owocami morza Arusia.
I moja łagodna zupa z warzywami i owocami morza.
A to ci niespodzianka! Pierwszy raz w życiu jadłam małże. Smakowała trochę jak...
płucka kurczaka.
Sushi z bliska. O dziwo, akurat te większe kawałki niezbyt nam smakowały - a to nowość!
Cały zestaw sushi. Maki set normal za 55 zł.
Klimatyczny kącik gdzieś w rogu.
Zaciesz Naff'a. 

Restauracja zwała się Ohh!!Sushi&Grill, co już zapada w pamięć przez samo "Ohh!" i była umiejscowiona w galerii Dominikańskiej. Wystrój miała bardzo ładny, prosty, byłam nim wprost zachwycona! Szczególnie romantycznym zakątkiem znajdującym się powyżej na zdjęciu. Czas oczekiwania był długi. O dziwo najpierw (za uprzedzeniem kelnerki) dostaliśmy zestaw sushi, a dopiero potem nasze wielkie michy zup. 
Sushi nie było zbyt wiele, ale w większości smakowało, zaś zupa tak nas zapełniła, że nie mogliśmy jej skończyć (16 zł za taką michę, to dobra cena)! Za całość zapłaciliśmy 87 zł, no i dostaliśmy sałatkę gratis. Szału nie ma, więcej bym się tam nie zabrała, ale polecam spróbować, może akurat innym się spodoba!

Ta sama sałatka co wcześniej - może nawet odrobinę lepsza!
Bulion ze szczypiorkiem, tofu i wodorostami - tyle udało mi się wywnioskować.
I tu się zaczynają schody, bo nie mogę znaleźć strony na internecie! Wiem tyle, że kosztowało ok. 70 zł i nazwę miało związaną z "Michiko"
Dzbanuszek z jaśminową herbatą. Tak pięknie pachniało jaśminem!
I najbościejsze w restauracji - lampiony!

W Michiko Sushi Roll byliśmy już drugi raz, a to tylko dlatego, że... jest tam wspaniale! To jedno z naszych ulubionych sushi knajpek. Miła i sprawna obsługa, kucharze są Japończykami i zawsze ładnie mówią: "Dzień dobry" i "Do widzenia", sushi jest w miarę tanie i już za samo 50 zł możesz się porządnie najeść! Oprócz tego dostajesz darmową przystawkę w postaci sałatki i zupy. Herbata była dobra, choć ostatki tak gorzkie, że nie dało się jej wypić. Naprawdę lubię tam przesiadywać!
To na tyle z japońskich restauracji. Życzę Wam miłego, długiego weekendu <33.

czwartek, 2 stycznia 2014

Sto lat, niech żyje 2014!

Hej! Jak minął Wam Sylwester :3? Ja osobiście jestem niesamowicie szczęśliwa, że mamy już 2014 rok. Po północy poczułam się wolna. Zupełnie jakbym zaczęła nowe życie. Wszystkie złe wspomnienia z 2013 roku utopiłam w Odrze na Wyspie Słodowej. Przyznam szczerze, że był to jeden z najlepszych moich Sylwestrów, za co bardzo dziękuje Arusiowi i Niku <3. Zaczęliśmy bez żadnego planu, a skończyliśmy naprawdę wspaniale. Było kilka niebezpiecznych scen jak to we Wrocławiu, ale grunt, że wciąż żyjemy. A teraz zdjęcia, bo jak to tak bez nich!

Truskawkowe, zamrożone wino, którym Aruś oblał cały pokój.
Nasze LAN party, które niestety nie trwało długo :C
8 paczek chipsów Niku. Zjedliśmy cudem dwie!
Aruś i Naff w kuchni. 
Niku i Naff w iście dziwnych pozach.

Nasza mini, niezaplanowana impreza zaczęła się o godz. 19. Na początku luźne rozmowy przy prowizorycznym stoliku i somersby oraz metalowe i rockowe nutki w tle. Jak dla mnie - siódme niebo! Mieliśmy też małe LAN party. Zachciało nam się grać w makao na kurniku. Niedługo jednak to trwało, bo zostaliśmy wywolani z naszej ciemnicy do współlokatora Arusia, który gościł kilku ludzi. Zapoznaliśmy się i wspólnie świętowaliśmy po góralsku z jednym kieliszkiem. Czas leciał nieziemsko szybko. Nim się obejrzeliśmy, było już przed 23. Postanowiliśmy więc wybrać się pod wrocławską scenę. Tramwaj w Sylwestra zawsze spoko! Zaskoczył nas tak samo pozytywnie jak rok temu. Wszyscy, dosłownie wszyscy, czy starsi, czy młodsi, zgodnie śpiewali "Sto lat!". Później wskoczyły jakieś randomowe piosenki w stylu: "Ona tańczy dla mnie" albo inne pijackie ballady. Może było lekko ciasnawo, ale za to zabawnie! Nawet jakiś gość podzielił się z nami szampanem. Ulice były pełne ludzi! Mało nie dostaliśmy fajerwerką po łbach. Na szczęście zaliczyła ścianę, a nie nasze głowy. Bezpośrednio na scenę się nie dostaliśmy (Naff na scenie, buja się cała Polska!), ale byliśmy obok niej i oglądaliśmy wszystko na telebimie. Cudem udało nam się tam wejść! Aruś zgrabnie ukrył szampana pod aparatem, gdy go przeszukiwali. 

Razem z Niku nieopodal sceny.
"Faki na nowe raki". Bo tak bardzo, niekulturalnie się kochamy!
Dłonie Naffa jak dwa szpadle. Kopałabym.
I ten brak oczu.
Ukryty we włosach!
Aruś wampir.
Hey, you! Yes, you!

Natknęliśmy się na Edytę Górniak z grupą z programu Voice of Poland. Trochę potańcowaliśmy, trochę poszaleliśmy, porobiliśmy zdjęcia, zobaczyliśmy co i jak i poszliśmy na Wyspę Słodową. W tamtym roku też byliśmy tam z Arusiem. Cudowne miejsce! Niedużo ludzi i piękne widoki. Pogadaliśmy trochę z Niemcami po angielsku, złożyliśmy sobie życzenia z Cyganem, wypiliśmy z kilkoma nieznanymi ludźmi szampana, odpaliliśmy nasze bajeranckie fontanny, podzwoniliśmy do znajomych i pooglądaliśmy cudowne fajerwerki. Było naprawdę wspaniale i nigdy nie zapomnę tego czasu!

Widok z Wyspy Słodowej przed północą, kiedy było jeszcze spokojnie. W miarę, bo Niemcy
zaczęli swoje oblężenie!
Malutka, ale za to nasza!
Naff standardowo skupił się na zdjęciach z czego większość to podniebne plemniki.
I chyba najładniejsze ze wszystkich.

Na autobus powrotny czekaliśmy dobre 40 minut, co wcale mnie nie dziwi! Przy okazji zaliczyliśmy z Arusiem chodnikową glebę. Tak bardzo ślisko! Gdy już CUDEM wsiedliśmy do pełnego busa, to... nagle nie chciał się zamknąć. I tak co przystanek. Coraz więcej, coraz więcej. No, ale przynajmniej ciepło było i poznaliśmy nowych ludzi! Po powrocie do domu frytki, truskawkowe wino i odważny "kociołek Panoramixa" współlokatora Arusia. Stwierdził, że jestem odważna, bo próbuje takie rzeczy. No, cóż! Naff - wielbiciel nowości. Nie polecam jednak mieszanki w stylu: orzechówka, mleko, lody bakaliowe (które potem przesiąkły fajkami D: nieee) i Radler. O 3 w nocy już tak bardzo chciało mi się spać, że Aruś sam musiał zaprowadzić Niku na autobus. Impreza nie trwała więc zbyt długo, ale byłam szczęśliwa, bo było wspaniale! <33 Jeszcze raz szczęśliwego Nowego Roku, kochani! Mam nadzieję, że 2014 rok zaczął się Wam tak samo wspaniale jak mi! I oby było tak przez cały rok! HAPPY NEW YEAR! Juhuuuu!